Myślę o ludziach, którzy na rozmowę przeprowadzoną przez dziennikarza z aktywistką z Grupy Granica reagują tak: „Dać im mapy z zaznaczoną drogą powrotną i niech wracają do siebie”, „Jak chcą pomocy, to na przejście graniczne”, „Aktywiści nie pomagają, wręcz utrudniają. Robią to tylko po to, bo nie mają nic do roboty i są opłacani przez zachodnich nagłaśniaczy”, „Czy aktywista to jest już jakiś zawód?”.
Otóż nie, aktywista to najczęściej młody człowiek, który rezygnuje z własnej wygody i pomaga ludziom bezinteresownie. Nie dostaje za to żadnych pieniędzy, nikt mu nie płaci. Ci aktywiści, którzy każdej nocy odpowiadają na wołanie o pomoc i szukają grup uchodźczych w podlaskich lasach, a właściwie puszczach, mają po dwadzieścia kilka lat. W tym czasie nie pracują zarobkowo, wzięli urlopy, zrezygnowali z zajęć na uczelniach, kupili benzynę za własne pieniądze i pojechali kilkaset kilometrów na wschód, bo czuli, że mogą pomóc. Że to ich powinność. Że to jest właśnie to, co należy robić. Są potrzebni. Jedni chodzą po lasach, w ciemności, przedzierają się przez chaszcze, bo to nie są takie lasy z obozów harcerskich z wysokimi do nieba sosnami. To bory i puszcze, w których polana nie oznacza trawki, ale mokradło. W tym czasie inni dyżurują w punktach, przygotowując posiłki, szykując termosy z ciepłą zupą, krojąc kanapki, sortując suche ubrania. Czasem dostają wezwanie, bo okazuje się, że odnaleziona właśnie grupa liczy 30 osób, z czego połowa to dzieci w różnym wieku. Jednym potrzeba suchej kurtki, innym pampersów i mleka dla niemowląt w proszku. Wszystkim ciepłej herbaty, kawy, zupy, chleba. Pakują wszystko i jadą, a potem karmią, częstują, przytulają, rozweselają dzieci, podnoszą na duchu. Wszystko w ramach prawa, w strefie poza stanem wyjątkowym, bo tylko uchodźcom, którym udało się przejść lasem te dziesięć kilometrów, mogą pomóc aktywiści. W pasie przygranicznym można liczyć tylko na mieszkańców. Caritas rozmawia z proboszczami, żeby otworzyli kościoły i parafie, organizując tam pomoc wśród parafian. Czytelny jest już przekaz od niektórych biskupów. Mam nadzieję, że tak się stanie, że Kościół na granicy pokaże Ewangelię. Bo na razie zachowanie ewangeliczne bliższe jest tym młodym ludziom, aktywistom, wywodzącym się przeważnie ze środowisk lewicowych. A najbardziej by mnie ucieszył widok biskupa w grupie poszukiwawczej lub w tej, co w nocy rozlewa zupę do termosów, albo w tej, co sortuje ubrania. Bo czy nie to oznacza „pachnieć owcami”?
Znajduję moją córkę na fotografii dokumentującej dużą grupę uchodźców obozujących od kilku dni w ciemnym lesie. Podaje dziecku kubek z herbatą. Jestem z niej dumna. Mówi mi potem przez telefon: „Mamo, jesteśmy tu cały czas na totalnej adrenalinie”.