Pozornie każdy z nas wie, czym jest miasto. Badacze nie są jednak zgodni co do jego definicji.
– Z perspektywy dyscyplin, które się nim zajmują, takich jak socjologia, ekonomia, geografia, antropologia kultury czy studiów miejskich, odpowiedź na to pytanie jest problematyczna. Miasto dało się dość łatwo zdefiniować jeszcze w połowie XX w., choć wyglądało ono różnie w zależności od kultury. Wraz z procesami ekonomicznej, politycznej i kulturowej globalizacji, a ostatnio też cyfryzacji, która zmieniła wiele relacji społecznych, sytuacja się skomplikowała. Te procesy silnie wpływają na to, jak ludzie żyją, w jaki sposób się komunikują, jak wykorzystują przestrzeń. Dziś mamy spory problem z uzgodnieniem jednej definicji miasta.
Patrząc historycznie, miasto nigdy nie było aż tak oczywiste. Istniały tzw. państwa-miasta. Wiele polskich miast rozwinęło się na bazie grodów, ale miasta przemysłowe, jakie „wyrastały” na fali industrializacji w XIX w., mają trochę inny charakter.
– Oczywiście. Są miasta lokowane wtedy, kiedy najważniejszy dla gospodarki był handel, i to on był czynnikiem miastotwórczym. Potem nastąpił rozwój przemysłu. Są także miasta, których charakter związany jest z miejscem kultu: kiedy ludzie do niego pielgrzymowali, miasto się rozwijało. Dziś wszystkie one pełnią wiele różnych funkcji, które pojawiały się na poszczególnych etapach rozwoju. Funkcja pierwotna często determinuje jednak jego strukturę przestrzenną, ale też symbolikę i gospodarkę. Centrum ma na przykład zupełnie inny charakter w przemysłowej Łodzi niż w Krakowie, który lokowany był na prawie magdeburskim, ma w środku rynek itd. A i tak cały czas mówimy o miastach europejskich lub znanych ze Stanów Zjednoczonych.
Na świecie jest bardzo dużo form miasta. Słowem, które pomaga nam zrozumieć ten fenomen, jest „miejskość”, czyli „urbanism”. Po angielsku, bo stworzył je jeden z amerykańskich badaczy, który wprowadził myślenie o mieście jako sposobie życia. To coś, co wynika ze sposobu organizacji przestrzeni, zagęszczenia i różnorodności ludzi żyjących w mieście. Ta różnorodność – ekonomiczna, etniczna, religijna itd. – jest ważną cechą miasta. Rozmaitość kontaktów i relacji społecznych między ludźmi sprawia, że atmosfera miast jest dynamiczna i pluralistyczna, zupełnie inna niż w małych społecznościach wiejskich, gdzie wszyscy się znają, zajmują się też podobnymi rzeczami (prowadzeniem gospodarstwa, wykonywaniem tradycyjnych zawodów). Miasto daje ludziom więcej możliwości realizacji różnych sposobów życia.
Często jest tak, że mieszkańcy wsi dojeżdżają do pracy do miasta lub w okolicy jest jakiś zakład pracy i wszyscy pracują w tym jednym.
– Stąd, między innymi, obecne problemy ze zdefiniowaniem miasta. Różnice między mieszkańcami wsi i miasta są nieoczywiste, jeśli w ogóle występują. To zależy od tego, jaka odległość dzieli miasto i wieś, jak te miejsca są skomunikowane, jakie potrzeby ludzie mogą realizować na wsi bez wyjeżdżania do miasta. Korzystanie z rynku pracy to jedno. Jak często ludzie korzystają z miejskich instytucji? Dzieci chodzą tam do szkoły (codziennie dojeżdżając), dorośli – robią zakupy, spotykają się ze znajomymi, chodzą do kina, mają dostęp do dóbr kultury. Wieś bywa prywatną sferą, gdzie ludzie realizują życie rodzinne. I nocują.
Określenie „sposób życia” oznacza poziom zrutynizowanych czynności realizowanych dzień po dniu. Żyjemy tak a nie inaczej, nie rozważając dlaczego… Jest to już coś naturalnego, oczywistego. Sposoby życia mieszkańców wsi i miasta w tym przypadku niewiele się różnią. Umiastowienie wsi sprawia, że trudno wskazać granice przestrzenne i społeczne: gdzie jest jeszcze wieś (gmina wiejska), a gdzie zaczyna się miasto.
Miasta wchłaniają niektóre wsie. Mieszkam w Bronowicach, które w Weselu Wyspiańskiego są podkrakowską wsią, a od dawna stanowią dzielnicę Krakowa. W dramacie prości mieszkańcy wsi oraz inteligenci z miasta nie mogą się porozumieć, bo zbyt wiele ich dzieli. Teraz styl życia się unifikuje, dzięki mediom, nowym technologiom, komunikatorom.
– Tak, te procesy są bardzo złożone, wpływa na nie wiele czynników. Z perspektywy mikro, czyli pojedynczych ludzi lub rodzin, sposób życia zależy od struktury rodziny i etapu cyklu życia rodzinnego. Sposób życia zmienia się, gdy wchodzimy w związki, gdy zakładamy rodzinę, pojawiają się dzieci, gdy podejmujemy pracę i gdy przechodzimy na emeryturę. W zależności od etapu ludzie mają różne potrzeby, różne są także ich możliwości finansowe. Poza tym na sposób życia ma wpływ jakość infrastruktury, również stan środowiska, np. to, na ile miasto jest zazielenione, jak daleko od miejsca zamieszkania jest teren zielony i w jakim jest stanie (czy mogę iść do niego na piechotę, spacerem, czy przebywanie w nim daje poczucie bezpieczeństwa i przyjemności).
Duże znaczenie ma też infrastruktura spędzania czasu wolnego: kina, teatry, domy kultury, sale koncertowe, muzea, ale też przestrzenie otwarte, np. boiska. Możliwość korzystania z tych instytucji, spotykania się w atrakcyjnych miejscach (kawiarniach, restauracjach). Wszystko to stanowi wartość dodaną życia miejskiego.
Kwestią, która ma ogromny wpływ na sposób życia, jest oczywiście rynek pracy. Mieszkańcy miast mają większy wybór zawodu, pracy, która da im satysfakcję (finansową i niematerialną). Są takie miasta, gdzie rynek pracy jest ograniczony, a co za tym idzie, pracy nie można wybrać. To zależy nie tylko od charakteru miasta, ale od relacji przestrzennych wokół miasta. Istotne są powiązania komunikacyjne miasta i okolic, co widać zwłaszcza wtedy, kiedy pojawiają się potrzeby specjalne. Ktoś szuka pomocy specjalisty w szpitalu, dobrej szkoły dla dziecka, może uczelni.
Powiedziała Pani kiedyś, że zderzenie z miejską różnorodnością wyrywa nas z powtarzalnych rytuałów, zmusza do myślenia. Może dlatego najszybciej sekularyzują się wielkie miasta? Ostoją religii, swoistym centrum stają się wsie. W miastach mieszkają ludzie różnych wyznań, coraz więcej agnostyków, ateistów. Czy sekularyzacja jest nieuchronną konsekwencją urbanizacji?
– To nie jest zależność przyczynowo-skutkowa. Raczej pewne procesy występują tu równolegle, współbieżnie. Są ze sobą powiązane, wzajemnie się warunkują, ale jeden nie jest przyczyną drugiego. Tych współbieżnych czynników jest zresztą więcej, chociażby: globalizacja, digitalizacja (ucyfrowienie), uprzemysłowienie. Tych czynników jest dużo. Nie wiem, czy sekularyzacja jest nieuchronna, bo scenariusze przyszłości mogą być różne. Nie da się również kwestii religii zamknąć w prostym słowie sekularyzacja. Zapytałabym: Jak ją rozumiemy, jakie jej wskaźniki, czyli przejawy, weźmiemy pod uwagę?
Najprostszym są praktyki religijne, udział we Mszach, to, co łatwo można policzyć.
– Tak, badania pokazują, że w miastach, a zwłaszcza dużych, odsetek osób uczestniczących w niedzielnych Mszach jest mniejszy niż na wsiach, a w ostatnich latach spadek liczby wiernych jest szczególnie widoczny. To w pewnym sensie proces naturalny, powiązany z przemianami innych instytucji społecznych, jak rodzina czy sąsiedztwo. Jeśli weźmiemy pod uwagę różne funkcje instytucji religijnej (nie mówię tu o religii w wymiarze duchowym), mającej określone rytmy, rytuały itp., to zobaczymy, że ona reguluje życie społeczne. Buduje też poczucie tożsamości, zapewnia jednostce poczucie bycia w grupie, oferuje konkretny sposób spędzania czasu wolnego, niekiedy pozwala rozwijać zainteresowania – ludzie w różnych grupach religijnych śpiewają w chórze, organizują wyjazdy. Pełni też ważne funkcje kontrolne: utrzymuje społeczność w ramach przyjętych w religii zasad.
W prowincjonalnych wsiach kościoły (nie tylko katolickie) są często jedynymi miejscami, które umożliwiają wyjście z domu po to, żeby w czasie wolnym od obowiązków spotkać się z ludźmi spoza najbliższej rodziny. To okazja, żeby człowiek ubrał się w odświętny sposób. Wyjście do kościoła sprawia, że niedziela staje się dniem świątecznym, innym niż zwyczajny dzień pracy. Poza tym w wielu ośrodkach, nie tylko wiejskich, to właśnie parafie organizują zajęcia dla dzieci i młodzieży. Działają kółka różańcowe itd., mocno sfeminizowane. Kobiety mogą przyjść i spotkać koleżanki, porozmawiać. Jednocześnie w małych społecznościach człowiek ma poczucie, że jest obserwowany. Ludzie na tyle dobrze się znają, że wszyscy wiedzą, kto w niedzielę nie był na Mszy… To jest ta funkcja kontrolna i to ona sprawia, że rytuał się odtwarza. Bardzo często jest bowiem bezalternatywny, bo nie ma innych miejsc, w których potrzeby rozwijania zainteresowań, poczucia bycia w grupie, spotkań, mogłyby być zaspokajane. Czasami nie zastanawiamy się na tym, czy można coś robić inaczej. Łamanie zasad jest społecznie napiętnowane. Rodzice czasem reagują na bunt dorastającego dziecka – masz iść do kościoła! Dyskusji nie ma.
Do czasu, aż dzieci wyjadą na studia lub do pracy w mieście i poczują się wolne…
– Otóż to. Jeśli ktoś przeprowadza się do miasta, to od nowa buduje swoją pozycję, swój wizerunek. Nie ma kontroli tych instytucji, które regulowały jego życie na wsi. Sąsiedzi na osiedlu nie interesują się tym, czy był w kościele,czy nie, a nawet nie mają możliwości sprawdzenia. A jest tyle innych form spędzania czasu wolnego! Można budować tożsamość, opierając się na przynależności do różnych grup. Decyzja o tym, czy kontynuować praktyki religijne, należy wtedy tylko do tej osoby.
Każdy człowiek ma potrzebę przynależności do grupy, a w miastach Kościół jest tylko jedną z wielu możliwości. Jako nastolatka mogę się zapisać do harcerstwa, należeć do nieformalnej grupy ekologów, rozwijać pasje artystyczne w domu kultury itp. Chodzić na fitness, na zajęcia do klubu sportowego, do kółka teatralnego. Biegać. Mogę też przesiedzieć całą niedzielę w domu, nie wychodząc. Wiele zależy od tego, czy rodzice odtwarzają rytuały i wychowują dziecko w rytmie życia religijnego w ciągu tygodnia. Jeśli rodzice w niedzielę nie chodzą do kościoła i nie mają takich oczekiwań, to trudno, żeby dziecko samo z siebie szło na Mszę. Tu już jednak powinni się wypowiadać socjologowie religii. Na pewno miasto to obszar wielu możliwości i możliwość dokonywania wyborów.
My katolicy nie chcemy patrzeć na Kościół tylko jak na instytucję. Pewnie dlatego, że to perspektywa krytyków, którzy uważają go za dzieło wyłącznie ludzkie – łatwe do zmiany, a nawet zastąpienia czym innym. To utrudnia analizę kryzysu z perspektywy pełnienia wielu – także społecznych – funkcji. Szkoda, bo z badań wiemy, że zdecydowana większość Polaków traktuje Boże Narodzenie jako święta rodzinne, a nie religijne. Pełni ono inną funkcję, niż nam się wydaje, a ich organizacja nie świadczy o wierze. Analogicznie większy wskaźnik uczestnictwa we Mszy ma się czasem nijak do wiary w Boga. Poza tym jeśli funkcja kontroli moralności staje się ważniejsza od duchowej, to nie oddaje Ewangelii! Czemu narzekamy na kryzys, zamiast go badać? Stawiać naukowe diagnozy?
– Nie dam recepty na kryzys. Ale być może osoby wewnątrz Kościoła burzą się, kiedy używamy pojęcia instytucji, bo kojarzą to słowo z jego potocznym znaczeniem. Jeśli używamy tego pojęcia w znaczeniu socjologicznym, to nie ma o co się obrażać. W naukach społecznych instytucja to nie jest po prostu budynek czy jakaś organizacja. Instytucje są tym, co organizuje, porządkuje, stabilizuje życie społeczne – i są bardzo różne. To na przykład rodzina, szkoła, szpital, sąd itd. Jest to kompleks powiązanych ze sobą norm, wartości, wzorów kulturowych, ale też materialnej infrastruktury, bo bez nich instytucje nie mogą istnieć albo jest im trudno funkcjonować. Kiedy w mieście powstawało nowe osiedle, ludzie budowali w nim kościół, żeby wierni mieli się gdzie gromadzić. Infrastruktura sprawia, że instytucje mogą funkcjonować i trwać w czasie.
Druga kwestia – jeśli zaczniemy myśleć o zewangelizowaniu miasta, całkowitej chrystianizacji, to trochę zaprzeczymy jego… istocie. Miasto jest miastem dlatego, że jest różnorodne. Jest otwarte na te różnice. Nie jest kulturowym monolitem. To możliwość wyboru, to przestrzeń dla osób wierzących, wyznających różne religie, i niewierzących. Tu nie wyklucza się nikogo dlatego, że jest niewierzący lub wyznaje inną religię. Idea różnorodności i otwartości na różnorodność leży u podstaw współczesnego miasta. W mieście mieszają się ze sobą różne religie; rodzaje wartości, różne normy moralne. Dla jednych ludzi będą to normy i wartości religijne, ale dla innych ważna jest etyka świecka.
Postchrześcijańska kultura Zachodu ma źródła grecko-judeochrześcijańskie.
– Na pewno Kościół miał wielki wpływ na to, jak wszyscy – także osoby niewierzące – definiujemy podstawowe normy etyczne. Jednak w codziennym życiu czerpiemy z różnych źródeł przekonania, że tak należy postąpić, a tak nie wolno. W Stanach Zjednoczonych i niektórych społeczeństwach europejskich ważna jest etyka obywatelska, która mówi na przykład: nie śmiecimy, bo przestrzeń jest dobrem wspólnym. Nie zanieczyszczamy środowiska, bo dbamy o warunki życia następnych pokoleń – nie dlatego, że myślimy o tym w kategoriach grzechu lub dobrego uczynku. Zwrot ekologiczny, jaki nastąpił w Kościele za pontyfikatu Franciszka, ma podstawy naukowe i został zainspirowany etyką świecką. W mieście jest miejsce i na nią, i na tę ewangeliczną. W epoce globalizacji miasto będzie prawdopodobnie coraz bardziej różnorodne, między innymi z powodu migracji wynikających z kryzysu klimatycznego. I ten kryzys oraz jego społeczne skutki to jest realne wyzwanie dla Kościoła.
MARTA SMAGACZ-POZIEMSKA
Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, pracuje w Instytucie Socjologii. Jest badaczką miasta i procesów rewitalizacji, społeczności sąsiedzkich oraz problemów społecznych