Myślę od kilku tygodni o granicach, tych międzypaństwowych granicach. Oczywiście myślę o nich nie po raz pierwszy. Zwykle są dla nas tylko liniami na mapie. No wiadomo, że kiedyś było to bardziej skomplikowane, bo granice miały bezpośredni wpływ na nasze życie, ale było to wtedy, gdy nawet zdobycie paszportu było mocno utrudnione. Byłam wtedy dzieckiem, więc niewielką odczuwałam potrzebę przekraczania granic. Ale – jako dziecko – miałam przemyślenia.
Doskonale pamiętam spływ Dunajcem z rodzicami. Ponieważ mieszkam daleko od jakiejkolwiek granicy, więc jej bezpośrednia bliskość zrobiła na mnie wrażenie. Być może wyobrażałam sobie jakieś zasieki (można w tym miejscu zaśmiać się gorzko), ale znajdując się na środku rzeki, nie mogłam zrozumieć, jak to jest, że dzieli ona ludzi. Po jednej jej stronie mieszkali Polacy, a po drugiej – nie-Polacy. Ludzie, którzy z wyglądu niczym się różnili, nie mogli się jednak porozumieć, bo mówili innymi językami. My i tamci. Zawsze to byli „tamci”. Odcięci od „nas”. I to czym? Rzeką!
Mój dziecięcy umysł drążył głębiej, bardzo mnie ciekawiło, jak do tego doszło, że ludzie mieszkający kilkaset metrów od siebie są tak bardzo „tamtymi”. Bardziej od wydarzeń historycznych i polityki zajmowały mnie jednak aspekty kulturowe. Konkretnie językowe. Jak to się stało, że po jednej stronie rzeki ludzie mówią po polsku, a po drugiej po słowacku? Po jednej stronie innej rzeki po polsku, a po drugiej po niemiecku? Po jednej jeszcze innej rzeki po polsku, a po jej drugiej stronie po rosyjsku (wtedy, dziś powiedzielibyśmy: po białorusku). I wcale nie miałam na myśli państw jako tworów politycznych, ale mieszkańców konkretnych wsi usytuowanych na przeciwnych brzegach rzeki. Albo wyobrażałam sobie taką scenę: na brzeg rzeki przychodzi jeden człowiek, a naprzeciwko stoi drugi człowiek. Stoją sobie samotnie, każdy z nich ma jakiś smutek. Dzieli ich, nie wiem, trzydzieści metrów. Patrzą na siebie i są sobie tak bardzo obcy. Myślą o sobie „tamten”. Tamten z innego świata. Tak jakby nie mieli ze sobą nic wspólnego.
Teraz wiem więcej, znam historię i posiadam wiedzę na temat ustalania granic, umów międzynarodowych, a nawet ludzkich losów. Granice właściwie przestały mieć znaczenie, przynajmniej w Unii Europejskiej. Moje dzieci nie rozumiałyby moich dawnych refleksji. A tymczasem właśnie dziś przypomina się nam wszystkim, że granice istnieją i wciąż mają wpływ na ludzkie życie. Granice wciąż udowadniają, że ludzkie życie nie ma znaczenia. A ludzkość wierzy, że ta linia na mapie jest najważniejszym zabezpieczeniem. Chyba przed człowieczeństwem.