Logo Przewdonik Katolicki

Uczuciowe uwikłania w grzechy

o. Dariusz Piórkowski SJ
Ewa na obrazie Lucien Levy-Dhurmerha fot. DeAgostini/Getty Images

Dlaczego mimo szczerych duchowych wysiłków czasem popadamy od lat w te same grzechy? Przecież świadomie nikt z nas nie chce grzeszyć.

Najprościej rzecz ujmując, do niektórych grzechów przywykamy, a jak mawiają mądrzy, przyzwyczajenie staje się z czasem drugą naturą człowieka, niczym jego „alter ego”.  Celowo napisałem, że chodzi o „niektóre” grzechy. Na szczęście nie wykraczamy na okrągło przeciwko wszystkim przykazaniom. Każdy z nas popełnia swoje „ulubione” grzechy. Ta specyfika grzeszenia zależy od naszej historii, konstrukcji psychicznej, słabości, zranień, wychowania i od wielu innych czynników. Gdy mowa o przyzwyczajeniu, to z zasady nie mam na myśli pojedynczych, sporadycznych grzechów, lecz te, które się powtarzają i są jak kula u nogi.
Potocznie powiadamy, że każdy człowiek ma swoje wady i zalety, czyli cnoty. Rośnie w nas równocześnie pszenica i chwast, a nawet są splecione korzeniami ze sobą, jak o tym mówi Jezus w przypowieści, zakazując wyrywania tego, co nam przeszkadza. Cnota sprawia, że nabywamy pewną zdolność i łatwość w czynieniu określonego dobra, ale też, niestety, istnieje jej przeciwieństwo, czyli wada, która czyni nas zręcznymi w kultywowaniu zła lub tego, czego się wstydzimy.

Niedoskonałość nałogowa
„Grzech rodzi wadę wskutek powtarzania tych samych czynów” (KKK, 1865). Innymi słowy, grzech zaszczepia w nas swoją „piątą kolumnę”, buduje sobie skrycie pewną „infrastrukturę”, system podświadomych kanałów i łączy, których często nie zauważamy, choć zżywamy się z nimi. To one sabotują nasze wysiłki i szczere postanowienia poprawy. 
Tradycyjna teologia mówi w tym miejscu o „pożądliwości” jako skutku grzechu pierworodnego. W ten sposób zło próbuje na trwałe się w nas zadomowić, a przynajmniej utrudnić rozwój cnót.  Pożądliwość sprzyja rodzeniu się wady, choć często nabytą bez naszej winy i premedytacji. Św. Ignacy Loyola dużo uwagi poświęca nie tyle wadom, ile nieuporządkowanym uczuciom, względnie przywiązaniom uczuciowym, które krępują naszą wolność. Św. Jan od Krzyża wspomina o „niedoskonałości nałogowej”. Dodaje, że taka wada, „do której dusza  przylgnęła i nawykła, więcej jej przeszkadza w  postępie i cnocie, niż gdyby codziennie popadała w liczne niedoskonałości i grzechy powszednie, które jednak nie pochodziłyby z przyzwyczajenia ani z trwałego złego nawyku”.

Błędne koło 
Wada znajduje podatny grunt w naszym wrodzonym i dobrym pragnieniu, aby odczuwać przyjemność, a unikać bólu. Powiedzmy sobie szczerze: każdy grzech „obdarza” nas jakąś przyjemnością i korzyścią. Gdyby tak nie było, to byśmy nie grzeszyli. Wady dlatego zakorzeniają się w nas głębiej, bo z powtarzających się grzechów czerpiemy szczególną przyjemność, której nie chcemy wypuścić z rąk, lecz to ukryte pragnienie maskujemy różnymi wymówkami i usprawiedliwieniami. 
W grzechu powtarzalnym jest też coś, co przynosi nam również pewną ulgę w różnego rodzaju cierpieniach i konfliktach, tyle że jest to droga na skróty, pozorne rozwiązanie. Powstaje rozdarcie, wewnętrzny impas. Często bywa tak, że wady są mieszaniną przyjemności i cierpienia, z tym że te pierwsze jednak długo przeważają. Na przykład ktoś pragnie umiaru w jedzeniu i piciu. Naprawdę jest w tym szczery, ale na skutek niewiedzy, słabości i przyzwyczajenia rekompensuje sobie przyjemnością nadmiernego jedzenia lub picia pewne emocjonalne braki. Zajada je bądź zapija. Czuje się samotny, odrzucony i niekochany. Rodzi się frustracja niewiadomego pochodzenia, która domaga się uciszenia. Wydaje się, że chodzi o jedzenie, lecz to nieprawda. Korzyścią jest tutaj chociaż chwilowa cielesna satysfakcja. Ten mechanizm może się powielać jak błędne koło w nieskończoność.  

Na dobrej drodze
Z moralnego punktu widzenia na skutek działania wad równocześnie czujemy się kiepsko, ale także wspaniale. Niby chcemy w wolności porzucić grzech czy jakieś nieuporządkowane działanie i żyć w zgodzie z Bogiem, ale podświadomie pragniemy zakazanego owocu. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, w których doświadczamy jakichś braków. Najlepiej widać to w biblijnej opowieści o wędrówce Izraelitów z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Pod butem faraona cierpieli niemiłosiernie, jęczeli, tęskniąc za wolnością. Jednak kiedy wyszli na pustynię, zaczęli marzyć o egipskich garnkach z mięsem. Niby było tam źle, ale nie aż tak źle jak teraz. Powrót do Egiptu jawił im się jako dobro. Wewnętrznie byli przywiązani do tego, od czego Bóg próbował ich uwolnić. Sugestywnie pisze o tej rozterce i mozolnym odrywaniu się od powabu grzechu św. Augustyn: „Większą miało we mnie moc zakorzenione zło niż dobro, do którego nie przywykłem. (…) Moje stare przyjaciółki chwytały za szatę cielesną i szeptały: „Opuścisz nas? I od tej chwili już przenigdy nie będziemy z tobą?”.  
Jak poradzić sobie z naszymi przywiązaniami do grzechów? Kard. Raniero Cantalamessa pisze, że „musimy spróbować zobaczyć to, czego boimy się utracić, czego skrycie bronimy, co utrzymujemy na poziomie podświadomości i czego nie ujawniamy, aby przypadkiem wyrzuty sumienia nie zmusiły nas do wyrzeczenia się tego”. To, co powstrzymuje nas przed całkowitym zerwaniem z grzechem, bywa dla nas nieświadome. Samemu trudno to zauważyć. Wielką pomoc w pracy nad wadami może nam wyświadczyć współczesna psychologia i terapia, które wydobywają na wierzch to, co podświadome. Zapominamy bowiem, że grzech to nie tylko nasza świadoma wina, ale wszystko, co przeszkadza nam w budowaniu zdrowych relacji z Bogiem i innymi. Przezwyciężenie wad nie jest możliwe bez mądrego kierownictwa, modlitwy, życia sakramentalnego, światła Słowa Bożego. Terapia pochłania nieraz dużo czasu i energii. Istnieje jednak ogromna różnica między człowiekiem, który popełnia ciągle te same grzechy i się nimi nie przejmuje, a tym, który również zmaga się z podobnymi, ale ich nie chce i podejmuje wysiłek odnowy. Ten drugi jest już na dobrej drodze. 
Św. Alfons Liguori sprzeciwiając się jansenistom, którzy uważali, że recydywistów w grzechu, czyli zmagających się z wadami, należy odsyłać bez rozgrzeszenia, dopóty nie odpokutują, zaleca cierpliwość i napomina: „Bóg bardziej pomaga temu, kto ma złe nawyki. Niektórzy autorzy pragnący ratować dusze jedynie drogą rygorów i surowości, powiadają, że recydywiści stają się gorsi, jeśli się ich rozgrzesza, zanim się poprawią. Chciałbym jednak wiedzieć, moi panowie, czy wszyscy recydywiści odesłani bez absolucji i łaski sakramentu wychodzą z tego umocnieni i lepsi. Iluż to widziałem na rekolekcjach takich, którzy odesłani od konfesjonału bez rozgrzeszenia, pogrążali się w grzechu rozpaczy i przez długie lata nie stawali do spowiedzi”.  

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki