Choć prezydent USA Joe Biden zapowiada odbudowę relacji z Europą i powrót do starych sojuszy, trzeba sporej naiwności, by wierzyć, że można cofnąć czas. Nie, podobnie jak w polskiej polityce, bez względu na to, czy ktoś lubi PiS, czy też krytykuje tę partię, nie ma jednak powrotu do tego, co było przed 2015 rokiem, tak samo będzie w polityce światowej. Widać to bardzo wyraźnie w kilku obszarach. Przede wszystkim Europa wcale nie czeka z otwartymi ramionami na Amerykanów. Trump wojował z kanclerz Niemiec Angelą Merkel i bardzo krytykował Niemcy za forsowanie budowy gazociągu Nord Stream 2. Dziwił się, że Europa z niepokojem patrzy na Rosję, a równocześnie daje jej zarobić i uzależnia się od niej energetycznie. Biden – choć zapowiada ocieplenie z Niemcami – jest sceptyczny zarówno wobec budowy gazociągu, jak i samej Rosji. Z jednej strony więc bezpieczeństwo Europy gwarantowane jest dzięki obecności militarnej USA na naszym kontynencie, ale z drugiej wielu Niemców i Francuzów chciałoby wrócić do robienia interesów z Rosjanami, jakby nie było aneksji Krymu i wojny z Ukrainą. A przy tym Europa wcale nie chce większego zaangażowania USA w naszym regionie. Coraz popularniejszy jest koncept „strategicznej suwerenności”, w którym to Unia Europejska, szczególnie po brexicie, stara się pod wodzą Francji i Niemiec zbudować regionalną potęgę, nie oglądając się na USA.
Innym niechętnym wobec Bidena gestem było podpisanie pod koniec roku umowy Unia Europejska–Chiny. I znów – wojnę handlową z Chinami prowadził Trump, ale Biden tego kierunku wcale nie zmieni. A tuż przed inauguracją swojej prezydentury dostał zimny prysznic w postaci podpisanej przez Angelę Merkel umowy handlowo-inwestycyjnej z Chinami. A zatem kolejnym sygnałem Europa pokazuje Stanom, że nie bardzo chce się z nimi liczyć.
Skąd więc w Europie taki entuzjazm wywołany zwycięstwem Bidena. Wielu przedstawicieli nurtów lewicowych i liberalnych uznało zwycięstwo Bidena za triumfalny sukces liberalizmu. Liczą, że pod względem wartości będzie to sukces, który zatrzyma marsz narodowych i populistycznych partii prawicowych. Liberalna opozycja w Polsce, nie mogąc pokonać PiS, symbolicznie cieszy się z pokonania Trumpa przez Bidena, licząc, że tak samo wkrótce stanie w się w Polsce.
Ale to bardzo krótkowzroczne. Po pierwsze, nie cofnie się już czasu do liberalnej prezydentury Baracka Obamy. Można się z Trumpem nie zgadzać, ale był on odpowiedzią na poważne problemy, z jakimi boryka się amerykańskie społeczeństwo. Trump przegrał, ale dostał ponad 70 mln głosów – więcej niż jakikolwiek wcześniej kandydat, który wygrał wybory. Przegrał z Bidenem, który ustanowił nowy rekord głosów. Ale tych 70 mln wyborców Trumpa nie zniknie. Tak jak nie znikną problemy, nierówności, lęki i nadzieje, które oni pokładali w Trumpie. Biden zapewnia, że chce zjednoczyć Amerykanów. Ale w pierwszych decyzjach odwraca kolejne decyzje swego poprzednika na zasadzie ostrej politycznej konfrontacji. Trudno byłoby oczekiwać, by nie spełniał złożonych w kampanii obietnic, problem w tym, że jego wyborcy oczekują od niego rozprawy z trumpizmem, a nie zrozumienia jego przyczyn. W ten sposób liberalnego ładu się nie przywróci, a kolejne miesiące prezydentury Bidena mogą być dla liberalnego świata coraz większym zawodem.