Niedawno, 26 lutego, w domu opieki na południu Francji zmarł, zakażony koronawirusem, emerytowany biskup Yves-Georges-René Ramousse, pierwszy i wieloletni wikariusz apostolski Phnom Penh, zasłużony dla utrwalania fundamentów Kościoła w Kambodży. Lata jego posługi, przerwanej 14-letnim wygnaniem, to najtrudniejszy okres w dziejach katolickiej wspólnoty w tym kraju, która doznała niemal całkowitego fizycznego unicestwienia.
Ramousse trafił do Kambodży w 1957 r. jako dopiero co wyświęcony, 29-letni francuski ksiądz. Kambodżański Kościół także był wtedy wspólnotą młodą. Mimo że chrześcijaństwo obecne jest tam już od XVI wieku, przez pierwsze kilkaset lat katolicy pozostawali tam nieliczną grupką wyznawców. Dość powiedzieć, że dopiero w tym samym 1957 r. wyświęcono pierwszego kambodżańskiego księdza. Już po pięciu latach Francuz został wyświęcony na biskupa, z tytułem wikariusza apostolskiego, jako że Kambodża aż do dzisiaj nie uzyskała statusu samodzielnej metropolii.
Historia jak z Pól śmierci
Pionierską pracę duszpasterza przerwała pamiętna wiosna 1975 r. Wtedy to do Phnom Penh wkroczyły zwycięskie oddziały Czerwonych Khmerów. Niewiele o nich do tej pory wiedziano, poza tym, że walczą w lasach jako partyzanci oraz korzystają z poparcia maoistowskich Chin. Ten ostatni szczegół budził pewne zaniepokojenie, gdyż już wtedy powszechnie było wiadomo, jaki stosunek do kwestii wolności oraz praw człowieka mają władze ChRL. Jednak uspokajano się świadomością, że Czerwoni Khmerowie walczą z kambodżańską juntą w szerokiej koalicji „sił demokratycznych”, na czele której stoi król Norodom Sihanouk.
Ale biskup Ramousse nie miał złudzeń. Wiedział, że za „demokratyczną” fasadą Czerwoni Khmerowie są marksistami skrajnymi, pod których rządami nie ma miejsca dla jakiejkolwiek wspólnoty religijnej. Domyślając się, że jako obcy zostanie z miejsca wydalony, w ostatniej chwili ściągnął ze studiów w Paryżu swojego najzdolniejszego wychowanka, księdza Josepha Chhmara Salasa. Chodziło o to, by w trudnych chwilach kambodżańska społeczność katolicka nie pozostawała bez pasterza. Ramousse był przygotowany na to, że Kościół w tym kraju będzie musiał zejść do podziemia. Chyba jednak nie wyobrażał sobie jego fizycznej zagłady.
Salas dotarł do Phnom Penh, gdy wokół stolicy zacieśniała się już pętla oblężenia. Gdy 14 kwietnia 1975 r. Ramousse udzielał mu sakry biskupiej, wokół wikariatu słychać już było wybuchy artyleryjskich pocisków. Trzy dni potem miasto zajęli partyzanci Czerwonych Khmerów.
Zgodnie z przewidywaniami biskupa Ramousse’a wydalono z Kambodży, zaś Salas automatycznie stał się głową tamtejszych katolików. Była to jednak godność czysto symboliczna, biskupa bowiem nowi władcy natychmiast aresztowali i wygnali z miasta. Podobnie jak literalnie wszystkich mieszkańców stolicy, a także pozostałych kambodżańskich miast. Program Czerwonych Khmerów, ułożony przez fanatycznego ideologa Pol Pota, zakładał bowiem „powrót” do stanu „czystych”, nieskażonych burżuazyjną kulturą stosunków społecznych. Kambodżańskie miasta miały zniknąć z powierzchni ziemi, zaś dla ich dotychczasowych mieszkańców, a także innych Kambodżan, urządzono gigantyczny, ogólnonarodowy obóz „pracy reedukacyjnej”. Skończyło się to jednym z największych ludobójstw, jakie zna historia XX wieku.
Salas znalazł się zatem w morderczym obozie, zaś jego dotychczasowy zwierzchnik, wbrew osobistym chęciom, przebywając w bezpiecznym dystansie, mógł to tylko bezsilnie przyjąć do wiadomości. Historia zupełnie jak z filmu Pola śmierci. Z tą różnicą, że kambodżański bohater naszej opowieści nie wyszedł żywy z tej przygody.
Domniemane męczeństwo
Trudno powiedzieć, dlaczego Czerwoni Khmerowie potraktowali biskupa Salasa wyjątkowo, to znaczy – w odróżnieniu od innych duchownych od razu go nie zamordowali. Być może chcieli mieć w jego osobie „zakładniczy” atut w jakichś ewentualnych przetargach na wyższym politycznym szczeblu. Joseph Chhmar Salas przeżył w obozie pracy ponad dwa lata, zginął jesienią 1977 r. Prawdopodobnie z głodu i wyczerpania, jak ci, którym oszczędzono tortur i powolnej śmierci.
Jak wyglądały te dwa lata pobytu w piekle, już nigdy się nie dowiemy. Ludzie, którzy mu towarzyszyli, zginęli zabici lub zamęczeni. Nieliczni świadkowie jego ostatnich lat nie widzieli, jak umierał. Dobrze chociaż, że dowiedzieliśmy się, w którym miejscu odszedł: było to na północy kraju, w budynku buddyjskiej pagody, którą oprawcy zamienili na więzienie.
W 2015 r. ruszył proces beatyfikacyjny biskupa Salasa oraz 33 innych kambodżańskich męczenników. Jest wśród nich ksiądz Paul Tep Im Sotha, zakatowany przez Czerwonych Khmerów niedługo po wejściu do Phnom Penh, a także rodzony brat Salasa, także ksiądz, zamordowany po zgonie biskupa. W całej historii Kościoła jest to rzecz bez precedensu, ponieważ w większości przypadków mowa jest o „domniemanym męczeństwie”. Wszędzie z tego samego powodu: braku świadków. Nie wiemy nawet, gdzie ofiary pochowano. Jednak kanoniści, zważywszy wyjątkowe okoliczności, uznali tutaj męczeństwo za niepodważalny fakt.
Spośród 20 tysięcy kambodżańskich katolików cztery lata rządów Czerwonych Khmerów przeżyło w kraju... piętnaście rodzin. Fanatycy wymordowali też całe duchowieństwo. Na szczęście trochę wiernych powróciło z tajlandzkich obozów dla uchodźców, więc w 1990 r. grupa katolików mogła wreszcie świętować pierwszą legalną Wielkanoc. Dziś jest ich w Kambodży 20 tysięcy, a więc tyle co tuż przed katastrofą.
Powrót
Reżim Czerwonych Khmerów upadł w 1979 r., dlaczego więc katolicy wracali do kraju przez ponad 10 lat? Rzecz w tym, że większości Kambodżan (Khmerów), którzy w przeważającej większości są buddystami, katolicyzm kojarzy się z nielubianymi tam Wietnamczykami. Gdy Kambodża, wspólnie z Wietnamem, była częścią Francuskich Indochin, to właśnie z Wietnamu przybyła tam większość wiernych Kościoła. A kiedy w 1970 r. wojskowy reżim (z którym walczyli Czerwoni Khmerowie) przegonił przez granicę 40 tysięcy wietnamskich katolików, pozbył się w ten sposób dwóch trzecich kościelnej wspólnoty. Dlatego po 1979 r. kolejne władze z podejrzliwością patrzyły na próby wskrzeszenia kambodżańskiego Kościoła.
Tymczasem biskup Ramousse, przebywając na wygnaniu w Indonezji, z zapałem działał na rzecz odbudowy struktur kościelnych wśród khmerskiej diaspory. Jednak również i on nie mógł wrócić do kraju, w którym jego owczarnia odradzała się po zagładzie. Udało mu się to dopiero w 1989 r., a trzy lata potem przyjął go na audiencji król Sihanouk – ten sam, który ongiś ułatwił zwycięstwo Pol Potowi i jego Czerwonym Khmerom. Monarcha łaskawie pozwolił na ponowne uznanie Kościoła oraz na objęcie przez Ramousse’a urzędu wikariusza apostolskiego. Na tym stanowisku biskup pracował aż do osiągnięcia wieku emerytalnego w 2001 r.