Logo Przewdonik Katolicki

Superludzie

Anna Druś
fot. YASUYOSHI CHIBA/AFP-East News

Pływak-uchodźca bez rąk, tenisista grający ustami, sztangistka wysokości dziecka – każda z 4403 osób, które przyjechały współzawodniczyć w Mistrzostwach Paraolimpijskich Tokio 2020 to niezwykła historia pokonywania kolejnych barier. Tych na zewnątrz i tych w środku nas.

Yes, I can, czyli „Tak, mogę” – taki tytuł i myśl przewodnią miała niezwykła piosenka promująca w 2016 r. igrzyska paraolimpijskie. Wykonywał ją swingujący australijski piosenkarz Tony Dee – poruszając się na wózku i z towarzyszeniem orkiestry oraz tancerzy złożonych wyłącznie z osób niepełnosprawnych. Wideo do utworu odbiło się w 2016 r. wielkim echem, na YouTube obejrzało je 16 mln widzów. Klip nakręcono z udziałem wielu sportowców paraolimpijskich, biorących udział w olimpiadzie w Rio de Janeiro, pokazując ich jako „superludzi” – czyli nie tyle osoby, które „radzą sobie” pomimo niepełnosprawności, ile swoją niepełnosprawność widzą jako źródło nadludzkiej wręcz siły.

Zmiana myślenia
Już wówczas, w 2016 r., mówiono, jak bardzo i jak szybko zmienia się postrzeganie niepełnosprawnych sportowców przez społeczeństwo. Widać to było w tłumach widzów przychodzących na sportowe wydarzenia poprzedniej paraolimpiady, w rosnącej oglądalności transmisji, w ogóle w rosnącym zainteresowaniu mediów wydarzeniem. Może dlatego tegoroczny klip promujący paraolimpiadę w Tokio już nie skupia się na „tak, możemy”, ale pokazuje, jak sportowcy z niepełnosprawnościami dochodzą do formy prezentowanej potem na olimpiadzie: jest zaciętość, krew, pot i łzy.
Zmianę widać również w rosnącej kolejny raz liczbie sportowców biorących udział w paraigrzyskach. W 2016 r. w Rio w szranki stanęło 4328 zawodników z niepełnosprawnościami. Teraz w Tokio jest ich już 4404, w tym aż o 200 więcej kobiet. Z Polski pojechało 89 sportowców, znów rozbudzając apetyt kibiców na wielkie szanse medalowe. Walczą w 12 dyscyplinach. W Rio wypracowaliśmy sobie wysoką 9. pozycję w klasyfikacji ogólnej, przywożąc aż 39 medali. Polski Komitet Paraolimpijski szacuje, że w tym roku – z uwagi na rosnącą konkurencję – prawdopodobnie liczba ta będzie mniejsza.
„To jest coś niesłychanego, jakie to są osobowości – ile oni musieli wycierpieć, wywalczyć, żeby ogóle się znaleźć w Rio. Tam bili swoje rekordy, przekraczali granice, startowali z nieprawdopodobnymi kontuzjami” – mówił pięć lat temu w wywiadach Michał Pol, popularny dziennikarz sportowy, od kilku lat promujący sport osób niepełnosprawnych oraz towarzyszący polskim paraolimpijczykom w igrzyskach. W tym roku także codziennie zalewa wręcz swój kanał na Twitterze relacjami ze zmagań i opisami kolejnych historii niezwykłych sportowców biorących udział w paraolimpiadzie.

Łucznik, któremu hipopotam odgryzł nogę
Jak ta Philipa Coates-Palgrave’a z RPA, który reprezentuje swój kraj w parałucznictwie. „Kiedyś organizował dla turystów spływy po rzece Zambezi. Aż łódź przewrócił hipopotam, wciągnął go za lewą nogę pod wodę i tam poniewierał przez trzy minuty… „Czułem się, jakbym wirował w ogromnej pralce – mówi. – Stanęło mi przed oczami, jak kiedyś nurt porwał mnie ku Wodospadom Wiktorii. To była siła natury, z którą nie da się walczyć. Kopnąłem go dwa razy, wstrzymałem oddech i rozluźniłem mięśnie. Uznał, że nie żyję i mnie wypuścił” – wspomina. Ale jeszcze nie był uratowany. Minęło 25 godzin, zanim go przetransportowano do szpitala w Harare. To było jak podróż przez piekło, bo nikt nie miał środków przeciwbólowych. Operacje ciągnęły się miesiącami. Stracił nogę i nie mógł już więc pracować na rzece. Terapią i ucieczką stało się dla niego strzelanie z łuku. W 2016 r. zamarzył o występie na igrzyskach paraolimpijskich. Poprosił o wspólne treningi słynnego rodaka Shauna Andersona, łucznika o jednej ręce, który naciąga cięciwę ustami. Ten się zgodził. Okazało się, że Philip ma wielki talent i przebił wyniki mistrza. I dopiął swego. W piątek w wieku 50 lat zadebiutował na igrzyskach. Obaj wystąpią w Tokio. Szanse? „Chcę po prostu wypuścić kilka celnych strzał” – cytował 27 sierpnia na Twitterze Michał Pol, który osobiście rozmawiał z Philipem.

Pływak bez rąk, uchodźca
Do mediów przedostała się też niezwykła historia Abbasa Karimiego, 24-letniego Afgańczyka występującego w reprezentacji uchodźców w pływaniu. Urodził się bez rąk, co jak sam opowiada dziennikarzom, oznaczało w Afganistanie kompletną życiową klęskę, bo dla takich ludzi nie było tam po prostu miejsca. Mimo początkowej rozpaczy rodzice obdarzyli go nie mniejszą miłością i wsparciem niż resztę rodzeństwa.
W dzieciństwie Abbas musiał jednak mierzyć się z dokuczaniem przez rówieśników. Krzyczeli za nim „kadłubek”, „kaleka”, aby więc pokazać im, że jest normalnym chłopakiem, zapisał się na zajęcia z kickboxingu. Do uderzania przeciwnika stosował świetnie umięśnione nogi oraz barki i głowę. Poczuł się pewniej, gdy mógł bójkami walczyć o swój honor, jednak sam czuł, że nie zmierza to w dobrą stronę.
Jego życie się zmieniło, gdy starszy brat zbudował w rodzinnej wiosce publiczny niewielki basen. Abbas, ubrany w kamizelkę ratunkową, wskoczył do wody i od razu poczuł, że to jest to. – Woda sprawiła, że poczułem się wolny. Pływanie to moja wolność i za każdym razem, gdy skaczę do wody, czuję, jakbym się odradzał – opowiada dziś. Pracujący na tamtym basenie ratownik potwierdził, że osoby bez rąk mogą pływać, wystarczy, że pracują nogami i tułowiem. Nie rozumieli tego jednak inni otaczający go ludzie. Nawet kochający rodzice uważali, że sport to nie jego droga. Ojciec chciał, by poszedł do szkoły koranicznej i został duchownym, marzył, by w ten sposób jego nazwisko zaczęło coś znaczyć. Abbas jednak wybrał inaczej.
W wieku 16 lat uciekł z Afganistanu z grupą uchodźców i po trzech latach wędrówki z obozu do obozu dotarł do Turcji. Tam z kolei znalazł się w takim obozie dla uchodźców, gdzie były udogodnienia dla niepełnosprawnych. Zyskał możliwość dojeżdżania autobusem na basen w pobliskim mieście. Trenował nieustannie, zaczął startować w tureckich mistrzostwach i wygrywać je. Aż we wrześniu 2015 r. na jednej z relacji wypatrzył go amerykański trener wrestlingu Mike Ives, pomagający uchodźcom. To on pomógł mu uzyskać dokumenty niezbędne do przekroczenia granicy i ściągnął do USA. Chciał przygotować go do startu w paraolimpiadzie w Rio, ale na to zabrakło ostatecznie czasu. Dlatego po raz pierwszy Abbas Karimi wziął udział w zmaganiach olimpijskich dopiero teraz. Jest jedynym Afgańczykiem w reprezentacji uchodźców, ponieważ reszcie wyjazd uniemożliwiło przejęcie władzy przez talibów.

Początek tam, gdzie inni widzą koniec
Historię zmagań ze światem i samym sobą ma za sobą praktycznie każdy z paraolimpijskich zawodników. Grający w tenisa stołowego Ibrahim Hamadtou z Egiptu stracił ręce w wypadku kolejowym, gdy miał 10 lat. Serwuje stopą, a rakietkę trzyma w ustach, jednak to nie przeszkadza mu w rozgrywaniu trudnych piłek dla przeciwników.
Pochodzący z Poznania Maciej Lepiato ma takie schorzenie kończyn, które najczęściej w ogóle uniemożliwia ludziom poruszanie się o własnych siłach. On jednak skończył AWF w Gorzowie Wielkopolskim i dziś reprezentuje Polskę w skoku wzwyż w kategorii F46, czyli dla sportowców, którzy są po amputacji kończyny lub też zmagają się z jej niedorozwojem.
Brązowa medalistka w podnoszeniu ciężarów Justyna Kozdryk urodziła się z achondroplazją, powodującą zaburzenie rozwoju kości i karłowatość. W dzieciństwie wołali za nią „maluchu”, ale – wzbogacona w ogromną miłość i akceptację ze strony rodziny – udowadniała sobie i światu, że potrafi. Oprócz sukcesów w podnoszeniu ciężarów ukończyła Akademię Pedagogiki Specjalnej, kształcąc się w kierunku pracy z głuchoniemymi, na życie zaś zarabia, służąc w policji. Dostrzegł ją sam Arnold Schwarzenegger, zapraszając na organizowany przez siebie Arnold Sports Festiwal jako jedną z dziewięciu najsilniejszych kobiet świata.
Prezes Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego Łukasz Szeliga – sam uprawiający narciarstwo mimo amputowanej nogi – chce, by igrzyska i pokazywanie historii tych sportowców zmieniało życie tych niepełnosprawnych, którzy dziś siedzą w domach zepchnięci na margines życia. – Liczę na to, że po olimpiadzie rozdzwonią się telefony w klubach i ludzie będą pytać, gdzie można się zapisać, by rozpocząć aktywne życie. To ważne, by mieć świadomość, że aktywność jest możliwa. To też istotny przekaz, który płynie z tej imprezy – mówił w wywiadach.
Na siłę przekazu płynącego od tych „superludzi” zwrócił też uwagę papież Franciszek. „Pozdrawiam sportowców i dziękuję im, ponieważ dają wszystkim świadectwo nadziei i odwagi” – napisał na Twitterze po ceremonii otwarcia paraolimpiady. Wcześniej zaś w wywiadzie dla włoskiego pisma „La Gazzetta dello Sport” przyznał, że jest tymi sportowcami oszołomiony. – Oni mają historie, które dają początek opowieściom, kiedy wszyscy myślą, że nie ma już żadnej historii do opowiedzenia – powiedział papież.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki