Sara cierpiała na rzadką chorobę, której konsekwencją była głęboka niepełnosprawność intelektualna. Oprócz postępującego uszkodzenia mózgu i innych narządów na jej twarzy pojawiały się charakterystyczne wrzody, które w pewnych okresach dość mocno krwawiły. Gdy dowiedziałam się, że będę mieć z nią zajęcia, dopadł mnie pewien niepokój. Nie wiedziałam, jak będziemy się komunikować i czy poradzę sobie z cierpieniem, które przeżywała dziewczyna, szczególnie podczas częstych ataków epilepsji. Pierwszego dnia mojej pracy dyrektor wszedł do klasy, w której prowadziłam zajęcia. Swoje kroki skierował do Sary i spojrzał na nią z czułością, która w tamtym momencie rozłożyła mnie na łopatki. Ten wielki, pozornie szorstki mężczyzna skomunikował się z niepełnosprawną dziewczyną na znacznie głębszej płaszczyźnie niż ta, o której czytałam w podręcznikach z zakresu pedagogiki specjalnej. Czułości, jaką Krzysztof Lausch obdarzał osoby z niepełnosprawnością intelektualną, podczas tych kilku lat mojej pracy w szkole nr 103 w Poznaniu, byłam świadkiem wielokrotnie. Bycie dyrektorem było dla Krzysztofa Lauscha tylko środkiem do wydobycia na światło dzienne wartości i godności życia osób z niepełnosprawnością intelektualną.
Uważny
W roku, w którym Krzysztof Lausch objął stanowisko dyrektora Zespołu Szkół Specjalnych nr 103, Sebastian został uczniem pierwszej klasy. Miał dziewięć lat i trzy lata doświadczenia edukacji w przedszkolu specjalnym. Początki były trudne, zwłaszcza dla jego mamy. – Na początku byłam przerażona. Pamiętam, jak przed rozpoczęciem roku, jeszcze za poprzedniej dyrektorki, poszliśmy z Sebastianem do szkoły, żeby zobaczyć, co to za placówka. Gdy zadzwonił dzwonek, a uczniowie wyszli na przerwę, przeraziłam się. W momencie zamknięcia za sobą drzwi szkoły rozpłakałam się jak bóbr – opowiada Maja, mama dziś już dorosłego mężczyzny. – Z byciem mamą dziecka z niepełnosprawnością wiąże się niewyobrażalny stres. Przez ponad rok, gdy Sebastian miał zajęcia, czekałam na szkolnym korytarzu, aby nie zostawał podczas przerw sam. Dyrektor angażował mnie wtedy do różnych prac, bo czas oczekiwania na syna wydłużał się niemiłosiernie: pomagałam w przyszkolnym ogródku, malowałam płot, porządkowałam przestrzeń wokół szkoły.
Pewnego dnia dyrektor zapytał Maję, czy zna kogoś, kto mógłby pomagać nauczycielowi podczas zajęć w klasie: karmić, wychodzić z uczniami do toalety, towarzyszyć podczas wykonywania trudniejszych czynności. – Od razu pomyślałam, że ja mogłabym być taką osobą. Lubiłam dzieci, odpowiadał mi klimat panujący w szkole, miałam dobre relacje z dyrektorem i nauczycielami – przyznaje Maja. – Dyrektor zgodził się zatrudnić mnie pod warunkiem, że nie będę z synem w klasie. Sebastian skończył edukację w szkole, dyrektor nie żyje od siedmiu lat, a ja ciągle pracuję w 103 – opowiada kobieta.
Krzysztof Lausch w słowach i działaniach często dowartościowywał rodziców. – Dla niego na pierwszym miejscu zawsze było dziecko, a potem rodzic. Pewnie miał świadomość, że rodzic dziecka z niepełnosprawnością czuje się gorszy, a dodatkowo nosi w sobie poczucie winy, że urodził chore dziecko – przyznaje Maja. – We wszystko nas, rodziców, angażował. Rodzice stanowili ważną część społeczności szkolnej, którą budował – dodaje.
Dostępny
Dostępność była jedną z głównych cech Krzysztofa Lauscha. Nie izolował się, nie sprawiał wrażenia, że aby z nim porozmawiać, trzeba pokonać mur oddzielający dyrektora od reszty świata. – W naszej szkole była tzw. kanciapa, pomieszczenie, w którym osoby pracujące jako pomoce nauczyciela miały swoje rzeczy, ale też siadały tam, aby porozmawiać, pobyć razem. Dyrektor bardzo często do nas zaglądał, brał krzesło, siadał, rozmawiał. Nigdy nie czułyśmy dystansu. Wiedzieliśmy, że każdy może do niego pójść, porozmawiać, podzielić się problemami, a przy tym był bardzo dyskretny – wspomina Maja.
Kilka lat temu jedna z osób pracujących w 103 jako pomoc nauczyciela poważnie zachorowała. – Kiedy Marta przeszła wylew i była w ciężkim stanie, nie mieliśmy wątpliwości, że trzeba jej pomóc. Odwiedzaliśmy ją w domu, organizowaliśmy różnego rodzaju pomoc, fizjoterapeuci pracujący w szkole rehabilitowali ją. Gdy tak się złączyliśmy w tym pomaganiu, pomyślałam sobie, że to zasługa naszego dyrektora. To on zaszczepił w nas tę bezinteresowną pomoc każdemu człowiekowi, zwłaszcza temu, który jest najbardziej potrzebujący – dodaje Maja.
Nieoceniający
Lena za kadencji Krzysztofa Lauscha pracowała trzy lata. Jednak pierwsze wspomnienia jego osoby sięgają kilka lat wcześniej, gdy jako studentka pedagogiki specjalnej trafiła do „stotrójki” na praktyki. – Pamiętam, że na początku trochę się go bałam. Wydawało mi się, że jest autorytarny, bezkompromisowy i trudno się z nim współpracuje. Jednak to było tylko pierwsze wrażenie, gdyż za tym pozornym wizerunkiem krył się ciepły, bezpośredni człowiek, który jednym żartem potrafił rozluźnić atmosferę – wspomina.
Z tego studenckiego spotkania Lena zapamiętała dwie maksymy wypowiedziane przez dyrektora. Dziś, po tylu latach pracy w szkole specjalnej, dalej wyznaczają one kierunek jej podejścia do zawodu. – Na początku stwierdził, że będziemy mieli do czynienia z osobami świętymi, ponieważ większość naszych dzieci jest ochrzczona, a nie są w stanie popełnić świadomie grzechu. Na co dzień pracuję z osobami z głęboką niepełnosprawnością intelektualną i wracam do tych słów, gdy jest mi szczególnie ciężko. Odwracają one zupełnie perspektywę i pozwalają mi patrzeć na moich uczniów szerzej, a nie tylko przez pryzmat ich chorych, nierzadko cierpiących ciał – uważa Lena. – Druga kwestia, na którą Krzysztof Lausch zwracał szczególną uwagę, to ta, żeby pod żadnym pozorem nie oceniać rodziców naszych uczniów. Twierdził, że oni także są świętymi, gdyż wychowanie dziecka z niepełnosprawnością to prawdziwy heroizm. Po latach pracy i obserwacji opiekunów dzieci nie mogę się nie zgodzić z tym stwierdzeniem.
Sprawiedliwy
Dyrektor robił wszystko, aby pomóc uczniom swojej szkoły. – Wielokrotnie powtarzał, że nienawidzili go w urzędach, bo nieraz wykłócał się, żeby nasi uczniowie mieli dobrze. Bezsprzecznie dobro dziecka było dla niego zawsze na pierwszym miejscu – przyznaje Lena. – Z drugiej strony zawsze podziwiałam go, że wszystkich ludzi traktował równo. Nie miało dla niego znaczenia, czy rozmawia ze sprzątaczką, prezydentem miasta czy dzieckiem z niepełnosprawnością. Dla niego ważny był człowiek.
– Ja mam tylko dobre wspomnienia związane z dyrektorem– twierdzi Lena. – Wiem, że były osoby, które za nim nie przepadały, chyba głównie dlatego, że nie owijał w bawełnę i potrafił w bardzo bezpośredni sposób wypowiedzieć swoje zdanie. Dla mnie jednak był człowiekiem, który już na zawsze zostanie jednym z moich autorytetów w dziedzinie pedagogiki specjalnej, ale nie tylko. On po prostu był dobrym człowiekiem.
Mąż
– Krzysiowi przede wszystkim zależało na tym, abyśmy wszyscy byli społecznością: uczniowie, rodzice, nauczyciele i osoby pełniące rolę pomocy nauczyciela – wspomina Katarzyna Lausch, żona dyrektora, pedagog specjalny. – Szkoła była naszym wspólnym miejscem, każdy miał do niej takie ,,samo prawo”.
Katarzyna Lausch przed objęciem przez męża stanowiska dyrektora Zespołu Szkół Specjalnych nr 103 pracowała w jednej z poznańskich szkół dla dzieci z lekką niepełnosprawnością intelektualną. „Stotrójkę” znała z różnych spotkań metodycznych. Gdy Krzysztof został dyrektorem, razem podjęli decyzję, że przeniesie się do szkoły prowadzonej przez męża. Chciała go wspierać w tej pracy. Najpierw prowadziła zajęcia z uczniami z umiarkowaną i znaczną niepełnosprawnością, potem także z dziećmi i młodzieżą z głęboką niepełnosprawnością, uczęszczającymi na zajęcia rewalidacyjno-wychowawcze zorganizowane przy szkole. Szczególnie bliska była jej katecheza. Tworzyła wewnątrzszkolne programy katechetyczne, była współautorką podręczników do nauczania religii dla dzieci z umiarkowaną i znaczną niepełnosprawnością intelektualną. Chętnie dzieliła się swoją wiedzą i umiejętnościami, wspierając zwłaszcza nauczycieli pracujących w zespołach rewalidacyjno-wychowawczych. Pedagogika specjalna jest dziedziną dynamiczną. Każdy praktyk ma własną perspektywę, popartą teorią, ale to doświadczenie zawodowe i kontakt z konkretnym dzieckiem wpływa na działania podejmowane w pracy. – Zdarzało się, że w kwestiach merytorycznych zupełnie się nie zgadzaliśmy. Kłóciliśmy się nieraz, ale nasze konflikty zawsze były konstruktywne i rozwojowe – opowiada Katarzyna Lausch. – Z perspektywy bycia żoną dyrektora najtrudniej było mi przekonać męża, żeby nie bombardował nauczycieli w niedziele telefonami, rozdając im polecenia służbowe.
Wierzący
Do katechezy osób z niepełnosprawnością intelektualną przykładał szczególną wagę. Kiedyś w rozmowie z nim wspomniałam, że wyjeżdżam na jakiś czas do jednego z hiszpańskojęzycznych krajów. Kazał mi poczekać i zaczął szukać czegoś w szafce stojącej przy jego biurku. Po chwili wyjął cały plik piktogramów, specjalnych znaków używanych podczas Mszy św. ułatwiających osobom z umiarkowaną, znaczną i głęboką niepełnosprawnością intelektualną przeżywać Eucharystię i sakramenty. „Weź – powiedział – przetłumaczysz na hiszpański i kolejne osoby będą miały z tego pożytek”.
Współtworzył systemy znaków ułatwiających dzieciom z niepełnosprawościami przeżywać Mszę św., był współautorem programu nauczania religii w szkole specjalnej, przede wszystkim jednak podejmował wszelkie działania, aby umożliwić każdemu dziecku przyjęcie Jezusa w Komunii św. Nawet temu, które ze względu na swoją niepełnosprawność wydawało się nieobecne. Dziś jeszcze nie jest to oczywiste dla wszystkich księży, a rodzice muszą wykłócać się o udział swojego dziecka w sakramentach.
Darwina uczy religii w szkole podstawowej w Chrzanowie. Krzysztofa Lauscha poznała podczas spotkań katechetycznych pod nazwą ,,Ogólnopolski zlot ekstra katechetów”, które odbywały się w Poznaniu w szkole 103. Przyjeżdżali na nie katecheci ze szkół specjalnych z całej Polski, aby spotkać się i wymienić doświadczeniem. – Do dziś mam przed oczyma obraz dyrektora, który stoi w drzwiach szkoły i wita wszystkich jak ojciec zapraszający do domu – opowiada Darwina. – Nigdy nie dawał nam odczuć, że mniej wiemy lub mamy mniejsze doświadczenie. Chciał usłyszeć, co mamy do powiedzenia, i przekonywał, że jesteśmy potrzebni – dodaje.
Ludzki
– Spotkania katechetyczne w Poznaniu były dla mnie bardzo ważne – przyznaje Darwina – dawały poczucie, że człowiek nie jest sam. Zdarzało się, że w swojej pracy napotykałam mur, np. w postawie księży, którzy nie chcieli dopuszczać do sakramentów dzieci z niepełnosprawnością. Rozmawiając z Krzysztofem Lauschem i z innymi katechetami, utwierdzałam się, że moje podejście jest słuszne i warto walczyć dla dobra dzieci. Razem szukaliśmy rozwiązań, jak można zaradzić oporowi napotykanemu w naszej pracy.
– Podejście dyrektora do nauczania katechezy osób z niepełnosprawnością intelektualną było mi bardzo bliskie. Przebijała z niego normalność – wspomina Darwina. – Krzysztof Lausch nie trzymał się naukowych czy teologicznych teorii, ale rozpatrywał wszystko pod kątem konkretnego dziecka, które akurat miał przed sobą. Tak jak chociażby w kwestii Komunii św. Regułka mówi, że aby dziecko przystąpiło do Komunii, musi odróżniać chleb zwykły od eucharystycznego. W praktyce to tylko puste słowa, nieniosące za sobą żadnego rozwiązania np. dla osób z głęboką niepełnosprawnością. A Krzysztof Lausch uczył nas, żeby kierować się sercem i indywidualnym podejściem do każdego dziecka.
Krzysztof Lausch wpisał się na zawsze w historię szkoły 103 w Poznaniu, katechetyki specjalnej, a przede wszystkim konkretnych dzieci, na których życie wpłynął w realny sposób. Ci, którzy z nim współpracowali, mogliby wspomnieć o trudnych cechach jego charakteru, jak choćby upartości, która niejednemu nauczycielowi spędzała sen z powiek. Był prawdziwy we wszystkim, co robił. Nie udawał, nie lawirował pomiędzy półprawdami, nie uprawiał hipokryzji. Był człowiekiem spójnym i transparentnym. Jego relacja z Bogiem obserwowana z boku również inspirowała. Mimo iż wszyscy wiedzieli, że dyrektor jest głęboko wierzący, nie manifestował swojej wiary w nachalny sposób ani nikogo nie nawracał. Jego życie uwiarygodniało Tego, w kogo wierzył. Pamiętam, że podczas jego pogrzebu 2 maja 2014 r. towarzyszyło mi dojmujące przekonanie, że wraz z jego śmiercią zakończyła się pewna epoka. O wielowymiarowości tego końca można by dużo pisać, gdyż jest ona wprost proporcjonalna do ilości przestrzeni, w których zostawił swój ślad. Często tu i ówdzie słyszymy, że nie ma ludzi niezastąpionych. W przypadku Krzysztofa Lauscha powiedzenie to zupełnie nie ma racji bytu.
Niektóre imiona zostały zmienione.