Zabory sprawiły, że rozwój wielu instytucji społecznych był na polskich ziemiach bardzo opóźniony w stosunku do tego, co działo się w Europie. Dodatkowo nieustannie brakowało pieniędzy. Ubodzy ludzie objęci byli minimalną tylko opieką, a niewidomi, liczeni w dziesiątkach tysięcy, zmuszeni wprost do żebractwa. Musiała pojawić się ona – niewidoma hrabianka – żeby inni niewidomi mogli dzięki niej powoli odzyskiwać swoją godność.
Otwieranie dróg
Pierwszym murem, który musiała zburzyć, było powszechne niemal przekonanie, że brak wzroku wiąże się nieodłącznie z upośledzeniem umysłowym, że uniemożliwia on kształcenie i samodzielne funkcjonowanie. To właśnie Róża Czacka uczyła polskie społeczeństwo, że wzrok jest tylko jednym z wielu zmysłów – a poza nimi jest w człowieku wiele przestrzeni, które w żaden sposób nie są dotknięte kalectwem.
Choć opierała się na nauce i wniosła istotny wkład do tyflologii, pozostała również dzieckiem swoich czasów. Dziś – również dzięki jej pracy – wiemy i rozumiemy więcej niż ona. Na tym wszak polega rozwój każdej nauki. Obecnie nikt nie kwestionuje na przykład możliwości zawierania małżeństw przed osoby niewidome. Wtedy, przy wiedzy i umiejętnościach, jakie mieli tamci ludzie, a pewnie również i przy nieco innym niż dziś modelu małżeństwa, Róża Czacka uważała to za niemożliwe. Pisała, że małżeństwo dla niewidomych kobiet jest nieosiągalne, dlatego nie wolno w młodych dziewczynach rozbudzać nawet takich pragnień. Lepiej wychować je tak, żeby miały absorbującą pracę, żeby wystrzegały się marzycielstwa.
„Dziewczynki trzeba uczyć prostoty i nie pozwalać im na miny i śmiech dla zwracania na siebie uwagi, unikać należy w wychowaniu dziewcząt wszystkiego, co rozbudza próżność i zamiłowanie do strojów. Należy uczyć je ubierać się starannie, ale prosto, skromnie, powinny unikać wszelkich strojów jaskrawych i pretensjonalnych. Trzeba, aby rozumiały, że rodzaj ubrania razi przy ich kalectwie. Unikać też należy mówienia im, że są ładne i zgrabne. Wszystko to rozbudza wyobraźnię w złym kierunku i uczy zajmować się sobą, co jest źródłem wielu nieszczęść” – pisała Czacka. Wtedy był to najzwyklejszy w świecie realizm. Niewidomy mężczyzna nie mógł utrzymać rodziny. Niewidoma kobieta nie była w stanie podołać wszelkim obowiązkom, jakie tradycyjnie wypełniać miała w domu żona. Podobnie jak Czacka, uczyli również najbardziej znani tyflolodzy XIX w., dopuszczając w zasadzie jedynie małżeństwo niewidomego mężczyzny z widzącą kobietą. Jednocześnie jednak, i o tym trzeba pamiętać, Róża Czacka jako pierwsza w Polsce zaczęła dbać o wykształcenie niewidomych kobiet i o ich kwalifikacje zawodowe, otwierając w ten sposób drogę do niezależności – również finansowej – i zdecydowanie lepszego życia.
Niewidome dzieci czytają za pomocą alfabetu Braille'a, Laski 1963 r. fot. Mirosław Stankiewicz/Afa Pixx/Gallo images
Nie ratuj wzroku
Róża Czacka urodziła się w 1876 r. na terenie dzisiejszej Ukrainy w domu, w którym nie mogła narzekać ani na biedę, ani na brak odpowiedniego wykształcenia. Jej stryj był osobistym sekretarzem papieża Piusa IX i doradcą Leona XIII – już samo to pozwala nam sobie wyobrazić, że nie była to przeciętna rodzina. Jeśli do tego dołożyć jeszcze babcię, Pelagię z Sapiehów Czacką, która sześcioletniej dziewczynce podsuwała książkę O naśladowaniu Chrystusa po francusku, obraz domu, w którym dorastała Róża, będzie kompletny.
Wzrok miała kiepski od dzieciństwa – to również otrzymała w spadku od rodziny. Świadoma tego babcia przygotowywała dziewczynkę do tego, że zapewne przyjdzie jej dźwigać ciężki krzyż. Do wysokiej krótkowzroczności i jaskry doszedł wypadek, który zdarzył się, gdy Róża miała 18 lat. Wtedy spadła z konia, a upadek spowodował odklejenie się siatkówki.
Rodziców Róży stać było na wiele – również na najlepszych w Europie lekarzy. Za wszelką cenę próbowali ratować wzrok swojego dziecka. Nie na wiele się to zdawało. Przełomowe dla Róży okazało się spotkanie z doktorem Bolesławem Gepnerem. To od niego usłyszała: „Niechaj się pani nie pozwoli wozić od jednej sławy zagranicznej do drugiej. Tu nie ma nic do zrobienia, stan wzroku jest beznadziejny. Niech pani zajmie się niewidomymi, którymi w Polsce nikt się nie zajmuje”.
To był przełom. Czy się bała? Pewnie po ludzku tak, ale tego nie okazała. Przyjaciele wspominali, że widzieli w niej przede wszystkim odwagę. „Odwaga, jaka narodziła się w tamte dni, napiętnowała jakimś wielkim dostojeństwem całą jej postać do końca życia… to nie była tylko odwaga dobrego przyjęcia kalectwa. Była odważna odwagą i prostotą człowieka, który oddał każdy swój gest, każde słowo, każdą myśl – nic sobie nie pozostawiwszy”. Życie oddała, zgodnie z sugestią lekarza, tym, którzy żyli w nędzy i na marginesie społeczeństwa.
Pensjonariusze zakładu podczas nauki wyplatania koszyków, 1935 r. fot. NAC
Przygotowanie
Po rozmowie z doktorem Gepnerem Róża przestała skupiać się na ratowaniu wzroku, a skoncentrowała się na ratowaniu reszty swojego życia i życia tysięcy innych osób niewidomych. Na dodatek robiła to w bardzo roztropny i przemyślany sposób. Jeśli rzeczywiście miała pomóc, sama będąc niewidomą, musiała mieć naprawdę wysokie kompetencje. Przez długich 10 lat – zanim w ogóle zaczęła pracować dla innych – uczyła się alfabetu Braille’a, rehabilitowała, by być w pełni samodzielną, i podróżowała po Europie, żeby zdobyć specjalistyczną wiedzę w zakresie tyflologii oraz poznać doświadczenia w tej dziedzinie z różnych krajów. Wiedziała, że szkoda jest czasu i energii na wyważanie otwartych drzwi, że cudze pomysły i wzorce warto wykorzystywać, stopniowo je potem rozwijając.
Siostra franciszkanka wśród bawiących się dzieci fot. Jerzy Baranowski/CEF/PAP
To nie jest praca charytatywna
Dopiero w 1908 r. rozpoczęła pracę bezpośrednio już na rzecz niewidomych. Najpierw odwiedzała ich w domach i uczyła alfabetu Braille’a, a także ręcznych robótek. Założyła schronisko dla kobiet, w którym również mogły się uczyć rękodzieła, mającego dać im utrzymanie. Potem założyła dom dla niewidomych staruszek oraz warsztat, w którym zawód zdobywać mogli niewidomi mężczyźni. Nie chodziło jej jednak wyłącznie o prostą pracę charytatywną. Zależało jej na tym, żeby niewidomi nie potrzebowali już więcej charytatywnej opieki – żeby stali się samodzielni i cenni dla społeczeństwa, żeby odzyskali godność. Cała reszta była już tylko konsekwencją tej myśli i jej praktyczną realizacją. Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi z ochroną dla dzieci, szkołą, warsztatami i biblioteką. Złożenie ślubów zakonnych i założenie Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, którego celem miała być służba niewidomym i apostolstwo. Przyjęcie darowizny – skrawka ziemi na skraju Puszczy Kampinoskiej i budowa osiedla Laski, głównej siedziby zgromadzenia i Towarzystwa. Budowa w Laskach domu rekolekcyjnego i wydawnictwa. Publikacja artykułów z zakresu tyflologii w specjalistycznych czasopismach. Opracowanie i dostosowanie alfabetu Braille’a do polskiego systemu fonetycznego i polskiego alfabetu. Aż trudno pojąć, jak tego wszystkiego dokonać mogła jedna niewidoma kobieta.
Jeden z budynków zakładu dla niewidomych, w którym znajduje się szkoła i internat dla chłopców, 1935 r. fot. NAC
Wkrótce święta
Róża Czacka – matka Elżbieta od Krzyża – we wrześniu 1939 r. została ranna i w przeprowadzonej bez znieczulenia operacji straciła oko. Wróciła jednak do Lasek, żeby mimo okupacji odbudować zakład. Tam w czasie powstania warszawskiego spotkała się również z kard. Stefanem Wyszyńskim, który był kapelanem i w Laskach, i w miejscowym oddziale AK. W 1950 r., ciężko już chora, oddała urząd przełożonej zgromadzenia. Zmarła w 1961 r. w opinii świętości. Jednym z zdań, które zapamiętano jej bodaj najbardziej, było to świadczące o ogromnej pokorze wobec dzieła, które zrobił przez nią Bóg: „Dzieło to z Boga jest i dla Boga – innej racji bytu nie ma. Gdyby zboczyło z tej drogi, niech przestanie istnieć”.
W grudniu ubiegłego roku kard. Kazimierz Nycz zapowiedział, że jej beatyfikacja najprawdopodobniej odbędzie razem z beatyfikacją kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Biblioteka z książkami brajlowskimi, Laski 1975 r. fot. Maciej Musiał-AR/PAP
Nie dodawać kalectwa
Ona sama jednak zapewne wolałaby, żeby nie mówić o niej, ale o ludziach niewidomych: o tym, kim są, w jaki sposób znajdować mają swoje miejsce w społeczeństwie i jak znajdować sens swojego życia. Walczyła przecież mocno przede wszystkim o to, żeby źle rozumianą troską nie robić z niewidomych prawdziwych kalek – ludzi niezdolnych do samodzielnego życia. Pisała o dzieciach: „Zamknięte bez powietrza, bez słońca, bez wody i bez ruchu spędza dnie w bezczynnej samotności. Otoczenie pozwala mu na wszystko pod pozorem, że jest nieszczęśliwym kaleką, któremu nie należy robić przykrości. Taki niewidomy staje się zamknięty w sobie, nieufny, znudzony, samotny i rozgoryczony. Nadmierna wrażliwość i wybujała wyobraźnia potęgują każde jego cierpienie nieproporcjonalne do przyczyny. Wychowanie takie dodaje kalectwo do kalectwa, nieszczęście do nieszczęścia”.
Zajęcia praktyczne w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych im. Róży Czackiej prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża i Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, 1975 r. fot. Maciej Musiał-AR/PAP
Dzieci mają biegać
Kto odwiedza dziś Laski, tego już na wejściu zaskoczą niewidome dzieci, które… biegają po korytarzach szkoły dokładnie tak samo, jak wszyscy ich rówieśnicy.
Ale to właśnie Róża Czacka mówiła, jak uczyć niewidomych orientacji przestrzennej. Przypominała, że nikt nie nauczy się samodzielnie poruszać, jeśli nieustannie będzie przez kogoś prowadzony: dlatego trzeba nad nim czuwać, ale nie trzymać za rękę. „Nigdy dzieciom nie powinno się pozwalać, aby wyciągały ręce przed siebie, gdy chodzą lub biegają. Powinny w ruchach swoich jak najmniej różnić się od dzieci widzących” – pisała. Bardzo zwracała uwagę na wychowanie fizyczne niewidzących dzieci, bo bez wzroku nie mogą one naśladować dorosłych, a przez to nabywają wad postawy, mają gorszą koordynację ruchową, pojawiać się mogą u nich stereotypie ruchowe. Obowiązkowe w zakładzie były spacery, ale też poranna gimnastyka, prace domowe i gospodarcze, które miały wyrabiać w dzieciach siłę, zręczność, ale też przygotować je do samodzielnego funkcjonowania w przyszłości.
Róża Czacka podczas choroby fot. Archiwum Matki Czackiej -Archiwum Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża
Krok po kroku
Uprawianie przez osoby niewidome własnych ogródków, kolonie, pływalnia, kręgle, jazda na sankach i łyżwach – to było nie do pomyślenia, zanim nie pojawiła się Róża Czacka. Ona zaś była świadoma, że do takiej samodzielności – do jazdy na sankach i biegania po korytarzach – prowadzi się małymi krokami. Szczegółowo zresztą te kroki rozpisała, planując minuta po minucie i ruch po ruchu życie dzieci w zakładzie. Pisała, w jaki sposób dziewczynki przygotowują pościel do wietrzenia, jak wygląda ich codzienna toaleta (nie wolno włosów rozczesywać w sukience, tylko w szlafroku), jak dbają o czystość przyborów do mycia, jak podlewają kwiaty, jak zamiatają schody, jak obierają ziemniaki i w jaki sposób składają bieliznę. Opisała również sposób zachowania przy stole: „Siedzieć prosto, nie rozkładać się łokciami na stole, ale łokcie trzymać przy sobie, a dłonie lekko oparte o stół. Nogi powinny być prosto zwieszone: nie należy nimi machać ani wyciągać pod stołem. Głowę należy trzymać także prosto, nie pochylać do talerza, ale łyżkę podnosić do ust”. Opisywała kwestię czytelnictwa i prowadzenia edukacji osób niewidomych na wszystkich poziomach. I nawet jeśli te drobiazgowe wytyczne w kwestiach banalnych pozornie czynności wydają się nam zbyt rygorystyczne, trzeba pamiętać, jaki był ich cel. Chodziło o to, by ludziom, którzy wcześniej mieli szansę niemal wyłącznie na życie w żebraczej sukni, dać umiejętność normalnego funkcjonowania – mimo braku wzroku. A komu się wydaje, że ścielenie łóżka, umycie się, ubranie i przygotowanie śniadania to nie jest problem – niech spróbuje zawiązać sobie szczelnie oczy na jeden tylko domowy poranek. Szybko przekona się, jak zapobiegliwa mądrość kryła się w myśli Róży Czackiej.