Jakże mam się rozeznać w tym labiryncie zdarzeń, z których każde samemu sobie zuchwale urąga? – woła przydrożny kamień w Psalmie bezsilności Romana Brandstaettera. Ta rozterka dotyka każdego, kto pragnie iść drogą wiary w sposób świadomy i odpowiedzialny, szukając woli Boga i swego miejsca w życiu. Poruszenia duchowe, strapienia, pocieszenia, próby i zakręty – jak się w tym wszystkim odnaleźć? Czy nie lepiej zdać się na instynkt, prawo i przepisy, które rzekomo wszystko regulują i uwalniają od ciężaru poszukiwania własnej odpowiedzi?
Można i tak, tyle że to wielce ryzykowne rozwiązanie. Jedynie na początku satysfakcjonujące, bo daje krótkotrwałą ulgę. Ewangelia podpowiada inne wyjście. Kiedy Jezus zwraca się do ludzi „utrudzonych i obciążonych” niemożliwością zachowania setek religijnych przepisów, zaprasza ich, aby wzięli na siebie Jego jarzmo (por. Mt 11, 28–29). Jezus wskazuje na pozytywne znaczenie tego obrazu. Jarzmo jest tutaj rozumiane jako narzędzie, które łączy dwa źródła energii, aby razem łatwiej było wykonać określone zadanie. Jezus jest nauczycielem, który nie tyle nakłada dodatkowy ciężar na człowieka, ile zachęca, aby ten „podpiął się” do źródła mądrości, miłości i siły. Sam Jezus twierdzi, że to Ojciec daje życie Synowi i że sam z siebie nic czynić nie może (por. J 5, 26–27). Jest „wprzęgnięty” w jedno jarzmo z Ojcem. Owszem, zarówno życie, jak i Ewangelia stawia przed nami niełatwe wymagania, ale nie jesteśmy zdani wyłącznie na siebie.
Razem w drodze
Jednym z istotnych elementów metafory jarzma jest to, że Jezus najpierw sam, a potem przez Ducha Świętego udziela wskazówek i napomnień. Naucza i pogłębia rozumienie tajemnicy Boga i życia. Nigdy jednak nie podejmuje decyzji za człowieka. W Ewangelii według św. Marka powołuje uczniów, „aby Mu towarzyszyli” (Mk 3, 14). Uczniowie są najpierw od tego, by przyglądać się temu, co czyni Mistrz, by słuchać, myśleć, wyciągać wnioski, by uczyć się Jego sposobu działania. Dlatego przez wieki Kościół w swoim bogatym skarbcu oferuje również wierzącym pomoc w rozeznawaniu woli Bożej zwaną towarzyszeniem duchowym. Celowo używam tego zwrotu bardziej niż stosowane potocznie kierownictwo duchowe, które kojarzy się z prowadzeniem firmy, projektu, z zarządzaniem zarówno pracownikami, jak i rzeczami. Kierownik w hierarchii stoi też wyżej aniżeli ten, kto jest kierowany. Natomiast towarzyszenie duchowe to bycie razem w drodze. Ten, kto towarzyszy, jest również bratem i siostrą w wierze. Owszem, może posiadać większe doświadczenie i wiedzę, którą się dzieli, ale nie przejmuje za drugiego sterów życia.
Towarzyszenie duchowe pomaga w rozeznawaniu z różnych powodów. Nie jest to spowiedź, która dotyczy grzechów, przebaczenia i pracy nad wadami. Nie można też mylić go z psychoterapią, choć znajomość psychologii bywa wielce wskazana. I na pewno nie polega ono na wyręczaniu osoby wierzącej od odpowiedzialności za jej decyzje. Jest to kolejny środek wspierający w tym, jak usłyszeć głos Boga pośród różnych głosów, podporządkowany jednak sumieniu i wolności osoby.
Duch każdemu objawia się w inny sposób
Ludzie są różni, a Bóg szanuje tę odrębność oraz ich indywidualność. Wspaniale pisze o tym Jan Paweł II w Pastores dabo vobis: „Duch każdemu (…) w różny sposób się objawia. Każdemu zatem trzeba pomóc, aby mógł przyjąć dar, który właśnie jemu, jako jedynej i niepowtarzalnej osobie, został powierzony” (PDV, 40). Podejście prawne dąży do uogólnienia. Jednak tak jak istnieją różne formy wyrażania miłości, podobnie różnymi drogami prowadzi Bóg. Z natury porównujemy się z innymi lub lubimy uproszczenia. Patrząc na swoje życie, możemy się nie tylko dziwić naszej inności, wrażliwości i sposobom odbierania rzeczywistości, ale nawet je odrzucać, bo nie pasują do pewnych szablonów i konwenansów. Ktoś patrzący na nasze życie z boku może pomóc nam zaakceptować i docenić nasze konkretne człowieczeństwo i niepowtarzalność, przez którą Bóg w aktualnym czasie komunikuje się z nami.
Bóg kieruje do nas „wezwanie” przez konkretną sytuację historyczną. Ale nie jest ono podane jak kawa na ławę. Jan Paweł II pisze o konieczności interpretacji tej sytuacji, zarówno wtedy, gdy dzieje się coś negatywnego, jak i pozytywnego. „Domaga się tego wieloznaczność, niekiedy i sprzeczności charakteryzujące sytuację, w której splatają się ze sobą trudności i szanse, elementy negatywne i źródła nadziei, przeszkody i ułatwienia, przypominające pole ewangeliczne, gdzie posiane są i rosną wspólnie dobre ziarno i chwast” (PDV, 10).
Gospodarz z przypowieści zabrania usuwania chwastu spośród pszenicy, ponieważ korzenie obu roślin są splecione ze sobą. To, co w nas słabe, poranione i niedoskonałe, nie żyje na odrębnej planecie, lecz ma korzenie w tym samym sercu. W tajemniczy sposób wiąże się z tym, co w nas dobre. Ponadto, słudzy szybko zauważyli zewnętrzną różnicę między obu roślinami. Nie dostrzegli jednak tego, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Gospodarz ujawnił im to, z czego nie zdawali sobie sprawy. Nie jesteśmy wszechwiedzący. Nie nabywamy wszystkiego własnym wysiłkiem. Nie widzimy wszystkiego wyraźnie. Pewne aspekty spraw lub sytuacji nam umykają. Dlatego jako ludzie potrzebujemy spojrzenia z zewnątrz, z dystansu. A do tego mocno wpływają na nas uczucia, które również przesłaniają właściwy ogląd sytuacji. Czasem sprawiają wrażenie, jakby dany problem i kryzys miały trwać wiecznie. Ale także pozytywne uczucia mogą nas zwieść, wszak, np. sam zapał, zakochanie, to jeszcze nie prawdziwa miłość. Łatwo czynić nierozważne obietnice, kiedy wspierają nas chwilowe przyjemne uczucia.
Przejrzeć się w lustrze
Osoba, która towarzyszy swemu bratu lub siostrze w wierze, podobnie jak psychoterapeuta, pomaga najpierw w uświadomieniu sobie tego, co się dzieje w duszy i na zewnątrz. Kiedy pewien mężczyzna w Ewangelii według św. Łukasza przychodzi do Jezusa i domaga się, aby On rozstrzygnął majątkowy spór między nim a jego bratem, spotyka się ze stanowczą odmową. Natomiast Jezus nie odsyła go z kwitkiem, lecz opowiada mu przypowieść o bogaczu, który myśli wyłącznie o sobie. Pośrednio uświadamia mu, że jego głównym problemem nie jest brat, lecz przywiązanie do dóbr oraz szukanie szczęścia jedynie w rzeczach, a nie w relacjach z Bogiem i ludźmi (por. Łk 12, 15–21).
Święty Ignacy Loyola zwraca uwagę, że osoba towarzysząca innym duchowo (zakłada się tutaj jej wiarę, praktykę modlitwy, wiedzę, znajomość ludzkiej duszy) jest pewnego rodzaju lustrem dla wierzącego. Dlatego najważniejsze w towarzyszeniu duchowym jest słuchanie zarówno osoby, która wypowiada siebie, jak i swoich wewnętrznych reakcji na to, co jest wypowiadane. Drugi widzi siebie wyraźniej, gdy wypowiada siebie. Taka praktyka nieodzowna jest zwłaszcza w czasie strapienia, kiedy to „nieprzyjaciel natury ludzkiej (…) poddaje duszy sprawiedliwej swoje podstępy i namowy, chce i pragnie, żeby zostały przyjęte i zachowane w tajemnicy; a kiedy się je odkrywa przed dobrym spowiednikiem albo inną osobą duchowną, która zna jego podstępy i złości, bardzo mu się to nie podoba” (Ćwiczenia duchowne, 326).
A więc rozmowa duchowa służy przede wszystkim odsłanianiu tego, z czym zmagamy się wewnętrznie. Samo nazwanie tego, co nas trapi, uwiera, budzi wątpliwości, skłania do pochopnych ruchów, przynosi pociechę i zdejmuje ciężar. Często po prostu pozwala dostrzec ślepą uliczkę, w którą brniemy. Jednak także w czasie pocieszenia, jak pisałem, zły duch może się podszyć i mamić pozorem dobra. Nie należy więc bez zwłoki podążać za każdym pozytywnym natchnieniem, zwłaszcza jeśli wydaje się szczególnie szlachetne i pobożne. Lepiej wyjawić je najpierw komuś, kto spojrzy na nie z dystansu, bez emocjonalnego zaangażowania, biorąc pod uwagę więcej elementów.
Zobaczyć rozległy horyzont
Rozmowa duchowa poszerza nasze pole duchowego widzenia. Pozór dobra zwykle skupia na szczególnym talencie jakiejś osoby lub jakimś jej braku, przesłaniając dotychczasowe zobowiązania, które wypływają z powołania lub podjętej wcześniej dobrej decyzji. Łatwo dać się wtedy ponieść uniesieniu i rzucić w wir nowego „ekscytującego” zadania. Podobnie jednak dzieje się w czasie strapienia, czyli czasu kryzysu i próby. Taktyka złego ducha zwykle zmierza do tego, by sprowadzić człowieka do ciemnej doliny i dramatycznie zawęzić jego spojrzenie na życie. Przecież w ten sposób wąż doprowadził Ewę do zjedzenia owocu z drzewa poznania dobra i zła. Nagle żona Adama straciła z oczu cały ogród, który przecież istniał i był dostępny. W centrum jej uwagi znalazło się tylko jedno drzewo. W czasie próby, czyli strapienia, wydaje się, że już nie ma wyjścia. Zawsze tak będzie. Tylko ta słabość i grzech określają całego człowieka. Tymczasem Bóg wyprowadza nas na zielone pastwiska, pokazuje rozległy horyzont (por. Ps 23, 2). Towarzyszenie duchowe jest kijem i laską pasterską, przez które Bóg wskazuje nam drogę.
Czym jest duchowe rozeznawanie
Cykl artykułów wprowadzających w Rok Amoris laetitia
Często nie wiemy, co robić, co wybierać, którą drogą pójść, aby rzeczywiście wypełniać w swoim życiu wolę Boga. Jako chrześcijanie wierzymy, że Bóg nie mieszka gdzieś w odległym „niebie”, lecz ciągle pracuje dla naszego dobra w tym świecie. Bóg nadal przez swego Ducha komunikuje się z każdym z nas. Łagodnie, nie łamiąc naszej wolności, podpowiada nam przez wewnętrzne poruszenia, sumienie, wydarzenia i znaki, a także przez innych ludzi, co dla nas jest najlepsze i jak mamy wypełnić nasze powołanie. Bożym darem, dzięki któremu możemy odczytać i zinterpretować tę boską mowę, jest w Kościele rozeznawanie duchowe. Przez najbliższe tygodnie spróbuję przedstawić jego podstawy, a także „jak to się robi”, opierając się na Biblii oraz doświadczeniu św. Ignacego Loyoli.
Dariusz Piórkowski SJ