Logo Przewdonik Katolicki

Xi na Dachu Świata

Jacek Borkowicz
Wizyta Xi Jinpinga w Tybecie może się też okazać kluczową dla przyszłości Nepalu fot. Qilai Shen/Bloomberg-Getty Images

Wizyta przywódcy Chin w Tybecie ma wymiar większy od historycznego, bo wręcz cywilizacyjny. Chodzi o Kolej Syczuańską, której kluczowy odcinek budowy otworzył właśnie pierwszy sekretarz Xi Jinping.

Jeśli chcesz porządkować świat, zacznij od własnego podwórka – tym przysłowiem przejęły się na serio władze Chin. Najludniejsze państwo świata, aspirujące – i to z sukcesem – do roli supermocarstwa, państwo, którego emisariusze ustalają zasady wewnętrznej polityki wielu krajów Afryki, Azji, Oceanii i Ameryki Łacińskiej, a ostatnio, po trosze, także i Europy, dostrzegło wreszcie potrzebę prestiżowego docenienia własnych obrzeży.

Wyjmowanie soli z oka
„Jestem tu, aby szerzyć postęp i ogólną zgodę” – tak w skrócie można by ująć przesłanie, z jakim w lipcu tego roku Xi Jinping, Ukochany Przewodniczący i Pierwszy Sekretarz Komunistycznej Partii Chin, przyjechał do Tybetu. Dlaczego jednak zwykła „gospodarska wizyta”, których tyle pamiętamy z czasów Gierka, ma być zdarzeniem na miarę historii? Otóż nie było takiej dotąd w ogóle. Tybet, choć w najnowszych dziejach Chin odgrywa rolę strategiczną i chociaż przyczynia on Pekinowi wielu kłopotów, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz chińskich granic, był dotąd zarządzany wyłącznie zza bram Placu Niebiańskiego Spokoju. Do Lhasy posyłano jedynie wojskowych i partyjnych sekretarzy, lub w kolejności odwrotnej: sekretarzy i wojskowych – w zależności od stanu słupka politycznego termometru. A także, oczywiście, cywilnych osadników, choć z tym zawsze były kłopoty, jako że przeciętny Chińczyk to, jak mówią nasi górale, sakramencki ceper, który powyżej trzech tysięcy metrów nad poziomem morza z trudem chwyta powietrze. Tymczasem tybetańska norma to cztery tysiące.
Nie tylko jednak warunki geograficzne, lecz także, a właściwie przede wszystkim odrębność kulturowa mieszkańców decyduje o upartym utrzymywaniu się „kwestii tybetańskiej”. Tybetańczycy różnią się od Chińczyków wszystkim – rasą, religią, językiem oraz tradycją własnej państwowości. W ciągu wieków raz trafiała ona w orbitę Pekinu, innym razem z niej się wymykała. W 1950 r. Chińczycy postanowili ostatecznie położyć temu kres, wysyłając do Tybetu wojsko, które złamało opór miejscowych. Przez jakiś czas utrzymywała się tam jeszcze wewnętrzna struktura władzy, ale w wyniku nieudanego powstania 1959 r. upadła teokratyczna struktura społeczna Tybetu, zaś jej zwierzchnik, XIV Dalajlama Tenzin Gjaco, musiał zbiec do Indii, gdzie rezyduje do dzisiaj.
Tenzin Gjaco ma obecnie 86 lat, z czego 81 spędził na tronie dalajlamy, co stanowi absolutny rekord wśród panujących świata. Ale to jeszcze nie koniec, albowiem kilka lat temu Dalajlama zapowiedział, że w swoim ziemskim wcieleniu przebywać będzie 113 lat. Panowanie ma zatem zapewnione do 2049 r. Jest to solą w oku Chińczyków, bowiem powszechnie wiadomo, że rdzenni mieszkańcy Tybetu (a jest ich nadal w regionie przygniatająca większość) za swojego przywódcę uważają nie Xi Jinpinga, lecz emigranta z indyjskiej Dharamsali. Zdaje sobie z tego sprawę również chiński przewodniczący, który w toku gospodarskiej wizyty odwiedził Drepung, jeden z ważniejszych monasterów lamaizmu (tybetańska odmiana buddyzmu).

Nadchodzi prawdziwe otwarcie
Wizyta Xi Jinpinga w Tybecie ma także większy od historycznego, bo wręcz cywilizacyjny wymiar. I ta opinia nie jest bynajmniej kadzeniem politykowi, lecz chłodną oceną obserwatora zachodzących na naszym globie procesów. Chodzi o Kolej Syczuańską, której kluczowy odcinek budowy otworzył właśnie pierwszy sekretarz.
Przez całe wieki kraina, zwana Dachem Świata, budziła zarówno zainteresowanie cudzoziemców, jak i zmartwienie samych Chińczyków swoją niedostępnością. Ze stolicy imperium do Lhasy nie sposób było się dostać inaczej, jak w toku kilkumiesięcznej karawany. W XX wieku, w miarę budowy dróg, dystans ten skrócono do tygodni, potem do dni, ale wzajemna komunikacja, podstawa relacji zależności, nadal była tu kluczowym problemem. Zmieniło to dopiero otwarcie w 2006 r. linii kolejowej z miasta Xining do Lhasy. Od tej pory dotarcie do stolicy Tybetu wymaga tylko przebycia 2 tys. kilometrów pasażerskim pociągiem.
Ale jest to nadal rozwiązanie połowiczne. Trasa dociera bowiem do Lhasy szerokim łukiem, z powodu warunków fizjograficznych osiągając miasto nie od wschodu (czyli od strony Pekinu), ale od zachodu. Tymczasem Kolej Syczuańska to frontalne wyzwanie techniki, ponad 1,7 tys. km planowanej linii wiedzie bowiem do Lhasy nie naokoło, przez płaską wyżynę, lecz z miasta Chengdu (stolica prowincji Syczuan) prosto na zachód, przez cały system najbardziej stromych na świecie dolin i kanionów. Będzie to prawdziwy wyczyn sztuki inżynierskiej, realnie łączący Tybet z resztą kraju. Kolej Syczuańska, w odróżnieniu od połączenia z Xiningu, będzie też linią w pełni zelektryfikowaną.

Kość niezgody w Nepalu
Wizyta Xi Jinpinga w Tybecie może się też okazać kluczową dla przyszłości sąsiada Tybetu i Chin, Nepalu. Przewodniczący, po przybyciu do Lhasy, wśród priorytetów tybetańskiego kierunku polityki Pekinu wymienił także „ułatwienie handlu i współpracy gospodarczej” z tymże Nepalem. I znowu – brzmi to jak rytualne zaklęcie aparatczyka, jednak w rzeczywistości stanowi ważny sygnał dla nepalskich sąsiadów.
Dlaczego? Otóż ten relatywnie niewielki górski kraj wciśnięty jest pomiędzy dwa wielkie mocarstwa świata – Chiny oraz Indie. Każde z tych państw, zarówno powierzchnią oraz liczbą ludności, jak i potencjałem ekonomicznym czy też militarnym, przebija, i to o kilka rzędów wielkości, mały Nepal. Dlatego więc każda, nawet zdawkowa wypowiedź przywódcy jednego z tych państw może się odbić szerokim echem na nepalskiej rzeczywistości.
W oczach Pekinu kością niezgody staje się obecność w Nepalu 20-tysięcznej diaspory Tybetańczyków. Są to potomkowie powstańców 1959 r.,
którym udało się zbiec na drugą stronę grani Himalajów. Jako że wysokogórskie partie Nepalu są miejscem dzikszym nawet od Tybetu, powstało tam nieformalne państewko, zarządzane przez tybetańską partyzantkę z plemienia Khampa, nad którym Katmandu, stolica Nepalu, nie miało już kontroli. Dopiero w 1974 r. Khampów pokonało wojsko nepalskie, przy okazji staczając z Tybetańczykami „ostatnią bitwę kawaleryjską XX wieku” – jak nazwał to starcie przebywający wówczas w Nepalu Wojciech Giełżyński.
Dziś Khampowie nie stanowią już zagrożenia militarnego, ale sama obecność politycznej diaspory Tybetańczyków blisko chińskiej granicy sprawia, że Pekin czuje się lekko podrażniony. Dla Chińczyków dość już tego, że w indyjskiej Dharamsali zasiada dalajlama. Ale Indie są zbyt duże, by z nimi otwarcie wojować. Z małym Nepalem nikt nie będzie robił ceregieli.
Ciekawe jak rozwiąże się ta sprawa, zważywszy, że w Katmandu od 2008 r. (obalenie monarchii) rządzą maoiści, pilnie patrzący na wszystko, co tylko mówi się w Pekinie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki