Zapytałem kogoś ostatnio: „Kto w ogóle pisze teraz listy?”. I w odpowiedzi dostałem tylko jedno słowo: „Romantycy”. Na razie zostawię kwestię precyzyjności tego terminu kulturowo-literackiego. Myślę, że mój rozmówca chciał wyrazić przekonanie, że pisanie samo w sobie jest czymś nieżyciowym, a już kierowanie komunikatu do konkretnego odbiorcy może wydawać się brawurowe, niebezpieczne. Pewnie gdybym zapytał, kto pisze „posty”, odpowiedź byłaby również prosta: „wszyscy”.
Mogą oburzyć się na to stwierdzenie wszyscy ci, którzy uważają, że wolni są od balastu mediów społecznościowych, ale jednak wychodząc od angielskiego rodowodu tego słowa, „post” to wszystko, co się wysyła. SMS, mail, komentarz… – żyjemy w świecie wysyłającym komunikaty, informacje roznoszą się w geometrycznym tempie, w wielu kierunkach. Naukowcy twierdzą nawet, że współczesny człowiek więcej pisze, niż czyta (co też świadczy o jakości tych komunikatów).
Dlatego też pomysł wydawnictwa polskiej prowincji dominikanów jest genialny w swojej prostocie. Wybór postów z facebookowego profilu ks. prof. Andrzeja Draguły z konkretnego roku (2020) idzie w poprzek ulotności internetu. Daje nam wyjątkowy pamiątkowy obraz tego czasu, w którym cały świat na dłuższą chwilę wstrzymał oddech.
Ksiądz też człowiek
Autor, można powiedzieć, od lat specjalizuje się w komunikacji za pomocą internetowego wpisu. Kontaktując się z licznym gronem odbiorców, wypracował indywidualny styl, właściwie niemożliwy do podrobienia, bo wynikający z autentyczności jego doświadczenia, którym dzieli się z innymi. Kolejnym elementem recepty na sukces w mediach społecznościowych jest dodanie do tej autentyczności nienachalnego zaproszenia do bliskości. Obok poważnych diagnoz teologicznych, fragmentów lektur czy przemyśleń pojawiają się bowiem takie komunikaty, po których odbiorca powie: „Jakiż z tego księdza profesora normalny człowiek”. Czy będzie to zachęta do zakupów na rynku, przestroga, by „jeść zgodnie z porą roku”, a może zwykła relacja ze spaceru. Doświadczenie teologa jest podobne do naszego, mierzy się on również z lękami i wątpliwościami, potrzebuje piękna, poezji – tego, co pozwala przetrwać w coraz trudniejszych czasach.
Posty są też swego rodzaju przewodnikiem po okolicy, w której żyje ich autor – Zielonej Górze, Lubuskiem, miejscach z medialnej perspektywy peryferyjnych, odległych od ośrodków głównego nurtu, a jednak dla pisarza stających się punktem odniesienia, elementem tożsamości, dowodem na to, że w coraz bardziej zglobalizowanym świecie wciąż są miejsca ze swoim charakterem i wyjątkowym genius loci.
Różne można przyjąć strategie czytelnicze wobec tego tekstu, bo czy da się przeczytać go od deski do deski? Można spróbować, przełamując tym samym swoistą przynależność tekstu do czasu ich publikacji. A może spróbować porównać, jak miesiąc, który przeżywamy, ma się do tego z pamiętnego roku? Może próbować wracać do niektórych wpisów? Otwierać je w momencie, kiedy potrzebujemy inspiracji? Próbować przeskakiwać tematycznie, po licznych lekturach autora, odniesieniach do różnych tekstów kultury. Jest jeszcze możliwość, by wynotowywać z nich zdania ważne dla nas, zestawiać skrzydlate słowa, bon moty, inspirujące cytaty.
Spotkanie
Piotr Czerski w ważnym dla kultury internetu tekście My, dzieci sieci tak charakteryzował naszą mentalność doby cyfrowej: „my nie «surfujemy», a sieć nie jest dla nas «miejscem» czy «wirtualną przestrzenią». Sieć nie jest dla nas czymś zewnętrznym wobec rzeczywistości, ale jej równoprawnym elementem: niewidoczną, ale stale obecną warstwą przenikającą się z przestrzenią fizyczną. My nie korzystamy z sieci, my w niej i z nią żyjemy”.
Czyż właśnie tak nie jest z nami – ze smartfonem obecnym często w ręku, robionym ukradkiem zdjęciem, które od razu sieć lokalizuje precyzyjnie na mapie. Z tysiącami pytań zadawanych wielkim wyszukiwarkom, dzięki którym nasza pamięć nie musi być obciążona nadmierną ilością informacji, ale też kiedy wydaje się potrzebna – bardzo mocno zawodzi i nie możemy przypomnieć sobie nazwiska tej czy innej aktorki. Z tym nieustannym poczuciem „włączenia” w jakąś społeczność, choć donosi się o tym, że jesteśmy ludźmi wciąż doświadczającymi samotności, wręcz chorującymi z jej powodu. Myślę, że te „dzieci sieci” – a już nie są to tylko rocznikowo młodzi ludzie, ale też wielu w średnim i podeszłym wieku – potrzebują także swoich duszpasterzy. Dekretowanie ich przez hierarchię raczej na niewiele by się zdało. Posty są także dowodem na to, jak potrzebne jest autentyczne spotkanie, na marginesie codzienności, na którym to marginesie dzieją się ostatnio najistotniejsze sprawy.
Może ten wyjątkowy zbiór jest także potwierdzeniem tezy Marisy Olson, która wprowadziła pojęcie sztuki post-internetowej. Paradoksalnie, gdy całe nasze życie dzieje się w sieci, wydarzeniem dużej rangi jest wyprowadzenie z niej jakichś treści. Posty ks. Draguły są takim wyprowadzeniem, które odbywa się właściwie na zasadzie wzajemności. Do tradycyjnego kodeksu wprowadzono treści z internetu (warto tu zauważyć, że kodeks ten bardzo ładnie jest wydany, z subtelnymi oznaczeniami kolorystycznymi), dzięki postom do internetu trafiają z kolei wyimki z tradycyjnych ksiąg. Śledzimy tu zatem akt twórczy, intencjonalne tworzenie treści, autor na sieciowym materiale układa własne narracje, przeplatające się z życiem.
Nie tylko dla romantyków
I tu wracam do kwestii listów. Przecież ta internetowa narracja ma swojego nadawcę i odbiorcę. W silnie zanonimizowanej sieci wydaje się, że postacie te się nie spotykają, nie da się precyzyjnie określić, do kogo nadaje się komunikat, jakby puszczało się go w nicość. Posty ks. Draguły mają jednak swoich konkretnych odbiorców – to właśnie ci, którzy w internetowej sieci próbują szukać dla siebie miejsca, to ci, którzy dzielą wątpliwości ludzi wierzących, doznają trwogi wobec zmian świata. Dostają oni od autora wiadomość o tym, że choć wszyscy doświadczyliśmy postu, zachwiania naszej pewności w posadach, to nie warto spisywać naszej rzeczywistości na straty. Wszyscy jej potrzebujemy, trochę lepszej, dzięki naszym małym staraniom. Pragną tego nie tylko romantycy.