Życie jest pełne hałasu i przygnębiających wieści. Ruch uliczny, sąsiedzi, megafony, telewizja, radio, spory w rodzinie – wszystko to wciąż bombarduje nas hałasem i negatywnymi informacjami. Jednak gdy w końcu znajdujemy wolną chwilę i ciche miejsce, gdzie w końcu moglibyśmy pomyśleć czy pomodlić się, może nas dopaść kolejny prześladowca. Głos wewnętrzny, który oskarżycielsko powtarza: „No i co tu robisz, zamiast zająć się czymś pożytecznym? A może dobrze, że nic nie robisz, nikogo i tak to nie obchodzi. Jesteś nic niewarta. Kim sobie wyobrażasz, że jesteś?”.
Skąd ta wiedźma?
Ten głos wewnętrzny może dopaść człowieka w najtrudniejszych momentach i jest bezwzględny: „Widzisz, wszystko psujesz! Nigdy nic ci nie wychodzi!”. Jednak dla wielu osób nawet dobre momenty nie są wolne od wewnętrznego krytyka: „Tylko na tyle cię stać? Byle kto by sobie poradził lepiej niż ty!”. A gdy człowiek próbuje zmienić coś na lepsze w swym życiu, wewnętrzny krytyk szybko podcina skrzydła: „I tak nic ci z tego nie wyjdzie. Jak zawsze”. W rezultacie każdy dobry moment życia, każde wyzwanie i każda szansa są natychmiast zalewane pełnymi goryczy samobiczowaniami. Poddana wewnętrznemu krytykowi osoba ma niską samoocenę, czuje się niepewnie i boi cokolwiek zmienić na lepsze w swoim życiu.
Wewnętrzny krytyk jest bezwzględny, okrutny. Mówi rzeczy, których byśmy nigdy w życiu nie powiedzieli drugiej osobie. Jest jak wewnętrzna, złośliwa wiedźma. Stara się z całej siły powstrzymać człowieka od wzrostu, zmiany na lepsze. Jak dostała się do jego umysłu?
Istnieje teoria psychologiczna o skomplikowanej nazwie „analiza transakcyjna”, która jednakowoż posługuje się prostym modelem psychiki człowieka. Mówi mianowicie, że w każdym z nas, niezależnie od wieku, żyje wewnętrzy rodzic (z jednej strony krytykujący, z drugiej opiekuńczy), dorosły i dziecko. Aby dobrze radzić sobie w życiu, należy każdemu z tych stanów dać dojść do głosu. Niezależnie od wieku potrzebujemy czasem rozważyć sucho i racjonalnie fakty (stan dorosłego), czasem przywołać się do porządku (hej, tak nie wolno – woła wewnętrzny rodzic), a czasem dać upust radości i zwyczajnie cieszyć się chwilą (stan dziecka).
U niektórych z nas jeden ze stanów może zacząć dominować, wskutek różnych doświadczeń życiowych. Zwykle dzieje się tak u osób, które od samego dzieciństwa wciąż słyszały mnóstwo słów krytycznych na swój temat. Jeśli wciąż słyszysz, że nic, co robisz, nie jest wystarczająco dobre, zaczynasz w to wierzyć, zwłaszcza jeśli nieustanne docinki pochodzą z ust osób znaczących. Skłonność do samobiczowania nie jest związana ani z charakterem, ani z uwarunkowaniami temperamentalnymi. Powstaje właśnie wskutek częstych negatywnych doświadczeń. Najważniejsze są osoby najbliższe: rodzice, rodzeństwo, czasem jest to wychowawczyni czy najbliższy przyjaciel. Te kilka osób, z którymi dziecko czy też nastolatek przebywa najczęściej, które są dlań najważniejsze. Tak stało się u pani Joanny, która funkcjonuje w stanie rodzica. Rodzica karzącego samą siebie.
Rodzic krytyczny a sukces
Wydawałoby się logiczne, że krytyk dochodzi do głosu, gdy ponosimy porażkę, ale dlaczego odzywa się też w sytuacji sukcesu? Sukces jest, zdawałoby się, najmocniejszym dowodem na to, że ktoś coś potrafi, ma wartość. A to się rodzicowi krytycznemu nie podoba. Jesteś do niczego i żadne fakty tego nie zmienią. W dzieciństwie też nic nie było wystarczająco dobre. Każde osiągnięcie dało się wytłumaczyć „szczęściem” lub tym, że oceniający popełnił pomyłkę, bo nie rozpoznał w porę, z jak beznadziejną osobą ma do czynienia. Teraz następuje tylko powielenie dobrze znanych schematów.
Jak można z tym walczyć?
Przede wszystkim warto nauczyć się rozpoznawania swojego wewnętrznego rodzica karzącego. Warto nauczyć się go nazywać. Przykład: syn pani Joanny wygrał w konkursie. Jednak Joanna od razu oceniła to negatywnie: „To nic nie znaczy. Nic mu nie pomogłaś w osiągnięciu tego, bo jesteś złą matką”. Jednak trafnie rozpoznała: „Ooo, to mój rodzic karzący się odzywa!”, co pomogło jej zamiast przejąć się autokrytyką, spojrzeć na sytuację w sposób bardziej spokojny.
Drugi krok to natychmiastowe przeciwstawienie się wewnętrznemu krytykowi. On próbuje przejąć kontrolę, dlatego po nazwaniu go wprost warto wziąć głęboki oddech, a następnie metaforycznie (lub dosłownie) zamknąć krytykę w pudełku i wysłać ją w dal, bez adresu zwrotnego. W zamian należy pomyśleć o czymś bardziej pozytywnym i bliższym prawdzie. Coś, co powiedziałoby się swojej najlepszej przyjaciółce. W przypadku pani Joanny to mogłyby być słowa: „Dobrze wychowałam mojego syna. Ma odwagę podjąć wyzwanie i zwyciężyć”.
Podstawą jest ćwiczenie. U osób, u których wewnętrzny rodzic karzący odzywa się nawykowo za każdym razem, gdy poniesie porażkę lub odniesie sukces, nauczenie się nazywania go i odpierania negatywnych ocen z pewnością będzie procesem długotrwałym, jednak warto podjąć ten wysiłek. Zbyt często jesteśmy wobec siebie surowsi niż wobec innych, a przecież Pismo Święte naucza: „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Nie mniej, nie więcej – tak samo mocno. Skoro więc nie powiedzielibyśmy swojemu najlepszemu przyjacielowi: „Jesteś do niczego”, nie mówmy tego sobie. Dopuśćmy za to częściej do głosu swoje wewnętrzne dziecko i pozwólmy sobie cieszyć się z dobrych, nawet drobnych rzeczy, które nas w życiu spotykają.
Walka długoterminowa
Oczywiście z wieloletniego negatywnego nawyku nie zwalczymy jednego dnia prostym ćwiczeniem. Jeżeli ktoś rzeczywiście widzi u siebie nieustanne samobiczowanie, warto zwrócić się o pomoc w budowaniu adekwatnego poczucia własnej wartości, na przykład do zaufanego psychoterapeuty.
Na pewno warto zacząć na co dzień praktykować ćwiczenie opisane powyżej: gdy tylko złapiemy się na autokrytyce – rozpoznać tę sytuację i przeformułować krytyczną ocenę tak, by była bardziej pozytywna i bliższa prawdzie. To nie jest łatwe zadanie, bo choć rozum mówi jedno, uczucia mogą cały czas powtarzać przekaz przeciwny. Ważne to uwierzyć rozumowi.
Dobrze jest też poszukać możliwości czynienia dobra: czy w najbliższym otoczeniu, czy przez pracę charytatywną. Warto tylko zwrócić uwagę, by nie wejść w kolejne toksyczne relacje z ludźmi, którzy robią to samo, czego doświadczyliśmy wcześniej: korzystają z pozytywnych efektów działań, jednocześnie krytykując sprawcę dobra. Jednak przy odrobinie wysiłku można znaleźć bardzo pozytywne otoczenie. Czasem właśnie to rozpamiętywanie swoich błędów, czy złych postępków, nadmiernie drobiazgowa analiza zachowań powoduje, że stajemy się coraz bardziej nieszczęśliwi. Czynienie dobra w naturalny sposób odciąga uwagę od naszych problemów, ukierunkowuje ku światu i innym osobom. A dobro wraca.