Jesteśmy w trudnej sytuacji. Z jednej strony mamy potęgującą się agresję i pełne napięcia oczekiwanie na wyraźne wyznanie win przez tych, którzy dopuścili się przestępstw lub brali udział w ich tuszowaniu w Kościele – do tego stopnia, że oskarżonymi zdają się wszyscy, przez sam fakt bycia biskupem czy księdzem. Z drugiej strony utwierdza się mur milczenia, niepamięci, unikania odpowiedzi, odsuwania spraw „do komisji”, na bliżej nieokreśloną przyszłość. Z tego pata trudno jest znaleźć wyjście. Dlatego na całą tę skomplikowaną rzeczywistość trzeba spojrzeć jeszcze raz, z dystansem i w jeszcze nowym świetle – i zacząć całą sprawę rozliczenia się z pedofilią niejako od nowa.
Prawda dla Kościoła
Ojciec Hans Zollner SJ, szef Centrum Ochrony Dziecka Child Protection Center na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, podczas rozmowy z Pauliną Guzik w programie „Między Ziemią a Niebem” powiedział niezwykle istotną rzecz, która może być dla nas natchnieniem na wyjście z impasu. Na pytanie, jaką miałby radę dla Kościoła w Polsce i polskich biskupów w kontekście wykorzystania seksualnego, odparł: „Lepiej wychodzić naprzeciw sprawom, być przejrzystym i nie próbować ukrywać rzeczy, które pewnego dnia prędzej czy później i tak będą znane. Mamy sakrament pojednania, który potwierdza, że dobrze jest to zrobić. Kościół mówi, że jeśli jako katolik zgrzeszyłeś, wyznajesz grzechy, żałujesz i próbujesz dokonać rekompensaty, zostanie ci to wybaczone. Jeśli mówimy tak do jednego wierzącego, to jest to również prawdą dla całego Kościoła. Pokutujmy więc za to, co poszło tak straszliwie źle w przeszłości. Bądźmy otwarci i szczerzy w naszej spowiedzi i róbmy to, co się da zrobić i co należy uczynić w zakresie zadośćuczynienia. Kiedy to się stanie, możemy spodziewać się, że Pan nam wybaczy i wierzę również, że opinia publiczna postąpi z nami w inny sposób. W przeciwnym razie ludzie pomyślą: bronią się, są bardziej zainteresowani swoją reputacją niż prawdą i sprawiedliwością dla poszkodowanych.
Spróbujmy więc na całą sprawę spojrzeć w tym właśnie kluczu. Niech to lud Boży, uczestniczący przecież w powszechnym kapłaństwie Chrystusa, przyjmuje wyznanie win swoich pasterzy, spełniając jednak przy tym warunki, jakie spełniać powinien dobry spowiednik”.
Mechanizmy obronne
Żeby zrozumieć pożyteczność takiego właśnie podejścia, najpierw uświadomić sobie trzeba mechanizmy, z którymi dotychczas mieliśmy do czynienia. To przede wszystkim cały szereg mechanizmów obronnych, które są dla człowieka absolutnie naturalne – do tego stopnia, że trudno je klasyfikować w kategoriach moralnych, jako dobre lub jako złe. One po prostu istnieją i są nieuniknionym sposobem doświadczania świata. Pojawiają się wszędzie tam, gdzie człowiek nieświadomie stara się albo uniknąć lub zapanować nad swoim lękiem, albo podtrzymać samoocenę.
W psychologii opisanych jest kilkanaście różnych mechanizmów obronnych. Jednym z nich jest wycofanie, kiedy to człowiek usuwa się ze świata, z sytuacji społecznych czy relacji, zastępując stres z nimi związany tym, co przeżywa we własnym umyśle. Mechanizm zaprzeczenia każe człowiekowi twierdzić, że wszystko jest w porządku i zmierza ku najlepszemu rozwiązaniu, choć fakty temu przeczą. Mechanizm rozszczepienia ego służy do upraszczania zagrażających doświadczeń poprzez wytwarzanie wyrazistego obrazu wroga, z którym wszyscy członkowie danej grupy zobowiązani są walczyć. Wyparcie to celowe zapomnienie lub ignorowanie, przeniesienie do nieświadomości tego, co wywołuje negatywne odczucia lub burzy obraz świata. Przy okazji często nie rozwiązuje problemów, ale wywołuje następne.
Przyznanie się do winy
Te naturalne procesy mogą jednak być problemem, kiedy zamykają na lepsze sposoby poradzenia sobie z trudną sytuacją. Jeśli są odpowiedzią na lęk i potencjalne obniżenie samooceny, to sposobem na osłabienie ich działania jest stworzenie takiego środowiska i klimatu, w którym owych zagrożeń nie będzie.
Są też inne mechanizmy, które opisuje psychologia kryminalistyczna: strach przed pobytem w więzieniu, strach przed surowością kary, strach przed ostracyzmem w środowisku, strach przed utratą kontroli nad rozwojem własnej rodziny i obawa przed odwetem. Nietrudno zauważyć, że w przypadku tuszowania pedofilii przynajmniej kilka tych czynników może dojść do głosu. Dodatkowo elementem utrudniającym przyznanie się do winy jest wiek: im człowiek jest starszy, tym trudniej jest mu to zrobić.
Jednocześnie psychologowie odkryli, że jedną z głównych przyczyn przyznania się do winy jest postawa policji i warunki aresztu – czyli stworzenie dogodnego środowiska, które przyznanie się ułatwia.
Oczywiście trudno tę wiedzę odnieść jeden do jednego do oczekiwanego wyznania win przez tych, którzy tuszowali przypadki pedofilii w Kościele.
Kroki na drodze
Powróćmy do analogii spowiednika. Jan Paweł II wielokrotnie mówił do kapłanów o tym, jaki powinien być dobry spowiednik – w przemówieniach do Penitencjarii Apostolskiej, w przesłaniach do uczestników organizowanych przez nią kursów, wreszcie wprost w adhortacji Pastores dabo vobis. Zbierając wskazania papieża (robi to m.in. o. Józef Augustyn SJ), możemy mówić tu o kilku ważnych elementach, których na razie brak jest w debacie Kościoła.
Pierwszym jest wolność. Człowiek przyznający się do swoich win jest wolny i jakiekolwiek formy nacisku na niego powodują tylko zniechęcenie. Podobnie działa również zbytnia surowość.
Otwartość i wiedza to niezbędne w tym procesie cechy przyjmującego wyznanie win: wiąże się to przede wszystkim z wiedzą o problemie, ale i wiedzą o tym, jak skomplikowany jest proces uznania swoich win.
Postulowana przez papieża delikatność jest sygnałem, że wszyscy jesteśmy ludźmi i choć nasze winy mają różny ciężar, to nie my będziemy sądzić siebie nawzajem, ale ostatecznie wszyscy stajemy przed Bogiem. Oznacza to, że powstrzymać się należy od słów, które mogą obrażać i ranić – nawet jeśli nie naruszają one zasady sprawiedliwości. Upominanie grzesznika musi zawsze pozostać wyrazem troski o niego – nie może być jego upokarzaniem, nie może się wiązać ze wzbudzaniem w nim lęku.
– Jan Paweł II powtarza nauczanie Katechizmu Kościoła katolickiego, w którym czytamy: „Szafarz tego sakramentu powinien modlić się za penitenta i pokutować, powierzając go miłosierdziu Pana”. W sytuacjach trudnych i bolesnych, w jakich znajdują się niektórzy penitenci, kapłan może ich bardzo podnieść na duchu i umocnić, jeżeli zapewni o swojej modlitwie w ich intencji. Takie zapewnienia nie powinny jednak stawać się tanią pociechą, ale winny być raczej świadectwem wiary oraz wyrazem miłości braterskiej – pisze o. Józef Augustyn. Taka modlitwa to kolejna wskazówka do postawy, która ułatwić może dzisiaj rozwiązanie sytuacji, w której się w Kościele w Polsce znaleźliśmy.
Ks. Marek Dziewiecki do tej listy dopisuje jeszcze jeden ważny element: miłość. – Poczucie bezpieczeństwa to coś znacznie więcej niż tylko absolutna dyskrecja ze strony kapłana – pisze. – Jego podstawą jest bezwarunkowa miłość. Dojrzały spowiednik potrafi kochać każdego człowieka, choćby powracał on z krainy dramatycznego zła. W konsekwencji jest ciepły, życzliwy, cieszący się penitentem i jego wysiłkiem nawrócenia, zachowuje spokój wewnętrzny, pogodę ducha, emanuje życzliwością i nadzieją, tworzy klimat święta i pomaga penitentowi zdumiewać się Bożą miłością.
Szansa i wolność
Jesteśmy zmęczeni: napiętą sytuacją, oskarżeniami i obronami, podejrzeniami, dowodami, pytaniami, co dalej. Gotowi jesteśmy podejrzewać wszystkich i na wszystkich wydawać zaoczne wyroki. Nietrudno w tym napięciu ulec pokusie, że postawienie podejrzanych „pod ścianą” i zmuszenie ich niemal do wyznania prawdy o tym, jak zachowywali się w przeszłości, łatwo nas wyzwoli, że odetchniemy z ulgą i wrócimy do wspólnoty Kościoła. To tylko złudzenie. Metaforyczne „stawianie pod ścianą” nie sprzyja ani wyznaniu win, ani skrusze, ani nawróceniu serca: zamyka człowieka i włącza jego naturalne mechanizmy obronne. Dlatego – choć to również od nas wymaga wyrzeczenia się siebie, swojego słusznego przecież gniewu – wydaje się, że to właśnie przyjęcie postawy spowiedzi pozwoli nam wyjść z impasu. Ono nie chroni winnych. Nie sprawia, że unikną sprawiedliwości. Daje im tylko szansę, by zamiast iść w zaparte, w bezpiecznym środowisku wyznali winy i prosili o miłosierdzie.
Tak – warunkiem jest również to, by sami winni chcieli wejść na taką właśnie drogę komunikacji. Żeby potrafili zobaczyć Boga żyjącego we wspólnocie Kościoła i przed takim Bogiem się ukorzyć. Niemożliwe jest wyznanie win bez przyznania się do nich przed samym sobą, bez podjęcia decyzji o nawróceniu. Czekając na tę decyzję, podejmujemy ryzyko – ryzyko ludzkiej wolności. W ten sposób jednak przynajmniej dajemy sobie i innym szansę. Bez tej szansy, stawiając się nawzajem pod ścianą, nie usłyszymy nic poza coraz bardziej zaciętym milczeniem. W ten sposób tylko zniszczymy wspólnotę, którą razem mieliśmy budować.