Logo Przewdonik Katolicki

Dziecko w potrzasku globalnego kryzysu

Weronika Frąckiewicz
fot. UNICEF

Z Moniką Kacprzak o dziecięcej perspektywie wojennej, przymusowej pracy nieletnich i akceptacji społecznej łamanych praw.

W Polsce dzieci biorące udział w wojnie ciągle kojarzą się wielu z nas z II wojną światową, z Elegią o chłopcu polskim K.K. Baczyńskiego i z małymi powstańcami. Kim są dziś dzieci wojny, w XXI w., gdy w naszym kontekście kulturowym praktycznie wojny nie znamy?
– Dzieci wojny żyją w wielu krajach na świecie. Według szacunków UNICEF tzw. dzieci żołnierzy jest około 300 tys., choć są to oczywiście tylko dane szacunkowe, realna liczba może być dużo większa. Najczęściej są to dzieci, które żyją w krajach dotkniętych konfliktami zbrojnymi. Większość z nich jest zmuszana do walki i wykorzystywana na pierwszej linii frontu, część pełni również role pomocnicze w armiach, np. kucharzy, portierów, posłańców, a dziewczynki nierzadko wykorzystywane są seksualnie. Dziecko, które ucieka z takiej grupy lub udaje się je uwolnić, wymaga długiej terapii, ponieważ nosi w sobie głębokie rany. Obok wsparcia psychologicznego dzieci potrzebują dostępu do edukacji, gdyż często nie mają w tym zakresie żadnych doświadczeń. Przede wszystkim jednak potrzebują wrócić do swoich domów, do rodzin, od których zostały oddzielone. Jedną z grup najbardziej narażonych na rekrutację, obok dzieci najuboższych, są mali migranci, którzy przemieszczają się, poszukując bezpiecznego miejsca. To one podczas wędrówek bywają niejednokrotnie porywane i zmuszane do walki za cenę jednego ciepłego posiłku dziennie. W Nigerii jest taka skala wykorzystania dzieci do walk, ale również jako zamachowców samobójców, że dzieci bez opieki pojawiające się w miejscach publicznych, np. na targu czy w sklepie, budzą w osobach dorosłych strach. Każde samotne dziecko podejrzewane jest o chęć przeprowadzenia samobójczego zamachu. Rekrutowanie dzieci do walk ma miejsce przede wszystkim w krajach Afryki Subsaharyjskiej, m.in. w Sudanie Południowym, Kongu, Nigerii, ale również w krajach Ameryki Południowej, np. Kolumbii.
 
Rozmawiamy o dzieciach, które są bezpośrednio angażowane w wojnę. A jak konflikt wpływa na pozostałe dzieci, na te, które nie biorą udziału w walkach?
– W Syrii w marcu minęła dziesiąta rocznica wojny. Dzieci, które nie ukończyły dziesiątego roku życia, nie znają innej rzeczywistości niż wojna, strach i przemoc. Szacujemy, że w samej Syrii jest ich około 6 mln. Żadnymi słowami nie opiszemy traumy, którą przeżywają. Bardzo często mają problemy ze słuchem, bo wybuchła obok nich bomba, nie mają kończyn, borykają się z wieloma niepełnosprawnościami, a w nocy budzą się z krzykiem, gdyż nękają je nieustanne koszmary. Od początku swojego życia żyją w lęku. Być może nigdy nie będą potrafiły żyć normalnie. Używamy często sformułowania  ,,stracone pokolenie”. Oczywiście, staramy się go nie nadużywać, bo w każdym dziecku dostrzegamy potencjał. Jednak gdy myślę np. o Syrii, Jemenie, w których od lat trwa wojna, to nie potrafię sobie wyobrazić, jak dzieci te będą funkcjonować jako dorośli ludzie, jeśli teraz nie znają innej rzeczywistości niż wojna.
 
Czytałam niedawno reportaż Tylko góry będą ci przyjaciółmi, której autor Behrouz Boochani, uchodźca, zostaje uwięziony przez australijskie władze na wyspie Manus i jest traktowany jak przestępca. Wspominając swoje dzieciństwo w objętym wojną Kurdystanie, opowiada, że w wiosce, w której się wychował, praktycznie nie znali mężczyzn, a dzieci wychowywały tylko kobiety.
– Bardzo często dzieci z krajów objętych konfliktami zbrojnymi w czasie wojny tracą jednego lub oboje rodziców. Niejednokrotnie wychowywane są one przez dalszą rodzinę: ciotki, kuzynki. Nie mówię o babciach czy dziadkach, bo w wielu tych krajach średnia długość życia jest tak niska, że babć i dziadków po prostu nie ma. Często dzieci, które zostają sierotami, są przygarniane przez sąsiadów, przez rodziców ich kolegów czy koleżanek, przez znane im osoby. W krajach zwłaszcza Bliskiego Wschodu mocno rozwinięta jest tradycja życia społecznego – jesteśmy jedną duża rodziną, jeśli mieszkamy na jednej ulicy. Kiedy rozpoczęła się wojna w Syrii, rzeczywiście grupy rodzin mieszkające blisko siebie trzymały się razem. Dlatego gdy rodzice ginęli w wyniku zamieszek, dzieci były przygarniane przez kogoś z najbliższego otoczenia. Bardzo często samotna mama, której mąż poszedł na wojnę, wychowuje około dziesiątki swoich i nie swoich dzieci.
 
Jakie są największe potrzeby dzieci z krajów objętych wojną? Domyślam się, że edukacja nie należy do palących potrzeb w kraju, w którym codziennie ginie tysiące osób…
– Mam ogromny sentyment do projektów edukacyjnych, ponieważ uważam edukację za klucz do lepszej przyszłości. Dzięki niej dzieci w przyszłości będą mogły zmieniać swój świat. Oczywiście pierwsze, czego te dzieci potrzebują, to pokój, absolutnie tego nie negujemy. Mamy jednak świadomość, że jest on rozwiązaniem politycznym i niestety działania organizacji humanitarnych tego nie przyspieszą. Natomiast to, czego potrzebują te dzieci do życia w pierwszej kolejności, to żywność, czysta woda i leki. Bardzo często są to dzieci niedożywione, borykające się z wieloma poważnymi chorobami, dzieci, które do tej pory nie były objęte żadną opieką medyczną. Oczywiście priorytetem jest czysta woda. Niestety, wiele z dzieci korzysta z wód powierzchniowych, co sprawia, że często chorują na biegunkę, cholerę i inne choroby zakaźne. Natomiast docelowo trzeba również zadbać o edukację, gdyż oprócz szansy na lepszą przyszłość daje ona namiastkę normalności. W wielu miejscach konfliktów zbrojnych UNICEF buduje tzw. miejsca przyjazne dzieciom. Są to wielkie namioty, w których dzieci mogą się pobawić, ale również skorzystać z różnych materiałów edukacyjnych. Dziecko może porozmawiać tam z psychologiem, ale i otrzymać ciepły posiłek. Czasem są to jedyne okruchy normalności. Potrzeba poczucia normalności jest w tych dzieciach olbrzymia. Obserwujemy to na podstawie tego, jak chętnie korzystają z tych miejsc. Niejednokrotnie właśnie tam po raz pierwszy się uśmiechają. Przychodzą na kilka lub kilkanaście godzin i mogą choć na chwilę oderwać się od traumy, w której muszą żyć na co dzień.
 
Wojna jest jednym z najgorszych doświadczeń, które wprowadza całe społeczeństwo w kryzys. A jakie są inne tąpnięcia powodujące głęboką zapaść społeczną na danym obszarze?
– Mówimy tu przede wszystkim o konfliktach zbrojnych i katastrofach naturalnych. W UNICEF szacujemy, że co czwarte dziecko na świecie żyje na obszarze, który wymaga pomocy, na obszarze konfliktu zbrojnego czy katastrof naturalnych: tsunami, trzęsienia ziemi, wybuchu wulkanów. Oczywiście są też miejsca, w których nie widzimy nagłej katastrofy naturalnej, ale występuje taka, która pogłębia się sukcesywnie, np. kryzys wodny lub pustynniejące miejsca, z których rodziny muszą się wyprowadzać, aby szukać źródeł czystej wody. Są także obszary nawiedzane przez plagę szarańczy. Obecnie taka sytuacja ma miejsce np. w Somalii czy Etiopii, gdzie wszystkie uprawy i plony zostały zrównane z ziemią, bo nie nadają się już do wykorzystania. Te różne czynniki katastrofalne sprawiają, że całe rodziny popadają w ubóstwo, tracą pracę i źródło utrzymania, a tym samym wymagają pomocy humanitarnej.
 
Powiedziała Pani, że w przypadku konfliktu zbrojnego docelowym rozwiązaniem jest pokój. Jakie środki zaradcze mogą pomóc w przypadku katastrofy ekologicznej?
– Wszystko zależy od tego, z jakim miejscem i z jaką katastrofą mamy do czynienia. Najlepszym rozwiązaniem jest budowa trwałej infrastruktury sanitarnej i przemysłowej, a także tworzenie nowych miejsc pracy, które pozwolą na stały dostęp do wody, będącej podstawą osiedlenia się ludności na danym obszarze. Natomiast w pierwszym momencie, gdy dochodzi do katastrofy, najważniejsza jest pomoc doraźna, ratująca zdrowie i życie ludzi. Obszarów zagrożonych katastrofą ekologiczną jest niestety coraz więcej. Obok terenów zagrożonych pustynnieniem są też takie, które niedługo mogą znaleźć się pod wodą. Są to problemy złożone, jednak pomoc wspierająca rozwój danych społeczności powinna iść w parze z humanitarną, zabezpieczającą podstawowe potrzeby.
 
A czy COVID-19 i sytuacja epidemiologiczna na świecie wpłynęła na i tak tragiczną już sytuację miejsc kryzysów światowych?
– Bardzo. COVID spowodował m.in. zamknięcie granic, a to wiąże się z ograniczeniami w dostawie produktów pomocy humanitarnej, czego bardzo doświadczyliśmy. Jedną z poważnych konsekwencji jest również wstrzymanie w wielu krajach programów szczepień dla dzieci. Zdarzało się, że rodzice ze względu na epidemię bali się przyprowadzić dzieci do lekarza. Obserwujemy ogromny wzrost chorób, których dawno nie widzieliśmy, m.in. polio, odra, błonica, tężec. Wiele rodzin straciło miejsca pracy, popadając w jeszcze większe ubóstwo. To jest efekt domina, jedna zapaść pociąga za sobą drugą. Mówimy o 690 mln niedożywionych ludzi na świecie, jednak szacujemy, że ze względu na pandemię liczba ta jeszcze się zwiększy. Istnieje duże ryzyko, że będzie ona największa w tym tysiącleciu. COVID tak naprawdę jest wierzchołkiem góry lodowej, a my wciąż nie zdajemy sobie sprawy z wyzwań, jakie jeszcze wygeneruje pandemia.
 
12 czerwca obchodzony jest dzień sprzeciwu wobec pracy dzieci. Jak w skali światowej realny jest to problem?
– Około 150 mln dzieci jest ofiarami przymusowej pracy. Najczęściej pracują w kopalniach, fabrykach, przemyśle tytoniowym, w rolnictwie. Dzieci nie znają swoich praw, łatwo nimi manipulować, można je zatrudnić za pół darmo lub zmusić do pracy bez wynagrodzenia. Najczęściej przymuszane są dzieci ubogie lub te, które migrują. Niestety, temu procederowi sprzyja społeczna akceptacja. W wielu krajach uznaje się, że nie wszystkie dzieci muszą się uczyć, więc wysyłane są do pracy, aby podreperowały domowy budżet. Zjawisko to pogłębiło się również w związku z pandemią.
 
Mieszkając pół roku w Kamerunie, daleko od stolicy, zauważyłam że duża część pomocy humanitarnej dociera do stolicy lub dużych aglomeracji. Ubogie wioski na obrzeżach kraju pozostawione są praktycznie same sobie. Jak UNICEF od strony systemowej rozwiązuje rozdział dóbr?
– Jesteśmy obecnie w 150 krajach rozwijających się i rzeczywiście, główne oddziały są w stolicy, ponieważ ze względów logistycznych jest to najwygodniejsze i najbezpieczniejsze. Praktykujemy dwa główne sposoby dostarczania pomocy. Bezpośrednio z magazynów pomocy humanitarnej zlokalizowanych w kilku miejscach na świecie największy jest w Kopenhadze – magazyn wielkości trzech boisk piłkarskich. Stąd wysyłamy kontyngenty pomocy do potrzebującego kraju i stamtąd je dystrybuujemy. Przesyłamy także pomoc do lokalnych oddziałów, a jeśli ich nie mamy, bo jest to zbyt niebezpieczne lub nie ma na to środków finansowych, to organizujemy misje punktowe, aby tę pomoc dostarczyć. Drugim sposobem na dostarczenie pomocy jest zakup produktów na miejscu, jeśli infrastruktura i produkcja lokalna na to pozwala. Zdecydowanie chętniej kupimy te produkty na miejscu czy nawet w kraju sąsiednim, ponieważ to nie tylko ogranicza koszty transportu, ale daje miejsce pracy lokalnej społeczności, a na tym nam bardzo zależy. Staramy się tę pomoc dystrybuować do miejsc najbardziej potrzebujących. W przypadku krajów skonfliktowanych lub krajów, w których panuje konflikt zbrojny i nie wszystkie regiony kraju są pod kontrolą władz rządowych, aby dostać się danego obszaru, potrzebujemy zgody ze strony szeregu grup – od lokalnego gubernatora po grupy zbrojne, które lokalnie dokonują ataków lub kontrolują siłowo region. Potrzebujemy zgody, aby móc dostarczyć bezpiecznie pomoc z mniejszą lub większą gwarancją, że nas samych nie zaatakują, choć oczywiście zdarza się, że nasze kontyngenty są atakowane, a nasi pracownicy giną. Wystarczy, że choć jedna z tych osób odmówi, to cały proces zaczyna się od początku. Ten problem z dostępem do osób poszkodowanych jest jednym z naszych największych wyzwań. To dzieje się zazwyczaj w krajach ogarniętych konfliktami, w których rozproszenie grup zbrojnych jest tak duże, że nie do końca wiemy nawet, z kim negocjować, a sytuacja jest bardzo skomplikowana.
 
Niedawno w „Gazecie Wyborczej” ukazał się reportaż o misjonarzu z Kamerunu, który według zeznań świadków niewłaściwie traktuje dzieci w sierocińcu. Argumentem, który wytacza sam misjonarz i jego wielu zwolenników, jest powiedzenie: ,,W Afryce są inne warunki, dzieci tu traktuje się inaczej”. Sama wielokrotnie słyszałam to od kilku misjonarzy, gdy zwracałam im uwagę, ponieważ nie podobało mi się, jak traktują dzieci: ,,Nie znasz Afryki, tu jest inny stosunek do dzieci”. Prawa dzieci są uniwersalne czy wyznaczane kulturowo?
– Absolutnie we wszystkich krajach obowiązuje Konwencja o prawach dziecka. Jest to dokument z dziedziny praw człowieka najszerzej ratyfikowany. Jedynie USA nie jest sygnatariuszem dokumentu. Nie ma znaczenia, gdzie dziecko żyje, skąd pochodzi, jakiej jest rasy, jaki ma status majątkowy. Prawa są uniwersalne i każdemu przynależą w takim samym stopniu. W praktyce niestety są one bardzo często łamane. Niektóre formy nieprzestrzegania praw dzieci nazywamy społeczną akceptacją dla pewnych procederów – np. dla wczesnych małżeństw, dla pracy dzieci, dla żebrania, dla tego, aby dziewczęta nie chodziły do szkoły, np. w czasie menstruacji lub żeby w ogóle do niej nie uczęszczały. Aby zmiany zaszły w społeczeństwie, potrzebny jest ogromnie długi proces edukacji ludzi dorosłych, rodzin, ale też lokalnych liderów. Bardzo często współpracujemy z lokalnymi liderami opinii lub religijnymi, ponieważ to oni mają największy wpływ na społeczność lokalną. Obserwujemy już pewne zmiany zachodzące w krajach rozwijających się. Pod koniec 2019 r. byłam z misją UNICEF Polska w Nigrze, w którym obok olbrzymiego niedożywienia istnieje poważny problem zawierania małżeństw przez dziewczynki. W jednej z wiosek rozmawialiśmy z około 20-letnimi kobietami, które zostały wydane za mąż jako dzieci. Opowiadały, że będąc osobami dorosłymi, zrozumiały, iż wczesne zamążpójście jest złe i zrobią wszystko, aby nie dopuścić do tego, by ich córki były na to narażone. Co ciekawe, ich mężowie byli tego samego zdania. Dla mnie to, co mi powiedziały, było jak światełko w tunelu. Nawet jeśli ich dzieciom się nie uda, to być może przyszłe pokolenia wprowadzą tę zmianę w życie.
 
DR MONIKA KACPRZAK
Rzecznik prasowy UNICEF Polska

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki