Czy jestem za tak zwanym europejskim paszportem albo certyfikatem covidowym (szczepionkowym)? Właśnie przegłosował go Parlament Europejski – jednak w formie zalecenia. Negocjować ostateczny kształt tego rozwiązania mają rządy Unii Europejskiej. Burzliwe debaty w sieci zachęcają do opowiedzenia się – za lub przeciw.
Mnie jak zwykle zżerają wątpliwości. Od miesięcy stawiam opór tzw. wolnościowcom, którzy negują oczywistość, że odpowiedzią na emisję wirusa powinny być jakieś ograniczenia: ruchu, spotykania się, masowych imprez. I równocześnie boksuję się ze skrajnymi restrykcjonistami. Oni tak dalece wierzą w eliminację z życia społecznego wszelkiego ryzyka, że w imię bezpieczeństwa chętnie zmieniliby życie współobywateli w swoisty grób za życia.
W sprawie szczepionek jednak jestem raczej mainstreamowy i restrykcyjny. Rozumiem ludzkie lęki, ale lekarze przekonali mnie, że ryzyko wynikłe z zarażenia jest większe niż to idące podobno za szczepieniem. Kiedy usłyszałem głos prezydenta Wałbrzycha, że trzeba jak najszybciej przedyskutować przymus szczepienny, nie oburzyło mnie to. Są takie sytuacje, kiedy kataklizm wymusza postawienie racji zbiorowych nad autonomią jednostkowych decyzji i wątpliwości.
Tylko że paszporty dla zaszczepionych (lub przetestowanych czy ozdrowieńców) to jednak trochę co innego. Rozumiem, że niektóre państwa (Hiszpania) chcą otworzyć swoją turystykę, ale za cenę alibi. Dopuszczamy tych niezagrażających niczym, więc jesteśmy bezpieczni. Zarazem jest to jednak dotkliwe ograniczenie swobody poruszania się, podróży, zarobkowania lub rozrywki. I nie może być skierowane przeciw tym, którzy nie mieli szansy skorzystać z tej medycznej usługi.
Premier Morawiecki plącze się. Słyszymy, że miałoby to obowiązywać już w wakacje. A zarazem, że Polacy będą się szczepić co najmniej do końca sierpnia. Prawda, ten system działa coraz lepiej, ale wciąż się zacina. Ja sam na skutek zbiegu okoliczności zostałem przesunięty na dalszy termin. Praworządne państwo nie może wymagać od obywatela czegoś, co nie jest dla niego (jeszcze) dostępne. Praworządna Europa – też.
Tym większe mam wątpliwości, kiedy ktoś proponuje zaświadczenia o szczepieniu (albo test) jako warunek skorzystania z usług hotelowych czy restauracji w Polsce. A rzucają to niefrasobliwie niepodejrzewani o to politycy, choćby podobno wolnościowy wicepremier Gowin. Rząd zaprzecza, jakoby to rozważał. Ale znamy jego miękkość wobec restrykcyjnych pomysłów.
Po pierwsze, to samo pytanie: czy można coś takiego proponować przed przynajmniej teoretycznym umożliwieniem szczepienia się każdemu Polakowi? Po drugie, korzystanie z praw obywatelskich w zależności od czegoś, co nie jest obowiązkowe, zostanie zapewne podważone przez sądy. A polskie władze w kwestiach prawnych prezentowały już nieraz skandaliczne niechlujstwo. Do dziś nie wiadomo, nawet po zapisaniu tego w ustawie, czy zgodne z konstytucją jest zmuszanie Polaków do noszenia maseczek. Bo zapisano to według wielu prawników nieprecyzyjnie.
Po trzecie, to jest jednak potworna zmiana modelu życia społecznego. A jak ktoś zgubi zaświadczenie? Albo z życiowych powodów naprawdę nie mógł się szczepić? Miałby być obywatelem drugiej kategorii?
Rozumiem intencję dyscyplinowania obywateli, ale to już uczciwiej jest wprowadzić wprost obowiązek szczepienia. No i pozostaje ważne pytanie. A co jeśli za kilka miesięcy szczepionki przestaną działać? Permanentny lockdown na lata, według marzeń lekarzy celebrytów wpływających na rządową politykę? Czy jakaś zmiana podejścia do kwestii ryzyka? Możliwe, że takich pytań nie unikniemy.