Niezależnie od politycznych poglądów, prawa, interesów obu państw i słusznej konieczności obrony granic, musimy również skonfrontować się z faktem, że tam na granicy umierają ludzie. Mają swoje daty urodzenia, mają rodziców i dzieci, tak samo jak my doświadczają radości, bólu i zimna. Jako chrześcijanie nie możemy spojrzeć im w oczy – wygłosić orędzia o racjach politycznych i kulturowych – a potem odwrócić się i odejść.
To właśnie jest tematem tegorocznego orędzia papieża na Światowy Dzień Ubogich. Zaprzyjaźnij się. Spójrz ubogiemu w oczy. Wtedy dopiero zrozumiesz, na czym polega pomoc.
Spotkać i rozumieć
Miesiąc temu wracałam z Aten. Spędziłam tam dziesięć dni, nie tyle na zwiedzaniu, ile po prostu na siedzeniu na jednym tylko placu, na placu Wiktorii. Tam przychodzą ludzie, którzy czasem dawno temu, a czasem przed chwilą uciekać musieli ze swojego kraju. Żyją na obczyźnie, w biedzie, ze świadomością, że są niechciani. Dzieci się bawią, kobiety rozmawiają w swoich grupach, siedząc na kartonach na ziemi, mężczyźni debatują po drugiej stronie placu.
Kiedy tam jechałam, wioząc przy okazji trochę pomocy, spodziewałam się, że będę współczuć. Współczucie to takie spojrzenie trochę z góry, z wysokości własnego dostatku i własnej mocy sprawczej: oto pochylę się nad tobą, ja, silna Europejka, i tobie, biednemu Afgańczykowi, udzielę pomocy.
Nic takiego się nie stało. Nie było współczucia. Nie było litości. Był zachwyt nad dzieciakami i radość: zwykła, prosta radość zabawy. I była złość. Złość na system, który tylu świetnych ludzi trzyma na marginesie, którym nie pozwala robić tego, co potrafią, nie wykorzystuje ich talentów i możliwości. Złość na świat, w którym ci konkretni ludzie, zamknięci pod metką „uchodźcy”, traktowani są jako gorsi, biedni i kłopotliwi. I nikt nie chce zobaczyć, że ten konkretny człowiek jest skarbem. Że gdyby tylko mu pozwolić, bylibyśmy dzięki niemu biedniejsi i bogatsi. Ja to wiem: byłam, spotkałam, rozmawiałam. I wielu innych to potwierdzi, moje spotkania były przecież dość przypadkowe.
Nikt nie chce ich słuchać. Nikt ich nie widzi. Rzucą najwyżej jakiś ochłap, parę euro albo możliwość wzięcia prysznica. Ale człowieka nie widzi nikt. Na tym polega ubóstwo.
Nie mogę odciąć się od tego kontekstu, czytając to, co na Światowy Dzień Ubogich pisze papież Franciszek. Więcej: gdyby nie październikowe spotkania w Atenach, rozumiałabym z tego listu dużo mniej.
Jezus w ubogim
W orędziu papieża – które warto oczywiście przeczytać w całości – zwracam uwagę na kilka elementów. Papieżowi zależy na tym, żebyśmy zrozumieli, jak nierozerwalnie związane jest ubóstwo, Jezus i głoszenie Ewangelii.
Pierwsza rzecz, która zdaje się nieco nawet szokować, to stwierdzenie Franciszka, że nie znajdziemy Jezusa tam, gdzie sami chcemy, ani wtedy, kiedy sami chcemy. Tego spotkania z Nim nie da się wymyślić ani zaplanować. On objawia się nam w życiu osób ubogich – objawia się w ich kondycji, w ich słabości, w ich bezradności, w ich strachu i bólu. To nie jest po prostu jakaś masa cierpienia, która w świecie jest obecna. Jeśli człowiek cierpi, w nim patrzy na nas Chrystus. Odnajdujemy Jezusa wtedy, kiedy stajemy twarzą w twarz z ubóstwem i z tym, jak zostało wzgardzone.
Aż chciałoby się dodać, że stając twarzą w twarz z ubóstwem, poznajemy także samych siebie. Widzimy się wtedy w prawdzie, przed którą nie można uciec. Czy podam kubek wody, czy raczej uzasadnię swoją obojętność na cierpiącego Chrystusa?
Zaprzyjaźnij się
Druga rzecz ważna dla papieża Franciszka to przyjaźń z ubogimi. Nie jest to łatwe: wydaje się, że do wielu obszarów biedy większość z nas nie ma dostępu. Żyjąc w swoim środowisku, między rodziną, pracą i wypoczynkiem, zwykle nie spotykamy się z uchodźcami czy bezdomnymi. Czasem włączamy się w jedną czy drugą zbiórkę, poruszeni telewizyjnym albo internetowym apelem.
Franciszek mówi, że prawdziwa troska o ubogich to coś więcej. To dostrzeżenie, że my możemy uczyć się od nich. To przyjęcie – czasem potrzeba do tego wielkiej pokory! – że to oni nas ewangelizują. „Jesteśmy wezwani do odkrycia w nich Chrystusa, do użyczenia im naszego głosu w ich sprawach, ale także do bycia ich przyjaciółmi, słuchania ich, zrozumienia ich i przyjęcia tajemniczej mądrości, którą Bóg chce nam przekazać przez nich. Nasze zaangażowanie nie polega wyłącznie na działaniach albo na programach promocji i opieki. To, co porusza Duch, nie jest nadmiarem aktywizmu, ale przede wszystkim uwagą skierowaną na drugiego człowieka, uznaniem go za jedno z samym sobą” – pisze papież.
Kanapka i godność
Takie spojrzenie na ubogich, takie nawiązanie z nimi relacji ma swoje konsekwencje. Oznacza po pierwsze nieustanną wrażliwość na to, by ich obecność nam nie spowszedniała, żebyśmy na nią nie zobojętnieli. Po drugie, oznacza dzielenie się nie pieniędzmi, jedzeniem czy ubraniami – ale życiem. Pieniądze i jedzenie ocalają często fizyczne życie, ale to przyjaźń i dzielenie z nimi życia ocala godność. Jeśli dajemy pomoc trochę z zewnątrz, z wygody własnego życia, oni wiedzą i czują, jaki dzieli nas dystans. Kiedy siadamy obok nich i dzielimy się jedną kanapką, kiedy słuchamy ich opowieści i snujemy swoje – oni przez nas wracają do społeczeństwa, stają się nam równi, definiowani po prostu jako „człowiek”, a nie tylko „ubogi”. Stają się partnerami, a nie podopiecznymi. „Jałmużna jest okazjonalna, natomiast współudział jest czymś trwałym” – pisze papież Franciszek. „Jałmużna niesie ze sobą ryzyko gratyfikacji dla tego, kto jej udziela; współudział natomiast wzmacnia solidarność oraz daje podstawy konieczne do osiągnięcia sprawiedliwości. Wierzący zatem, kiedy chcą zobaczyć osobę Jezusa i dotknąć Go swoją ręką, wiedzą, gdzie się zwrócić: ubodzy są sakramentem Chrystusa, reprezentują Jego osobę oraz odsyłają do Niego”.
Zmiana mentalności
To nie o działania charytatywne chodzi papieżowi, kiedy po raz piąty już stawia nam przed oczami ludzi ubogich. Nie chodzi mu o to, byśmy przy okazji tego dnia przeprowadzali kolejną zbiórkę, a potem czuli się uspokojeni w sumieniach. Franciszek po raz kolejny, w typowy dla siebie sposób, mówi o nawróceniu. Nawrócenie to dużo więcej niż jałmużna. „Naśladowanie Jezusa wymaga zmiany w mentalności, to znaczy przyjęcia wyzwania, jakim jest udział i dzielenie się życiem. Stawanie się Jego uczniami oznacza decyzję na niegromadzenie skarbów na ziemi, które dają iluzję bezpieczeństwa w delikatnej i ulotnej rzeczywistości. Przeciwnie, domaga się dyspozycyjności do uwolnienia się od każdych więzów, które nie pozwalają na osiągnięcie prawdziwej szczęśliwości i błogosławieństwa, aby rozpoznać to, co jest trwałe i co nie może być zniszczone przez nic i przez nikogo”.
Zmiana mentalności, o której pisze Franciszek, to przede wszystkim budowanie w sobie świadomości, że żadne dobra, które mamy, nie są nasze – i że nie od nich zależy nasze życie.
Zapracowałem
Wiele razy, na usprawiedliwienie swojej rozrzutności czy gorszących wydatków, ludzie z bogatego świata (Polska zalicza się tu do bogatych) mówią: „Zapracowałem na to uczciwie. Mam, więc wydaję. Z cudzych nie biorę”. Nawrócenie, o którym pisze papież, i prawdziwe spotkanie z ubogimi wywraca tę perspektywę do góry nogami. Masz, bo zarobiłeś – to jest fakt. Zarobiłeś, bo ciężko pracowałeś. Fakt. Pracowałeś, wcześniej uczyłeś się. Wszystko to prawda. Ale mogłeś się uczyć i miałeś szansę zarabiać tylko dlatego, że urodziłeś się w tej części świata, w tym czasie, w takiej a nie innej rodzinie. I w tym już nie ma ani grama twojej zasługi. Od prawdziwie ubogich tego świata nie dzielą cię talenty ani pracowitość, a odrobina szczęścia. Życiowy fart, złoty los w loterii genowej albo po prostu Boży plan, który nie jest ci dany po to, żebyś się nim pysznił, ale żebyś zobaczył w nim zadanie.
Wdzięczność
Trzeba stanąć między ubogimi: między uchodźcami już nie na granicy, ale w obozach czy ośrodkach, kiedy już nie drżą o życie, a wciąż nie są traktowani z godnością. Trzeba stanąć między tymi, którzy nie mają domów. Trzeba im spojrzeć w oczy, żeby to zrozumieć: nic, co nas od nich odróżnia, nie jest naszą zasługą. Wszystko, co sprawia, że mamy się lepiej, jest skutkiem łaski.
To z jednej strony rodzi wdzięczność za każdy element naszego życia. Z drugiej zaś strony sprawia, że jakiekolwiek wywyższanie staje się żałosne i małe. To nie ubodzy są nam coś winni. To my jesteśmy winni im podzielenie się tym darem, który nam bez żadnej zasługi przypadł w udziale.
Proste życie
Jeszcze jedna rzecz się rodzi w człowieku po takim spotkaniu, jeszcze jeden dystans. Pewnie nie najważniejszy. Jest to dystans do rzeczy. Kiedy po takim spotkaniu wracam do swojego domu – bardzo przecież zwyczajnego – zaczynam widzieć, ile mam. Kiedy zaglądam do szafy, czuję wstyd. Kiedy patrzę na sklepowe manekiny, które co miesiąc nawołują do kolejnej radykalnej zmiany garderoby, bo tamto już niemodne, czuję obrzydzenie. Nagle zaczynam dostrzegać, co jest potrzebne, a co jest zbytkiem. Co jest niezbędne, a co było tylko zachcianką. I pamiętając o tamtych, którzy nie mają nic, sama sobie zaczynam mówić: „stop”. Prostota życia rodzi się ze spotkania z ubogimi.
„Jeśli nie wybieramy drogi stawania się ubogimi wobec ulotnych bogactw, władzy światowej i próżnej chwały, to nigdy nie będziemy w stanie ofiarować życia z miłości; będziemy żyli egzystencją fragmentaryczną, pełną dobrych intencji, ale nieskuteczną w przemienianiu świata” – pisze papież Franciszek.
Choć to ostatnie wydaje się najmniej ważne, papież również zwraca na to uwagę. Pisze, że wszyscy w pewnym stopniu odpowiadamy za to, że w świecie są ludzie biedni. Oni płacą na nasz egoizm, za nieopanowane pragnienie posiadania. W świecie, z którego pochodzi Franciszek, w Ameryce Południowej, jest to wręcz namacalne, gdy ludzie tracą swoje domy i przenoszą się do podmiejskich slumsów, bo ich ziemia potrzebna jest komuś na plantacje oleju palmowego albo dla bydła na steki dla Europy. „Indywidualistyczny styl życia jest wspólnikiem w generowaniu ubóstwa i często zrzuca na biednych całą odpowiedzialność za ich sytuację. Ale ubóstwo nie jest owocem ślepego losu, lecz konsekwencją egoizmu” – pisze papież.
Nie pytaj
Jeszcze jedną niezmiernie ważną rzecz zauważa papież w swoim orędziu. To coś, co chętnie tu i teraz wielu z nas wolałoby zignorować. Powołując się na słowa św. Jana Chryzostoma, doktora Kościoła z IV wieku, przypomina: „Ci, którzy są hojni, nie mogą domagać się od biedaka rozliczenia z jego postępowania, a jedynie powinni poprawić jego sytuację oraz zaspokoić potrzebę. Biedni mają tylko jedną obronę: swoje ubóstwo i stan potrzeby, w jakim się znajdują. Nie pytaj go o nic innego: ale nawet gdyby był najbardziej złym człowiekiem na świecie, a brakuje mu niezbędnego pożywienia, uwolnijmy go od głodu”.
To są słowa zawstydzające. To są słowa, niepozostawiające miejsca na dziesiątki interpretacji, do których dziś jesteśmy tak skłonni. To jest kierunek, w jakim od swojego początku szedł Kościół. Tak myśleli, czuli i reagowali chrześcijanie od początku – ci, których rodzice i dziadkowie spotykali jeszcze Jezusa, chodzącego po Galilei. To nie my ich mamy poprawiać: to oni mogą pokazać nam, gdzie zgubiliśmy sedno.
Nie ma znaczenia
Jan Chryzostom pisał: nie kombinuj, nie szukaj wymówek. To nie ma znaczenia, kim jest głodny, umierający, porzucony w lesie człowiek. Nie ma znaczenia, skąd się tam wziął i jakie winy ma na sumieniu. Jeśli jest głodny, daj mu jeść. Jeśli spragniony, daj mu pić. Jeśli zmarznięty, pozwól mu się ogrzać. Kiedy człowiek jest w potrzebie, wszystkie inne uwarunkowania tracą znaczenie.
„Dlatego też wy również, kiedy zobaczycie człowieka na ziemi, który znajduje się w ubóstwie jak rozbitek na morzu, nie osądzajcie, nie proście o rachunek z jego postępowania, ale uwolnijcie go od nieszczęścia” – przywołuje Franciszek słowa Jana Chryzostoma.
Światowy Dzień Ubogich w Polsce przeżyć powinniśmy jako rekolekcje.