Koniec kwietnia 2021 roku. Pracownicy jednej z dużych sieci dyskontów spożywczych wiedzą, że ten poniedziałek zapamiętają na długo. Były miejsca, gdzie przed otwarciem już czekali pod sklepami, w większych lub mniejszych grupach, młodzi ludzie, którzy musieli mieć coś, co akurat tego dnia dołączyło do asortymentu sklepu. Żadne to towary luksusowe, a marka lodów. Lody na patyku dostępne są w dwóch wersjach smakowych: truskawkowej i cytrynowej, w polewie o smaku gumy balonowej ze strzelającym cukrem. Przez kilka dni najpierw w internecie, a potem w tradycyjnych mediach zobaczyć można było sceny znane nam raczej z relacji zagranicznych, batalii na otwarcie galerii handlowych, dni wyprzedaży w okolicach największych świąt. O co chodzi z tymi lodami? Zanim analiza, garść faktów.
Kwiaty, kuchnia i… patologie
Cała afera rozpoczęła się od grupy influencerów. Influencer to taki ktoś, kto ma wpływ (ang. influence), najczęściej za pomocą różnych narzędzi dostępnych w internecie. Właściwie w każdym temacie, jaki możemy sobie wyobrazić, są jacyś influencerzy: od hodowania kwiatków (silny ostatnio trend), przez gotowanie (to już nieco passé) po celebrytów, którzy promują luźny styl życia bez zobowiązań, nie mówiąc już o tych, posuwających się do niemal kryminalnych czynów, zwanych patoinfluencerami (bo niby promują działania patologiczne).
Zanim przejdziemy do lodów – mały wstęp w temacie „jak w ogóle stać się kimś, kto ma wpływ w internecie”? Odpowiedź jest banalnie prosta, choć w realizacji – żmudna. Trzeba mieć jak największe „zasięgi”, to znaczy treści, które publikujemy (tzw. content), musi w krótkim czasie zobaczyć jak najwięcej osób. Nie chodzi jednak o to, by działania te były jednorazowe – nasz content musi docierać stale do pewnej grupy odbiorców oraz poszerzać swój zasięg na kolejne grupy. Jeśli mówić o liczbach bezwzględnych, to najpopularniejszy ostatnio polski profil na Instagramie (serwisie społecznościowym opartym na publikacji „artystycznych” zdjęć) pochwalił się, że jego stories (15-sekundowe treści, które znikają po 24 godzinach) zostały obejrzane, uwaga, PÓŁ MILIARDA razy (czyli każdy Polak musiałby je oglądnąć 13 razy!) Takie liczby są możliwe, bo przez globalizację polskie treści dostępne są pod każdą szerokością geograficzną, a memy, które są głównymi treściami na stories, są często zrozumiałe i zabawne w samej wersji obrazkowej, a nie tylko w podpisie w języku polskim. By móc zarabiać na Instagramie, „wystarczy”, że obserwuje nas 10 tysięcy osób – wtedy możemy do naszych treści dołączać linki do innych stron, co już jest dobrym sposobem na pozyskanie reklamodawców.
Lodowe szaleństwo rozkręcili ludzie, tworzący swoje treści w formie filmów, zamieszczanych na portalu YouTube. Każdy z nich ma po kilka milionów subskrybentów, czyli użytkowników stale obserwujących stronę. Każdy ich film oglądany jest od 2 do nawet 6 milionów razy. Kilkoro takich influencerów połączyło swoje siły, by stworzyć tak zwaną „ekipę” – grupę ludzi mieszkających razem, spędzających wspólnie wakacje i po prostu – dobrze się bawiących. Tematyka: farbowanie włosów, żarty robione sobie nawzajem, robienie prezentów na Dzień Kobiet za 22 tysiące złotych, najlepsze prezenty na urodziny, tatuowanie twarzy i tym podobne. Nawet dla mnie, osoby pasjonującej się kulturą popularną, niektóre zaproponowane przez tych celebrytów treści wydały się po prostu głupie. Co więcej, rozmawiałem ostatnio z licealistami – ludźmi będącymi grupą docelową – i nawet oni mówili, że mając takie zasięgi, influencerzy mogliby przemycać jakieś treści edukacyjne. Zamiast tego promują oni przekonanie, że najważniejsze w życiu jest „zrobienie” łatwych pieniędzy, podróżowanie, drogie gadżety i powiedzielibyśmy „życie pełnią życia”.
Bycie fajnym dlatego, że się konsumuje, wykorzystują różne marki – także polski producent lodów, który po porozumieniu się ze wspomnianą ekipą wypuścił markę lodów, którą silnie oni promowali. Jest to sytuacja dwóch wygranych – o influencerach jest głośno, a producent lodów zapowiedział zwiększenie produkcji do miliona lodów dziennie. Szaleństwo idzie jednak jeszcze dalej – wartościowe stały się… papierki po tych lodach. Tak, zużyte opakowania sprzedawane były na portalach aukcyjnych i to nie po 5, 20 czy nawet 100 złotych… Jedna z aukcji opiewała na kwotę ponad 200 tysięcy złotych.
Bądź tak fajny jak ja
Ta medialna afera sprawiła, że wielu z nas poczuło się staro. Nastoletnia husaria bijąca się o lody w markecie stała się dowodem na to, że w czasie pandemii, w świecie wirtualnym ukonstytuował się osobny świat, do którego często dorośli nie mają wstępu. Jak ktoś, kto mówi o łatwym zarabianiu pieniędzy, nie jest dorosłym? Ano właśnie, choć influencerzy w większości są pełnoletni, czy nawet czasem w średnim wieku, najczęściej ich image zbliżony jest do nastolatków. Kult niemal wiecznej młodości wzmożony jest oczywiście seriami kosmetyków, które tę młodość mogą przedłużyć. Z kolei zwrócenie się do nastoletniego targetu (grupy odbiorców), którzy jak nikt inni potrzebują akceptacji i uwagi, napędza spiralę potrzeb (muszę coś mieć, by inni mnie lubili/akceptowali).
Całość oparta jest na marketingu rekomendacji, marki zgodnie z przeznaczeniem swoich produktów szukają influencerów, którzy dadzą komunikat treści mniej więcej tej: kup produkt x, będziesz wtedy jak ja. Wzięcie mają zarówno ci, którzy generują kilkumilionowe zasięgi, jak i nieco drobniejsi gracze, którzy uwiarygadniają, że produkt jest naprawdę fajny. Jest jeszcze jeden czynnik, na który semiotyk kultury prof. Marcin Napiórkowski ukuł wdzięczną nazwę „rzeczaki” – w każdym z nas w pewnym momencie naszego rozwoju rodzi się pasja do kolekcjonerstwa, swoją wyjątkowość chcemy oprzeć na posiadaniu serii rzeczy, którą wprawdzie ma także i nasz kolega, ale właśnie dzięki temu budujemy jakąś wspólnotę doświadczeń.
Ktoś jednak te lody kręci – agencje marketingowe i reklamowe mają całe działy, których celem jest tylko wymyślanie podobnych akcji. Mało który internetowy celebryta sam doszedł do tak dużej liczby zasięgów. Gdy zaczyna robić coś interesującego, coś co jest zauważalne, zawsze znajdzie się agencja marketingowa, do której stajni może taki celebryta dołączyć. Zwyciężają też wielkie platformy do pokazywania treści: zdjęć, filmów, postów – oni też, gdy zwiększają się zasięgi poszczególnych użytkowników, dostają konkretne wpływy z reklam. To, co ma do powiedzenia influencer, nie jest tak istotne, ważna jest dobra rozrywka i skuteczność w namawianiu do zakupów produktów czy promowania pewnego stylu życia.
Że jest to miecz obosieczny, nie muszę chyba w ogóle tutaj wspominać. Tym bardziej, jeśli ktoś swoją popularność chce zbudować na wspomnianych już patologiach – toczy się właśnie sprawa jednego z patoinfluencerów, który by zdobyć sławę, dręczył człowieka niepełnosprawnego intelektualnie. Także takie skrajnie obrzydliwe treści znalazły swoich odbiorców, bo w czasie kiedy młodzież zamknięta jest w czterech ścianach, także i te skrajne emocje trafiają na podatny grunt samotności i potrzeby socjalizacji.
Przestrzegam przed łatwym moralizowaniem, że oto dzisiejsza młodzież i czasy są gorsze od tych, w których nie mieliśmy internetu, a przeżyliśmy. Wszystko to racja, ale po pierwsze – nie wiemy, jak byśmy się zachowali, gdyby ten internet mieli. Po drugie – w czasach przedinternetowych również tworzyły się młodzieżowe subkultury, operujące swoim własnym językiem, oparte na różnorodnych strategiach buntu. Może skala była mniejsza, to fakt, ale miliony młodych ludzi zbierały na przykład plastikowe żetony z bohaterami kreskówki, ukryte w paczkach chipsów. Albo śledziły, jak ubrany jest i co robi idol w gazecie muzycznej. Może większa była świadomość tego, że tamten świat, świat celebrytów jest raczej nieprawdziwy, sztuczny, podczas gdy obecnie młodzi często pragną, by ich życie wyglądało jak na filmiku w internecie. Jeśli wszyscy nie dojdziemy do wniosku, że prawdziwe życie jest gdzie indziej, możemy wpaść w pułapkę życia złudzeniami.