Mistrzowie duchowi uważają, że grzechy są skutkiem czegoś o wiele bardziej powszechnego wśród ludzi. Podstawowa trudność w rozeznawaniu wypływa z braku pełnej wolności wewnętrznej, a dokładniej z ukrytego działania takich małych „szkodników”, które św. Ignacy nazywa nieuporządkowanymi uczuciami względnie przywiązaniami.
Anthony de Mello SJ celnie stwierdza, że gdybyśmy ich nie mieli, znacznie łatwiej byłoby nam odnaleźć wolę Bożą. Nazywa je też „zasłonami dymnymi”, które przesłaniają nam właściwe spojrzenie na Boga, świat i siebie samych. Z kolei św. Jan od Krzyża porównuje te krępujące wewnętrzne mechanizmy do sznurków bądź nitek, a człowieka do ptaka. Przywiązania do różnych stworzeń nie pozwalają mu swobodnie latać, czyli być wolnym. Jego ruchy są ograniczone. Nie może skorzystać z wielu możliwości w życiu. Autor Ćwiczeń duchowych już na samym ich początku przyznaje, że dokonywanie dobrych wyborów zakłada najpierw zapanowanie nad sobą i uporządkowanie swojego życia tak, „aby nie być poruszanym żadnym uczuciem, które mogło być nieuporządkowane”.
Skąd ten nieporządek?
Czym więc są uczucia nieuporządkowane? Nie chodzi o chwilowe, przelotne emocje, których dziennie przeżywamy mnóstwo. Św. Ignacy ma na myśli raczej dłuższe uczuciowe stany – taki rodzaj trwałej relacji do stworzeń silnie zabarwiony uczuciami. Dlatego też czasem zamiennie pisze o nieuporządkowanym przywiązaniu. Samo związanie jako takie jest w życiu ludzkim czymś dobrym. Weźmy chociażby małżeństwo, „gdzie dwoje stają się jednym ciałem”, dosłownie jakby sklejeni ze sobą. Gdyby nie byli do siebie przywiązani także uczuciowo, mielibyśmy do czynienia nie z ludźmi, lecz z duchami. Nawet sam Bóg porównuje siebie do miłości rodziców wobec dziecka, którzy okazują mu swoją czułość i troskę. „Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości” (Oz 11, 4). Nieprzypadkowo więc relacje z człowiekiem nazywamy również więziami, chociaż wiadomo, że mają one różną intensywność.
Skąd więc bierze się w nas nieporządek w stosunku do stworzeń? Ostatecznie wszystko w naszym życiu ma związek z miłością. Nadal jej pożądamy i miłość porusza nas do działania. Jest ona pragnieniem jedności z kimś lub czymś, aby osiągnąć stan ukojenia i pokoju. Mędrzec ogłasza, że Bóg „włożył wieczność w serca ludzi” (Koh 3, 11). Nosimy w sobie głód, którego w gruncie rzeczy nie da się nasycić, ale na skutek grzechu pierworodnego, czyli tkwiącej w nas niewiedzy, słabości, fałszu, sądzimy, że mogą to zrobić różne rzeczy, przekonania, osoby. Zaczynamy zbyt wiele od nich oczekiwać. Chcemy otrzymać od nich więcej, niż w rzeczywistości mogą nam dać. Boga nie można kochać za bardzo, a stworzenia tak.
Zamaskowane bożki
Z natury szukamy przyjemności, a unikamy bólu i cierpienia. To całkiem normalne. Kiedy odkryjemy, że określone rzeczy, myśli, ludzie dają nam jakiś rodzaj satysfakcji, władzy, przyjemności, pozycji społecznej, lubimy z nich korzystać, ale musimy ciągle te działania podtrzymywać, ponieważ one szybko przemijają. Chcielibyśmy je niejako „uwiecznić”. Wybieramy je dla innych celów, niż zostały stworzone. I tak źródłem nieuporządkowanych uczuć są złe wybory, a nieuporządkowane uczucia prowadzą do następnych. I tak powstaje błędne koło. Rzecz jasna nie chodzi o to, by unikać wszelkiej przyjemności, nie nabywać rzeczy, nie wchodzić w relacje. Problem nie tkwi w samych rzeczach, lecz w naszym stosunku do nich. Innymi słowy, nie to, co się kocha, czyli do czego się uczuciowo przywiązujemy, decyduje o porządku lub nieporządku, lecz motyw, czyli w języku mistyków miłość, która nami kieruje. Nieuporządkowane przywiązanie do jakiegoś stworzenia pojawia się wtedy, gdy z relacji do niego wyłączam miłość do Boga. Zatrzymuję się na niższych formach miłości.
Biblijnie rzecz ujmując, nieuporządkowane uczucia to „fałszywi bogowie” lub po prostu „bożki”, często skrzętnie zamaskowane w naszym życiu. Wcale nie musimy oddawać czci drzewom, posągom i obrazom, aby popełniać bałwochwalstwo. Robimy to w bardziej wysublimowany sposób. Każdy bożek jest tworem ludzkiego umysłu. Jemu poświęca się uwagę, aż od któregoś momentu ten sam bożek zaczyna wysysać z nas wszystko. Ograbia nas z energii. Nie mamy już sił na nic więcej. W ten sposób usiłujemy rozpaczliwie stworzyć sobie imitację nieskończoności. Wszystko często dzieje się szybko i nieświadomie.
Przymus, który osłabia wolność
Gdzie jednak pojawia się problem? Sęk w tym, że te nieuporządkowane uczucia motywują nas do działania albo od niego odciągają. Przykleić się możemy praktycznie do wszystkiego, tyle tylko że zamiast spodziewanego szczęścia i pokoju, z czasem stajemy się niewolnikami. Człowiek szczerze chce być blisko Boga i żyć według Ewangelii, a równocześnie pragnie też zachować swojego bożka. I nawet o tym nie wie. Najbardziej uwidacznia się to wówczas, kiedy należy wybrać między większym a mniejszym dobrem. Człowiek nieświadomy swego nieładu uczuciowego zawsze wybierze to, co przyjemniejsze (niekoniecznie dla niego dobre), a odrzuci to, co bardziej wymagające i żądające ofiary. Jeśli będziemy żyć w takim rozdwojeniu, a Bóg wezwie nas do jakiegoś trudniejszego zaangażowania, nie pozostawimy za sobą tego, co kochamy i co samo w sobie jest dobre, i nie odpowiemy na Boże zaproszenie.
Rozum działający pod wpływem nieuporządkowanego uczucia znajduje wszelkie racje, by zdobyć i potem zachować przedmiot pragnienia. Wyobraźnia i pamięć ciągle przedstawia nam wspomnienia i obrazy, które przykuwają uwagę do tego, co kochamy nadmiernie lub za mało. Nieuporządkowane uczucia stają się prędzej czy później naszymi małymi „obsesjami” lub „miękkimi” uzależnieniami. Pochłaniają wiele energii, czasu i atencji, choć osoba, która się nimi kieruje, sądzi, że znacznie więcej zyskuje, niż traci. Symptomem nieuporządkowanego uczucia jest też pewien „mus”, często nieuświadomiony, który osłabia wolność.
Jak to wygląda w praktyce? Jeśli jakaś osoba będzie zanurzona po uszy w pracy i jedynie w niej będzie widzieć sens życia, nigdy nie poświęci dłuższych chwil na modlitwę, bo jest ona zwykle stratą czasu, czymś nieproduktywnym. Jeśli ktoś za bardzo „kocha” słodycze, czyli przyjemność, którą daje ich jedzenie, będzie ich pochłaniał zbyt wiele, nawet jeśli organizm wcale ich nie potrzebuje. Gdy dziecko przyjdzie do taty i poprosi, aby pomógł mu odrobić zadanie z matematyki, to co się stanie, jeśli rodzic jest „zakochany” w oglądaniu meczów piłki nożnej i akurat teraz „musi” obejrzeć kolejną rozgrywkę? Być może najpierw wytłumaczy się, że w ten sposób odpoczywa, że też ma prawo do jakiegoś wolnego czasu. Niewątpliwie. Nic złego w oglądaniu meczu. Można połączyć jedno i drugie. Ale przesadna „miłość” do meczów może sprawić, że nie będzie łatwo się od niego oderwać. Mecz jest przyjemny, a ślęczenie nad zadaniami męczące. W ten sposób można się rozminąć z wolą Bożą, która przychodzi do ojca właśnie przez dziecko będące w potrzebie. Jeśli tata „nie musi” obejrzeć meczu, wyłączy telewizor i ze spokojem zajmie się korepetycjami albo, jeśli się da, przełoży pomoc na późniejszą chwilę.
Długa droga do wewnętrznej wolności
A czym jest uporządkowanie? Św. Augustyn stwierdza lakonicznie, że „mieć uporządkowane serce to kochać właściwą rzecz, we właściwej mierze, we właściwy sposób i właściwą miłością”. Na drodze wiary wszyscy startujemy jednak jako nie-wolni, skrępowani różnymi nawykami i często nie mamy o tym pojęcia. Wolność wewnętrzna jest celem, a droga do niej długa. I nie można jej osiągnąć wyłącznie naszymi wysiłkami. Św. Paweł wzywa nas wszystkich: „Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz dajcie się przemienić [tłum. własne] przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża” (Rz 12, 2). Przekierowanie naszej miłości we właściwą stronę jest dziełem Ducha Świętego, owocem wewnętrznej transformacji uczuć i naszego myślenia. Nie potrafimy sami się odwiązać od nieuporządkowania i oderwać od tego, co nas zniewala. Moc Ducha działa w nas przez modlitwę, życie sakramentalne i towarzyszenie duchowe. Bez nich nie może być mowy o duchowym rozeznawaniu. Bo jak mamy dojść do coraz większej wolności wewnętrznej?
Czym jest duchowe rozeznawanie
Cykl artykułów wprowadzających w Rok Amoris laetitia
Często nie wiemy, co robić, co wybierać, którą drogą pójść, aby rzeczywiście wypełniać w swoim życiu wolę Boga. Jako chrześcijanie wierzymy, że Bóg nie mieszka gdzieś w odległym „niebie”, lecz ciągle pracuje dla naszego dobra w tym świecie. Bóg nadal przez swego Ducha komunikuje się z każdym z nas. Łagodnie, nie łamiąc naszej wolności, podpowiada nam przez wewnętrzne poruszenia, sumienie, wydarzenia i znaki, a także przez innych ludzi, co dla nas jest najlepsze i jak mamy wypełnić nasze powołanie. Bożym darem, dzięki któremu możemy odczytać i zinterpretować tę boską mowę, jest w Kościele rozeznawanie duchowe. Przez najbliższe tygodnie spróbuję przedstawić jego podstawy, a także „jak to się robi”, opierając się na Biblii oraz doświadczeniu św. Ignacego Loyoli.
Dariusz Piórkowski SJ