Parę lat temu zorientowałam się, że w żadnej ramce nie mam zdjęć moich dzieci – wyrosłych dzieci. Są tylko te niemowlęce i przedszkolne, poustawiane w różnych miejscach domu: na komodzie, na półce z książkami, zatknięte za ramę obrazu. Szybko nadrobiłam te zaległości. Wyszukałam fotografie, wymieniłam te z ramek, zostawiając symboliczne dwa zdjęcia kilkumiesięcznych bobasów. I za każdym razem, gdy na nie patrzę, tęsknię za tymi maluchami. Dopada mnie przy tym dziwne uczucie, że to były zupełnie inne osoby.
Ja z dwoma zębami stojąca w łóżeczku to wciąż ja. Moja osobista indywidualna ciągłość istnieje niezachwianie i bez żadnych wątpliwości. Ale gdy patrzę na fotografie moich małych dzieci, to jedyne, co odczuwam, to tęsknota. Tęsknię za nimi, mimo że siedzą obok mnie, a ja jestem nimi coraz bardziej zachwycona i z nich dumna. Czasem odnajduję malucha w oczach mojego syna, jego oczy w ogóle się nie zmieniły, lubię stanąć przed nim i zajrzeć w nie głęboko i wtedy w jego spojrzeniu widzę mojego trzylatka. No cóż, nie cofnę się już do czasów, gdy zmiana pieluchy była najbardziej sensownym zajęciem mojego życia, choć tego doświadczenia zmiany priorytetów nigdy nie zapomnę. Myślę, że to mnie ukształtowało jako matkę i człowieka. Kiedy po dniu walki ze swoimi ambicjami i pracodawcami, z marzeniami, a raczej z mrzonkami swoimi i cudzymi, i ze związanym z tym stresem, pochylałam się nad dzieckiem, żeby zmienić mu pieluchę. Wtedy docierało do mnie, że przecież właśnie to jest najważniejszą rzeczą, jaką tego dnia zrobiłam, właśnie to nadaje sens mojemu życiu, bo bezsprzecznie dokładnie ta czynność jest w moim życiu najistotniejsza. Cała reszta to nic.
Chciałam pisać o dzieciach, bo zbliża się Dzień Dziecka, a piszę o macierzyństwie. Chyba nie przypadkiem Dzień Matki jest tak blisko święta dzieci. Trudno to rozdzielić. Nawet myśląc o dzieciach w Jemenie, cierpiących głód i umierających, nie sposób nie myśleć o ich matkach, które nie mogą ich wykarmić. Myśląc o dzieciach tonących na Morzu Śródziemnym, nie da się zapomnieć o dramacie ich matek, które zaryzykowały porzucenie swojego domu, żeby dać im możliwość życia w miejscach bezpiecznych. I o dzieciach w Strefie Gazy, których życie dla terrorystów z Hamasu jest mniej warte niż wyrzutnia rakiet umieszczona pomiędzy budynkami mieszkalnymi. Co czują matki tych wszystkich dzieci? Rozpacz.
Ciesząc się z wesołego dzieciństwa naszych dzieci, których obdarowujemy 1 czerwca prezentami, jednocześnie płaczę razem ze wszystkimi matkami świata, które patrzą, jak dzieciństwo ich córek i synów zamienia się w koszmar.