Logo Przewdonik Katolicki

Dlaczego Kościół bije się w piersi?

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Agnieszka Robakowska/Robert Woźniak

To, że Kościół głosi Prawdę nie znaczy, że zawsze ma rację. Jego Prawdą jest wiadomość o Jezusie, Bogu, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał – a nie racja w sporze na każdy temat.

Monika Białkowska: Ludzie pytają: dlaczego w czasach, kiedy Kościół jest ze wszystkich stron atakowany, wy wciąż bijecie się w piersi i za coś przepraszacie? Uderzacie w ten sposób w Kościół, osłabiacie go, odsłaniacie przed wrogiem słabe punkty. Rzeczywiście takie przyzwania się do win może Kościołowi zaszkodzić? Przecież tego nie chcemy…
 
Ks. Henryk Seweryniak: Już za czasów Jana Pawła II to był szok. Bo to on, szczególnie w obliczu Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, zaczął mówić o rachunku sumienia i obowiązku przeproszenia za winy Kościoła. Wielu odpowiadało: rachunek sumienia mogę zrobić tylko z tych win, które sam popełniłem, nie ma innego rachunku sumienia niż osobisty. A tu Jan Paweł II mówi, że mamy sięgać do historii, rehabilitować Galileusza i przepraszać: za rozbicie jedności Kościoła, któremu jako katolicy również byliśmy winni; za sojusz Kościoła z państwem, który ułatwia oczywiście życie Kościołowi tutaj, na ziemi, ale na sferę ostateczną często zamyka oczy; za potępienia osiągnięć naukowych; za konkretne winy przywódców Kościoła, którzy powinni być świadkami, a w których życiu tego świadectwa zabrakło.
 
MB: Dziś to papież Franciszek bardzo dobitnie mówi o wielu słabościach Kościoła. Wracam do pytania: wielu może się wydawać, że przez to właśnie Kościół jest słabszy.
 
HS: Jest w Kościele taki nurt, dość żywy nawet wśród bardzo porządnych katolików. Uważają oni, że Kościół jest w swojej istocie święty, czysty i nieskalany, bo jego głową jest Jezus Chrystus, który przekazał mu przejrzyste źródło wiary i święte środki zbawienia. I to jest prawdą. W tym sensie wyznajemy w Credo: „Wierzę w święty Kościół powszechny”. Problem porządnych katolików polega jednak na tym, że oni zgodzą się na grzech w sobie, grzech w ludziach Kościoła, ale w Kościele jako takim, nawet w jego ziemskim wymiarze, już nie. Ja natomiast uważam, że owszem Kościół jest obdarowany świętością, że daje dostęp do czystego źródła Ewangelii. Ale jestem też przekonany, że każdy dar Boga jest dla Kościoła zadaniem. I nie wolno jednego od drugiego odrywać. Gdy tego wezwania do świętości nie realizujemy, gdy czyste źródła Ewangelii zasypujemy, a widzimy tylko czysty Kościół, wtedy odrywamy go od realiów, wierzymy w jakiś Kościół idealny, królestwo Boże czasów ostatecznych. W tym kontekście aż strach pomyśleć, że św. Ambroży w IV wieku ośmielał się pisać o Kościele jako casta meretrix – „święta prostytutka”.  Jakkolwiek byśmy tego oksymoronu nie tłumaczyli, nie wykładali, jest on mocny.
 
MB: Nadal wracam do okazania słabości w przepraszaniu.
 
HS: Dla mnie ważne jest tu pytanie, z jaką intencją mówimy „przepraszam”. Czy stoi za tym intencja nawrócenia, naprawy, zadośćuczynienia? Bo na nawrócenie składa się rachunek sumienia, żal za grzechy, wyznanie win, ale i postanowienie poprawy, i zadośćuczynienie. Jeśli nie realizujemy tych punktów, to takie przepraszanie na wyścigi może być puste – i łatwe.
 
MB: Być może łatwe. Być może powinniśmy wymagać od siebie jeszcze więcej. Ale próbuję patrzeć też na to, jak Kościół odbierany jest z zewnątrz. Świat zauważy i wytknie nam, że za naszym „przepraszam” nic nie idzie, jeśli rzeczywiście nie idzie. Ale jeśli tego „przepraszam” w ogóle nie będzie, co w nas zobaczą? Zobaczą, że idziemy w zaparte, że kłamiemy. Milczenie w takiej sytuacji w żaden sposób nie doda nam wiarygodności.
 
HS: Wiarygodność... to ważne słowo. Oczywiście, że milczenie, ukrywanie niszczy wiarygodność. Jan Paweł II był mądrym papieżem i doskonale wiedział, co robi, naciskając na to, byśmy umieli tego rodzaju aktów dokonywać. Inaczej nie wytniemy zła, inaczej nie wykorzenimy!
 
MB: Nie mówimy czasem przez delikatność, nie mówimy przez miłosierdzie, przez dyskrecję. Chcemy coś rozwiązywać, ale bez angażowania w to opinii publicznej. Czasem w nieświadomości, że to może być uznane za tuszowanie, za przestępstwo. Tak bywało w minionych latach choćby z pedofilią. Dziś mamy tu jasność: mówimy głośno. Ale przecież oboje wiemy, że to nie jest wszystko. Że wyplenienie pedofilii nie będzie automatycznie oznaczało ewangelicznej czystości całego Kościoła. I nadal czasem świadomi jesteśmy jakichś błędów czy nadużyć i milczymy, zwłaszcza w takich kwestiach, które nie są przestępstwami w świetle cywilnego prawa, więc świat nie postawi nas za to przed sądem, nie zmusi nas do rozliczeń. Będziemy się za to bili w piersi za 50 lat? Powiedzą o nas, że tuszowaliśmy coś innego?
 
HS: Powiedzą. I rozliczą nas z tego, o czym dziś milczymy, bo wydaje nam się, że nie trzeba mówić. Pamiętaj, że do normalnego życia w każdej relacji należy zasada, że jeśli zrobiłem jakieś świństwo albo wyrządziłem ci zło, to mam obowiązek przeprosić, naprawić. Ten porządek wzięcia na siebie winy, przeproszenia, naprawy dotyczy także mojego otoczenia, mojego świata. Pewnie o to chodzi Franciszkowi, gdy tak często czyni nam rachunek sumienia z braku nawrócenia czy faryzeizmu.
 
MB: Ale czy mam obowiązek mówić o tym głośno? A nie najpierw iść i upomnieć winnego w cztery oczy?
 
HS: Tu dotykamy wiele już razy rozważanej przez moralistów ewangelicznej zasady „porządku upomnienia braterskiego”: „Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi!”. Niewielu ludziom sprawia przyjemność upominanie czy tym bardziej donoszenie – zwłaszcza gdy znamy swoje grzechy, ale trzeba to umieć robić. A przy tym wszędzie, gdzie można stosować ten ewangeliczny porządek. W przypadku papieża, przywódcy kraju czy biskupa ta rodzina staje się wielka.
 
MB: Papież może upomnieć w cztery oczy, bo ma taką fizyczną możliwość: ale nie można zamykać ust tym wszystkim, którzy zło widzą i nie chcą milczeć w jego obliczu. Chcą móc nazywać je po imieniu: z pełną świadomością własnych słabości, ale nazywać. Choćby po to, by poczuć też ciężar winy i przeprosić. Tylko znów ktoś nam powie, że powinniśmy więcej zajmować się tym, co jest dobre i piękne, a nie tylko tym, co nam nie wychodzi. Że inaczej trzeba rozłożyć akcenty.
 
HS: Rozkładamy inaczej. Wciąż beatyfikujemy i kanonizujemy świętych, mówimy o zmartwychwstaniu i zbawieniu, pokazujemy piękno Chrystusa, które odbija się na obliczu Kościoła. A pokazanie zła nie jest jego wywlekaniem, ale uszanowaniem świętego obowiązku przeproszenia i zadośćuczynienia, który na nas ciąży. Nie możemy być instytucją, która będąc głosicielką świętości i jej strażniczką, jednocześnie tuszuje swoje problemy. Powinniśmy mówić o nich głośno, nawet jeśli mamy świadomość, że znajdą się ludzie, którzy to wykorzystają.
 
MB: A może to jest tak, że się ludziom mylą pojęcia? Że kiedy mówimy, że w Kościele jest Prawda, oni czytają w tym stwierdzenie, że Kościół zawsze ma rację?
 
HS: Może być i tak. Ale to, że Kościół głosi Prawdę, absolutnie nie znaczy, że zawsze ma rację. Jego Prawdą jest wiadomość o Jezusie, Bogu, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał, amen – a nie racja w sporze na każdy temat albo czystość moralna. Posiadanie Prawdy o Jezusie nie oczyszcza mnie, nie zwalnia mnie od upadków, nie wyzwala mnie od słabości. Nadal jestem kruchym naczyniem.
 
MB: A im bardziej udaję szczerozłoty dzban bez żadnych pęknięć, tym śmieszniejszy wydaję się w oczach tych, którzy widzą te dziury i ukruszenia.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki