Ze zdjęć patrzy na nas przepiękna młoda dziewczyna, bez jakichkolwiek oznak, że jest to siostra zakonna. To charakterystyczne dla wielu zakonów żeńskich w USA. Głębokie spojrzenie okrągłych oczu należy do s. Dianny Ortiz – urszulanki, która choć dedykowała swoje życie katechizacji małych dzieci w biednych krajach, większą część spędziła, walcząc o prawa osób torturowanych.
Gdy w 1987 r. wyjechała do San Miguel w Gwatemali na misję, aby współprowadzić przedszkole sióstr urszulanek, miała zaledwie 28 lat. Wiedziała, że z uwagi na trwającą wojnę domową nie jest to bezpieczne miejsce. Słyszała o porwaniach, torturach, tajemniczych zniknięciach, najczęściej w rodzinach rdzennych mieszkańców tego kraju. Wkrótce ona i współsiostry zaczęły dostawać listy z pogróżkami, wzywające je do opuszczenia Gwatemali. Najgorsze przyszło jednak jesienią 1989 r.
Droga przez piekło
Był ranek 2 listopada. Siostra Dianna właśnie czytała książkę w ogrodzie, gdy nagle usłyszała za sobą głęboki męski głos mówiący po hiszpańsku: „Witaj, kochanie, mamy kilka spraw do omówienia”. Gdy się odwróciła, zobaczyła wymierzony w siebie pistolet i trzymającego go mężczyznę, który kiedyś jej już groził, gdy szła ulicą. Natychmiast on i jego wspólnik wyprowadzili ją z ogrodu, wepchnęli do autobusu, gdzie zawiązali jej oczy i wywieźli w nieznanym kierunku.
Jej piekło zaczęło się w budynku, do którego ją zawleczono. Nie była tam sama z porywaczami, ciągle zza ściany słyszała płacz i krzyk innych torturowanych czy zabijanych mężczyzn i kobiet. Gdy zaczęto ją przesłuchiwać, usłyszała, że jest szpiegiem partyzantów, walczących z gwatemalskim rządem. Torturami zmuszano ją do przyznania się do tej winy. Przypalano ją papierosami w różnych miejscach ciała, powieszono głową w dół nad studnią wypełnioną ciałami albo częściami ciał zamordowanych wcześniej mężczyzn, dzieci i kobiet. Podobnie jak inne przesłuchiwane kobiety – wielokrotnie siostrę zgwałcono i zmuszono do zamordowania maczetą innej torturowanej wspólnie z nią kobiety, by nagrać to na taśmie i móc na nią zrzucić winę. „Mój płacz i krzyk ginął wtedy w jej płaczu i krzyku” – wspominała s. Dianna.
Po kilku godzinach jeden z obecnych tam porywaczy, na którego wołali „Alejandro”, zabrał ją, pomógł się ubrać i zapakował do samochodu. W drodze zaczął ją przepraszać, tłumacząc, że zaszła pomyłka, że nie wiedzieli, że ona jest Amerykanką, że on pracuje dla Ambasady USA, a pomagając siłom rządowym, „walczy o wyzwolenie Gwatemali od komunizmu”.
Alejandro zawiózł ją do najbliższego domu katolickich sióstr, były to franciszkanki. Siostra Darleen Chmielewski, jedna z pierwszych, które ją wtedy zobaczyły, wspomina, że Dianna była przede wszystkim w stanie ogromnego szoku. „Powiedziała tylko, że chce się wykąpać. Nic nie mówiła, tylko płakała. Wtedy zobaczyłyśmy ślady po oparzeniach i biciu” – wspominała s. Darleen.
Dwa dni później Dianna Ortiz była już w USA, w swoim rodzinnym domu w Nowym Meksyku. Od razu wiadomo było, że wskutek przeżyć jest już jakby inną osobą. Nie pamiętała niczego ze swojej przeszłości, nie poznawała rodziny, nawet rodziców. Wiedziała tylko, że jest zgwałconą i torturowaną kobietą, którą zmuszono do zabicia innej istoty ludzkiej.
Ale to nie był koniec jej traumy, bowiem niedługo okazało się, że wskutek wielokrotnych gwałtów s. Dianna jest w ciąży. Nie była jednak w stanie myśleć o tym dziecku jako o człowieku, ale widziała w nim ucieleśnienie zła, które zostawili w niej zbrodniarze. „Postrzegałam to dziecko jako potwora, nie byłam w stanie nosić go w sobie. Czułam, że nie mam wyboru; czułam, że gdybym pozwoliła rosnąć we mnie temu, co zostawili oprawcy – umarłabym. Dlatego zwróciłam się o pomoc i zniszczyłam to życie” – wspominała wiele lat później. Trauma zabicia współwięźniarki nałożyła się na traumę zabicia bezbronnego nienarodzonego dziecka.
Leczenie traumy
Dość szybko s. Dianna trafiła pod opiekę Centrum leczenia ofiar tortur, działającego w Chicago. Terapia zajęła kilka lat i wiązała się również z pomocą duchową. W tym czasie siostra nie tylko odzyskała pamięć i względną równowagę psychiczną, ale też na tyle przepracowała to doświadczenie, żeby zacząć walczyć o sprawiedliwość wobec siebie i innych ofiar trwającej ciągle w Gwatemali wojny.
Ta walka o sprawiedliwość okazała się jednak kolejną traumą. Władze Gwatemali natychmiast wyparły się związków z jej porwaniem. Jej historię określono mianem mistyfikacji, a o niej rozpuszczano plotki, że jest lesbijką. Wcześniej w podobny sposób próbowano zdyskredytować zeznania innej zakonnicy pracującej w Gwatemali, również porwanej, torturowanej i gwałconej s. Dorothy Kazel z Cleveland. Tym, co próbowano w ten sposób ukryć, był fakt tajnego wspierania przez kolejnych prezydentów USA prawicowych junt wojskowych w krajach Ameryki Południowej, w tym również w Gwatemali. Według nich była to „walka z komunizmem”.
Walka o sprawiedliwość
Siostra Dianna zaczęła znów dostawać anonimowe listy z pogróżkami, żądającymi od niej zaprzestania oskarżeń pod adresem rządu w Gwatemali. Mimo to aż trzykrotnie wracała do tego kraju, by zeznawać w procesach sądowych. Równolegle procesy toczyły się również w USA, a symbolicznym punktem zwrotnym było wydanie w 1994 r. przez sąd w Bostonie wyroku nakazującego generałowi Héctorowi Gramajo, ministrowi obrony Gwatemali, wypłatę odszkodowania wysokości 47,5 miliona dolarów dla s. Dianny Ortiz oraz ośmiu innych torturowanych wspólnie z nią kobiet. Nigdy nie wykonał tego wyroku.
Siostra nie ustawała jednak w walce o ujawnienie całej prawdy co do zaangażowania USA w wojnę domową w Gwatemali. W 1996 r. rozpoczęła indywidualną głodówkę w tej sprawie pod Białym Domem w Waszyngtonie. Wówczas wyszła do niej Hillary Clinton – ówczesna pierwsza dama USA, oferując rozmowę i wysłuchanie.
Siostra Dianna opowiedziała jej w szczegółach swoją historię. To tak wstrząsnęło Hillary Clinton, że osobiście zaangażowała się w wyjaśnienie sprawy, w całym szerokim kontekście politycznym. Dzięki temu sprawą zajęły się również media. Siostra Dianna zaczęła być zapraszana na różne konferencje w obronie praw człowieka, wkrótce też wydała książkę opisującą jej dramatyczne przeżycia.
Publicyści nie mają wątpliwości, że właśnie takie upublicznienie sprawy i zaangażowanie pierwszej damy doprowadziło do zmiany polityki Stanów Zjednoczonych w Ameryce Południowej. „Sprawa Siostry Ortiz stała się częścią obszernego przeglądu amerykańskiej polityki zagranicznej i tajnych działań w Gwatemali za rządów Reagana, Busha i Clintona” – zauważa Katharine Q. Seelye na łamach „New York Times”. Odtajnione wówczas dokumenty ujawniły, że wywiad wojskowy USA aktywnie wspierał prawicowe junty wojskowe, szkoląc ich „szwadrony śmierci” i finansując broń.
Nagła śmierć
Przez całe dalsze życie siostra Dianna angażowała się w walkę o zniesienie tortur i pomoc torturowanym. W roku 1998 założyła Międzynarodową Koalicję Pomocy dla Zniesienia Tortur i Pomocy Ocalałym. Działa również na rzecz rozbrojenia atomowego. W ubiegłym roku mianowano ją dyrektorem wykonawczym amerykańskiego oddziału stowarzyszenia PAX Christi.
Jesienią 2020 r. s. Dianna Ortiz przeszła zakażenie koronawirusem. Mimo wyzdrowienia nadal jednak czuła się źle. Szczegółowe badania wykazały, że w jej ciele jest mocno rozwinięty nieoperacyjny już nowotwór. Szybko pogarszający się stan 62-letniej siostry zmusił współsiostry do umieszczenia jej w hospicjum. Tam zmarła w piątek 19 lutego.
„Dianna przeszła przez najgorsze piekło i wyszła z niego cało dzięki miłości” – mówi jej przyjaciółka, również urszulanka s. Larraine Lauter. „Patrzyliśmy na kobietę o niesamowitej odwadze i uczciwości, która dosłownie – powstała z martwych. Swoje doświadczenie umiała zamienić w pomoc innym ludziom podobnie doświadczonym” – dodaje Meredith Larson, współpracowniczka s. Dianny w rozmowie z „New York Times”.
Wojna domowa w Gwatemali pochłonęła życie ponad 200 tys. osób. Zakończyła się wkrótce po wycofaniu wsparcia USA i ujawnieniu tajnych dokumentów dotyczących m.in. s. Ortiz. Wśród jej ofiar jest już dwoje błogosławionych Kościoła katolickiego.