Logo Przewdonik Katolicki

Wielkopostne odsłony lęku i nadziei - odsłona szósta - lęk przed zmianą

Dariusz Piórkowski SJ
fot. A. Robakowska, adobe stock, wikipedia

Mając świadomość, że nie żyjemy w próżni, a czasy są niepewne, chciałbym w kolejnych tygodniach Wielkiego Postu przyjrzeć się różnym formom lęku. Św. Tomasz z Akwinu pisał, że lęk jest uczuciem, które dotyczy zła przyszłego i równocześnie trudnego do uniknięcia. Obawiamy się czegoś, co może nadejść, ale dzięki wyobraźni przeżywamy to zło tak, jakby było już obecne. Gdy jakieś zło staje się naszym rzeczywistym udziałem, rodzi się w nas smutek. Dlaczego? Ponieważ wszyscy nakierowani jesteśmy na dobro. Zło nie jest naszym przeznaczeniem. W każdej sytuacji lękowej nadzieja ma ostatnie słowo. Jak więc lęku uniknąć albo jak go złagodzić, a przynajmniej nie pozwolić mu nad nami zapanować? Czy lęk może być też objawem czegoś dobrego? Co zrobić, kiedy lęk zapowiada zło, od którego nie ma już ucieczki?

Clive Staples Lewis w swojej przenikliwej fantazji teologicznej pt. Podział ostateczny plastycznie opisuje, na czym polega piekło. W opowieści tej jesteśmy świadkami spotkań z upiorami, które na parę dni wyjechały z piekła na zieloną równinę. Tam wysłannicy z nieba próbują przekonać nieszczęśników, aby jeszcze raz podjęli decyzję i przenieśli się do krainy szczęśliwości. Warunek jest tylko jeden: trzeba zostawić za sobą wszystko. Okazuje się, że to wcale nie takie proste. Potępieni wymawiają się jeden po drugim, odwołując się do niezwykle subtelnych wyjaśnień, aby powrócić do „miejsc” , z których przybyli. W gruncie rzeczy te wymówki są pozorami dobra, wytworami ich inteligencji, ich własnym niby-światem zabranym ze sobą z ziemi. Zdaniem Lewisa piekło to nie tyle jakieś miejsce czy kara boska za niesubordynację i niepoprawne prowadzenie się. Potępienie to dalszy ciąg życia na ziemi, które pozostało niewzruszone na głos Ewangelii. „Piekło jest stanem umysłu. Nie mógłbyś powiedzieć nic bardziej zgodnego z  prawdą. Każdy stan umysłu pozostawiony sam sobie, każde zamknięcie się stworzenia w lochach własnego umysłu zmienia się w końcu w Piekło. Ale Niebo nie jest stanem umysłu. Niebo jest samą rzeczywistością. Wszystko, co naprawdę realne ma swoje miejsce w Niebie (…) Potępieni zawsze obstają przy zachowaniu czegoś dla siebie, nawet za cenę cierpienia” – mówi jeden z bohaterów książki. 
 
Subtelny wgląd
Lewisa zaglądanie w tajniki duszy, która stwarza sobie Boga, siebie i innych na własną modłę, jest niezwykle dojmujący. Piekło jest, najprościej rzecz ujmując, przyzwoleniem Boga, aby po śmierci nadal działa się wola człowieka. „Nierzeczywistości”, których nieszczęsne upiory bronią zażarcie, w przekonaniu, że mają rację, to przykładowo chęć bycia nagrodzonym za dobre życie, karmienie się teoriami spiskowymi, niebotyczne skupienie na sobie, obciążanie winą wszystkich wokół za swój los, szukanie zemsty, niespełnione ambicje, urażona duma czy nawet obrona godności osobistej. Każdy potępiony zbudował sobie dom w swojej głowie, którego za żadne skarby nie chce opuścić. Boi się porzucić to, z czym się zżył i na czym opiera całą swoją egzystencję. Lewis ma rację. Nawrócenie nie zaczyna się od ukrócenia złych czynów, lecz od zmiany myślenia, zupełnie tak jak o tym uczy Chrystus. 
My ludzie jesteśmy rozdarci między rutyną a nieprzewidywalnością. Szukamy stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa i zakorzenienia. Nic w tym złego. A jednak życie nas zaskakuje. Bardziej przypomina drogę, na której co rusz pojawiają się nieoczekiwane zwroty i niespodzianki. Rozwój zakłada utrzymanie napięcia między zakotwiczeniem a wypływaniem w nieznane morze. 

Bezduszne kostnienie
Trudność polega na tym, że nie wszystko się zmienia. Istnieją sprawy, prawdy i wartości niepodważalne, niepodlegające negocjacji. Ale oprócz nich współistnieją sprawy, prawdy, formy tymczasowe, uwarunkowane kulturą oraz naszą gotowością lub jej brakiem do przyjęcia tego, co nowe. Sęk w tym, że na skutek skostnienia życia duchowego to, co niezmienne, zaczyna się nam pokrywać z tym, co zmienne. Czasem dzieje się jeszcze gorzej. Wspomina o tym Ewangelia. Jezus krytykuje faryzeuszów i uczonych w Piśmie, że stawiają ludzkie tradycje na piedestale, a przy tym uchylają niezmienne przykazania Boże (Por Mk 7, 8–13). Sprawy drugorzędne wypierają pierwszorzędne. Niektórzy nasi bracia i siostry w Kościele potrafią strawić ogromne ilości energii, by, na przykład, udowodnić wszystkim, że tylko jedna forma odprawiania Mszy św. jest ważna i prawdziwa. Podobnie czynimy wszyscy, kiedy zakochując się w jakimkolwiek stworzeniu, stawiamy je wyżej nawet niż samego Boga. Środki zlewają się wtedy z celami. Nie potrafimy już rozróżnić, co jest celem, a co tylko środkiem. I często, kierując się przy tym dobrą wolą, zamieniamy je miejscami.

Boimy się zmian
Jest tak, ponieważ Bóg działający w historii wzywa nas do wypuszczenia z rąk tego, co uznaliśmy nieświadomie za ostateczne. Dzieje się to zazwyczaj w momentach kryzysu i pustyni. W pewnym momencie życia zaczynamy szukać oparcia w tym, co sami sobie stworzyliśmy. Biblia nazywa to obrazowo bożkami – dziełem naszych rąk i umysłów. Próbujemy zamknąć nasze serce w bezpiecznej, wymoszczonej twierdzy, podczas gdy nakarmić może je tylko nieskończoność, w pewnym sensie pustka, która symbolizuje obecność Boga. 
Ponadto, przyzwyczajamy się do statycznego modelu świata i życia. Wszystko już wiemy, wszystko już zostało odsłonięte. Wystarczy sunąć po raz wyznaczonych koleinach. Św. Ignacy Loyola z pewnością zgodziłby się, że nasze życie to droga z określonym celem. Jednak jego zdaniem stworzenie nie jest czymś ukończonym. Bóg pracuje w stworzeniu, w każdym z nas, tak jak opowiada o tym początek Księgi Rodzaju. Tam Bóg słowem stwarza, a własnymi rękami lepi człowieka. Potem jednak stwierdza, że czegoś mężczyźnie brak. Powołuje do życia kobietę. W świat więc wpisany jest rozwój, pewien proces, przechodzenie z jednego punktu do drugiego. Zupełnie inaczej postrzega się życie, gdy założymy, iż na początku wszystko było idealnie uformowane, potem nastąpiło załamanie, a teraz jedynie wracamy do tego, co było. Inna perspektywa pojawia się przed oczami wtedy, gdy początek ukazany jest zarazem jako punkt wyjścia dojścia. Dzisiaj wielu komentatorów Biblii uważa, że Eden to nie tyle raj utracony, ile raj, do którego dopiero zdążamy. Dlatego nic nie jest ukończone definitywnie. I nigdy nie było takim. Stąd zmiany są konieczne, nie tylko kosmetyczne.

Fałszywa dorosłość
To, co przynosi Jezus, jest nowym spojrzeniem na świat, Boga i człowieka. Cała Ewangelia jest opowieścią o wewnętrznej transformacji. „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3). Nie jesteśmy na ziemi jedynie po to, by zachowywać przykazania, spełniać jakieś przepisy, powielać utarte schematy działania, bo w przeciwnym wypadku narazilibyśmy się wszechmocnemu bóstwu. W życiu chrześcijańskim chodzi o taką przemianę, by zachowywanie przykazań było przyjemnością, czymś naturalnym, odpowiedzią na rozpoznaną miłość. Jezus stwierdza, że nasz punkt wyjścia jest zupełnie inny: żyjemy fałszywą dorosłością, która chce być niezależna i dąży do utrzymania sterów życia we własnych rękach. Nic dziwnego, że Jezus natrafia na największą sztywność i niepodatność na zmiany właśnie pośród tych, którzy życie opierają na wierności przepisom i Prawie. Wybierają stare bukłaki, nie chcą niczego zostawić za sobą, trzymają się pazurami własnych interpretacji, stają się zakładnikami własnego umysłu. Okazuje się, że bardziej skorzy do zmiany są „celnicy i nierządnice”, które wchodzą do królestwa niebieskiego przed pobożnymi i ułożonymi, uważającymi się za bardziej bliskich Boga.
Szukanie bezpieczeństwa i przewidywalności sprawia, że próbujemy manipulować Bogiem, chcemy Go „ustawiać”. Jezus nie oparł się tej pokusie i dlatego zginął na krzyżu. Mówił o zostawianiu za sobą, o obumieraniu za życia, co często powoduje radykalną niepewność. Bo nowe jeszcze nie powstało, a starego już nie ma. A przecież lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Ale właśnie ta niepewność otwiera przestrzeń do wiary, czyli do zaufania Bogu. Nie sposób zrobić tego skoku, jeśli chcemy mieć wszystko pod kontrolą. Otwartość na zmianę to inna nazwa wolności wewnętrznej – początku nieba na ziemi. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki