Logo Przewdonik Katolicki

Grzech pierworodny – i co dalej?

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Agnieszka Robakowska/ Robert Woźniak

Przez grzech człowiek okrada sam siebie. To tak jak genialny komputer, chcąc mieć więcej wolności, wyłączyłby się z gniazda prądu elektrycznego. Ma rzeczywiście więcej wolności, ale nie nadaje się już do niczego

Monika Białkowska: Jak to jest z tym grzechem pierworodnym? Gdyby patrzeć na to z poziomu nauk przyrodniczych, gdzie trudno jest mówić o pierwszej parze ludzi, to również z grzechem pierworodnym będziemy mieli problem. I nie da się powiedzieć, że to był jakiś jeden akt w historii człowieka, który się wydarzył i zmienił nas na zawsze…
 
Ks. Henryk Seweryniak: Z tego poziomu nie da się powiedzieć. Da się jednak powiedzieć z poziomu doświadczenia. „Opis upadku (Rdz 3) – czytamy w Katechizmie – używa języka obrazowego, ale stwierdza wydarzenie pierwotne, fakt, który miał miejsce na początku historii człowieka”. Tyle że o grzechu pierworodnym nie można mówić tylko w czasie przeszłym. To nie jest tylko grzech, który się wydarzył u początków historii. To jest grzech, który jest. I ten, kto pisał Księgę Rodzaju, pisał również historię swojego czasu i historię swojego życia, mówiąc o Adamie, Ewie, wężu, drzewie wiadomości dobrego i złego, o upadku i wyrzuceniu z raju. Dla mnie to jest najbardziej realistyczny dogmat Kościoła, bo wiem, bo doświadczyłem tego w swoim życiu, że chcę dobra, a zawsze wchodzę w jakąś historię zła. I o tym tak naprawdę jest ta opowieść o raju i grzechu pierworodnym.
 
MB: Można powiedzieć, że opowieść o grzechu pierworodnym jest mitem – z zastrzeżeniem, żeby prawidłowo rozumieć słowo „mit”, czyli nie jako bajkę czy nieprawdę, ale jako opowieść, która nadaje sens rzeczywistości i która nieustannie się wydarza.
 
HS: Czytałem niedawno po raz kolejny rozmowę kard. Ratzingera z Peterem Seewaldem. Posłuchaj tego: „Wiara chrześcijańska jest przekonana, że w świecie stworzenia występuje jakieś zaburzenie. Ludzka egzystencja nie jest już taka, jaka wyszła z rąk Stwórcy”…
 
MB: W każdym momencie świata możemy to samo powiedzieć.
 
HS: Właśnie. Joseph Ratzinger mówi dalej, że tę ludzką egzystencję „obciąża inny czynnik, który powoduje, że tendencji prowadzącej do Boga, którą wyznaczył akt stworzenia, towarzyszy tendencja odwodząca od Boga. Skutkiem tego jest rozdarcie między pierwotnym napięciem stworzenia i tym historycznym dziedzictwem. (…) Z jednej strony człowiek został stworzony do miłości, istnieje po to, by zatracić siebie, by się oddać. Z drugiej strony człowiek chce być tylko sobą”. To nic innego, jak Ratzingerowa opowieść właśnie o grzechu pierworodnym.
 
MB: Ale jeśli historia grzechu pierworodnego wydarza się nieustannie – i jeśli nie dopatrujemy się pierwszego momentu, pierwszego człowieka, który nas nim obciążył – to czy to nie znaczy, że również stan pierwotnej szczęśliwości jest mitem? Że jest raczej potencjałem człowieka, w który wierzymy, motywacją do szukania zbawienia, ale nie można w nim widzieć stanu, w którym człowiek rzeczywiście realnie trwał? I że raj jest raczej marzeniem Boga o człowieku – marzeniem, które się nie spełniło, więc Bóg podjął jeszcze jedną próbę…?
 
HS: Nie potrafimy i chyba nigdy nie będziemy potrafili odpowiedzieć na pytanie, jak to wyglądało – nie według kryteriów nauk przyrodniczych czy historycznych. Biblia, Objawienie Boże, wyraźnie chce tu obronić jednej prawdy: człowiek wyszedł z ręki Boga dobry. A jednocześnie w historii tego dobrego człowieka pojawia się akt odwrócenia od Boga, wpisujący się jakoś w każdego z nas. A jak to się stało? Czy musimy to wiedzieć? To jest trudne do zrozumienia. Ale czy nie jest prawdziwe, jeśli spojrzymy na swoje życie? Ważne jest to, jacy jesteśmy. Jacy byli ci przed nami. I jacy będą następni. Obok całego dobra, które pozostawili, pozostawimy, pozostawią, byli, jesteśmy, będą uwikłani w zło. I to jest tutaj istotne.
 
MB: A jesteśmy cały czas w napięciu między stanem, w jakim chciałby nas widzieć Bóg, jacy chcielibyśmy być – a tym, jacy jesteśmy.
 
HS: I cały czas mamy do czynienia z pęknięciem, o którym mówi Kościół, broniąc jednocześnie dobroci Boga i wolności człowieka. Tak naprawdę każda religia ma opowieść o tym samym, że stworzenie wychodzi z ręki Boga i potrzebuje zbawienia. Biblia opowiada tu o Adamie, Ewie i wężu, potem zaraz jest historia Abrahama, który musi wyjść ze swojego Ur Chaldejskiego, z pogańskiego miasta, wyjść na spotkanie żywego, zbawiającego Boga. Zaraz potem jest opowieść o Żydach, którzy muszą być przez tego wybawiającego Boga wyprowadzeni „z domu niewoli”.
 
MB: Czyli od grzechu pierworodnego prostą drogą dochodzimy do potrzeby zbawienia: czyli osiągnięcia tego stanu, który Bóg dla nas wymarzył. To napięcie między dobrocią Boga i wolnością człowieka musi się kiedyś skończyć, musimy się spotkać.
 
HS: Katechizm powie nawet, że nauka o grzechu pierworodnym jest w pewnym sensie „odwrotną stroną” Dobrej Nowiny, że Jezus jest Zbawicielem wszystkich ludzi. Zapomnieliśmy dziś prawie o wierze w zbawienie. I właśnie Wielki Post jest świetnym momentem, żeby sobie o niej przypomnieć, żeby powiedzieć: chcę zbawienia! To jest to najważniejsze pytanie: czy tego pragniesz? Pamiętasz jeszcze Abbé Pierre’a?
 
MB: Pamiętam. To założyciel wspólnoty Emaus. Ksiądz dość kontrowersyjny na koniec życia, po dziewięćdziesiątce wątpiący w słuszność nakazu celibatu, o innych pomysłach nie wspominając.
 
HS: Tak. Ale kiedy w 1995 r. w „Więzi” ukazała się jego rozmowa z Bernardem Kouchnerem, założycielem „Lekarzy bez Granic”, mówił tak: „Patrz, przez grzech człowiek okrada sam siebie. To tak jak jakiś genialny komputer, chcąc mieć więcej wolności, wyłączyłby się z gniazda prądu elektrycznego. Teraz ma rzeczywiście więcej wolności, ale nie nadaje się już do niczego. Odrzucając przykazanie miłości, ponieważ chce być sam sobie panem, człowiek w podobny sposób wyłącza się z obiegu boskiej energii miłości. I oto okradziony w szaleństwie miłości przychodzi do każdego z nas i mówi: chciałeś być sobie sam Panem, patrz, w jaką wpakowałeś się biedę. A ja zapłacę za ciebie najwyższą cenę, jaką mogę zapłacić, daję ci siebie samego. Czy mógłbym ci dać coś więcej? I to jest cały sens. Okradziony Bóg przychodzi wykupić tego, który kradł. Nie od diabła go wykupuje, nie od gniewu Ojca, ale ode mnie, od ciebie”. Czy to jest nieaktualne?
 
MB: Aktualne jest na pewno. Pytanie jednak, czy pozostaje w sferze zainteresowania współczesnego człowieka. Czy ten człowiek jeszcze w ogóle się nad swoim zbawieniem zastanawia. Nie mam takiej pewności.
 
HS: Ale w Środę Popielcową kościoły są pełne. Dlaczego? Przecież tam przychodzą ludzie, którzy czują grzech! Czują, że chcieli inaczej, że miało być inaczej, a życie im, nam się zapaprało w tylu miejscach i że się sami z tego nie wykręcą, nie wykręcimy. Chcą żyć w tym pięknym świecie jak najdłużej, zbudować dom, mieć fajne dzieciaki i piękny ogródek, i w tym się spełniać. Ale się w tym nie spełniają. Bo dom się rozsypie, człowiek oszuka, dzieci pójdą w swoją stronę – i wtedy człowiek czuje, że coś w nim pęka... Chciałbym bardzo, żeby już wcześniej to przeżyli, żeby przeżyli coś, co lubię nazywać „fundamentalną tęsknotą”, ale często są to takie właśnie sytuacje, gdy odkrywamy, że warto budować z krzyżem, jeśli życie nie ma się stać banalne, bezsensowne.
 
MB: To napięcie między pierworodnym grzechem a tęsknotą za zbawieniem musi się odezwać. Prędzej czy później, ale w każdym z nas. I chyba lepiej się z nim zmierzyć w Wielkim Poście, niż czekać, aż życie nas samo skonfrontuje z tym, co ostateczne: kompletnie nieprzygotowanych.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki