Choć trudno w to uwierzyć, dawno temu bardzo pożądanym gadżetem była tak zwana reklamówka. W Warszawie, w przejściu podziemnym, stali ludzie z naręczem nowiutkich reklamówek z kolorowym nadrukiem, najczęściej przedstawiającym kobietę. Ale lepsze od tych były reklamówki pochodzące ze strefy bezcłowej i logo znanej marki amerykańskich papierosów. Taką reklamówkę nosiło się dotąd, aż pojawiły się pierwsze przedarcia. Dzisiaj plastikowe reklamówki są w odwrocie i, umówmy się, żaden z nich gadżet. Tak sobie myślę, wyciągając z prezentowej torebki reklamówkę z materiału. Mam ich całkiem sporo, a każda z innym napisem, najczęściej nazwą jakiegoś festiwalu religijnego, literackiego lub muzycznego, albo z nazwą miasta od Warszawy po Swarzędz. Materiałowa torba – jako symbol ekologii promującej wielokrotne używanie różnych rzeczy i ograniczanie produkcji plastiku – stała się najważniejszym produktem promocji. Promuje imprezy, miasta i miasteczka, firmy i instytucje. I niektóre z nich są naprawdę ekologiczne.
Może nie znam się na reklamie, ale kiedy po spotkaniu autorskim otrzymuję paczkę gadżetów, to naprawdę zastanawiam się, jaki był koszt ich wykonania i co ja z nimi zrobię. No dobra, kolejny długopis jest zawsze potrzebny, zwłaszcza w domu, w którym długopisy znikają w jakiejś nieznanej mi otchłani. Notatnik – owszem. Ale album ze zdjęciami Stalowej Woli albo Gorzowa? Filiżanki do kawy z napisem Rybnik? Pamiątkowa statuetka z Grudziądza? Niezbyt udana postać świętej lub świętego z Krakowa? I kiedy to wszystko pomnożyć razy dziesięć, a nawet więcej… Największy problem mamy ze świętymi, niby to tylko przedmioty, do tego zwykle nieładne, ale jakiś opór przed wyrzuceniem ich się pojawia. Więc mają swoją półkę w piwnicy, razem z innymi „pamiątkowymi” przedmiotami.
Trochę czuję się winna, bo to tak, jakbym była niewdzięczna. Zostałam zaproszona i otrzymałam prezent od organizatorów. Każdy człowiek ciekawy jest prezentu, no bo to przecież takie miłe. Biorę wypełnioną torbę, uprzejmie dziękuję i z ciekawości zaglądam. A tam długopis, ołówek, notatnik, plakat, bawełniana torba, kubek, maskotka, okolicznościowe wydawnictwo prezentujące na papierze kredowym zakłady przemysłowe miasta i okolic. Przestaje mi być wtedy miło, bo wygląda to tak, jakby ktoś powrzucał tu to, co mu zalega w szafie. A wystarczyłoby włożyć do takiej torby pudełko z czekoladkami.
I dlatego z wielkim szacunkiem czytam, że tegoroczna edycja Gdynia Design Days zrezygnowała z gadżetów całkowicie. „Po raz pierwszy podczas festiwalu uczestnicy nie otrzymają żadnych materialnych gadżetów” – piszą organizatorzy, wskazując na zbędność wielu z nich. Nareszcie ktoś to zauważył!