Jakie „postulaty” kierują młodzi do starszych pokoleń? Czego się domagają? Można, rzecz jasna, wszystko sprowadzić do prostego schematu: doszukiwać się w demonstracjach działania ukrytych sił, postrzegać wszystkich jak odszczepieńców, wytłumaczyć aktywność młodych chęcią zabicia czasu, nudą i potrzebą uczestnictwa w „zadymie”, byleby się coś działo. Ale to doskonała recepta na wylanie dziecka z kąpielą. Nie zamierzam tego robić, ponieważ Ewangelia uczy mnie innej drogi.
Nie ukrywam, że rzetelna odpowiedź domagałaby się dłuższych badań, refleksji, spojrzenia z różnych punktów widzenia. Chciałbym na razie pokusić się o, w dużej mierze intuicyjną, próbę wsłuchania się w znak czasu, przez który, jak mi się wydaje, Bóg wzywa społeczeństwo i Kościół do nawrócenia i podjęcia konkretnych działań.
Alarmujące światła
Sobór Watykański II nakazuje taki model postępowania: „Aby Kościół sprostał swemu zadaniu, zawsze ma obowiązek badać znaki czasów i wyjaśniać je w świetle Ewangelii” (Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym, 4). Znakiem czasu nazwałbym wydarzenie, które w otaczającej nas rzeczywistości, a także w życiu osobistym, szczególnie przykuwa naszą uwagę i intryguje. Budzi opór i lęk albo radość i nadzieję. Za powłoką uczuć skrywa się wszelako to, czego nie widać. Znak czasu zawiera w sobie jakąś treść mobilizującą do myślenia, apel, z którym Bóg zwraca się w naszą stronę. Jednakże znaki czasu mogą być pozytywne i negatywne, niejednoznaczne, a nawet dwuznaczne. Wymagają rozeznania i duchowego wysiłku, by odsiać ziarno od plew. Kard. Henri de Lubac SJ wołał: „Jak mało ludzi rozeznaje głębię prądów, które ich unoszą!”. Nigdy nic na tej ziemi nie występuje w czystej, nieskażonej postaci. Negatywne znaki czasu to takie zdarzenia, tendencje i kierunki myślowe, które w oczach Bożych jawią się jako „czerwone” światła dla ludzkości.
Nachylenie serc ojców
Z czym więc mamy do czynienia w związku z ostatnim społecznym wzburzeniem młodych ludzi? Nie zamierzam tu mówić o plewach. Powiem o tym, co postrzegam jako pszenicę. Przede wszystkim, mierzymy się z odwiecznym problemem, a więc z pewnego rodzaju konfliktem pokoleniowym, w tym także ze zderzeniem dwóch wyobrażeń o wolności. Zastanawiają mnie słowa anioła Gabriela do Zachariasza na temat roli jego przyszłego syna, Jana. Boski posłaniec stwierdza, że „on sam pójdzie przed Nim w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom” (Łk 1, 17). Zadziwiające. Czy to nie serca dzieci powinny być skierowane w stronę ojców? Anioł modyfikuje nieznacznie słowa proroka Malachiasza, który zwraca uwagę, że wzajemna uwaga i głęboka więź ma być obustronna. Eliasz, który ma przyjść, „skłoni serce ojców ku synom, a serce synów ku ich ojcom” (Ml 3, 24). I chociaż tutaj słyszymy o wzajemnym „nachyleniu serc”, niemniej wciąż cały proces zaczyna się od ojców. Jakby to oni mieli większą trudność w otwieraniu się na to, co nowe. Zresztą, potwierdza tę intuicję sam Jezus. Faryzeusze i uczeni w Piśmie oskarżają Jezusa o wyrzucanie złych duchów mocą ich władcy, podczas gdy ich synowie przyłączają się do nowego Rabbiego i czynią to samo co On (por. Łk 11, 14–19).
Krzyki młodzieży
Nawet jeśli drażni ich wulgarność, jest wołaniem o to, by „serca ojców skłoniły się ku ich sercom”. Co prawda tę potrzebę mogą w dziecku zakrzyczeć starsi, stłamsić ją i wtedy zazwyczaj dziecko przestaje się już odzywać. Ale nastolatek to już nie przedszkolak. Nie da się go już zastraszyć i tak łatwo zbyć. Gdy nie wytrzymuje, zaczyna krzyczeć. Jego wolność bardziej się manifestuje. Taka postawa wypływa ze starego jak świat napięcia między tym, co stare, a tym co, nowe. Nie wszystko co stare, jest dobre. I nie wszystko, co nowe, jest złe. Młodzi nie chcą być lekceważeni, coraz bardziej odrzucają paternalizm w wychowaniu, w decydowaniu za nich o Polsce i Kościele. Pragną być bardziej włączeni – nawet jeśli sami nie wiedzą, jak powinno to wyglądać – w proces kształtowania ich przyszłości. Nie chcą żyć w Polsce i Kościele umeblowanym tylko przez starszych. Część młodzieży nie czuje już Kościoła rocznic, martyrologii, gorzkich żalów, paktów z władzą, napuszenia i triumfalizmu. Może się to nie podobać starszym, lecz zbywanie tego wołania jedynie pogłębi przepaść między ojcami i synami
Autentyzm i szczerość
Druga struna, w którą mocno uderzają młodzi, to napięcie między wspólnotą i pewnymi obowiązkami, które wiążą się z byciem w niej a indywidualnością. Starsi zwykle życzą sobie, wśród nich także przedstawiciele Kościoła, by młodzi niemal bezkrytycznie dostosowali się do wszystkiego, co ustalą i wymyślą bardziej światli i doświadczeni dorośli. Przecież młody człowiek jeszcze nie zna życia…Co więcej, potulne dziecko wydaje się idealnym ucieleśnieniem pragnień rodziców. To, co nowe, zrazu szokuje. Wydaje się, że podmywa dotychczasowy porządek. Młodzi jednak, wychowani chociażby przez media społecznościowe, w których prezentuje się własną odrębność, nie marzą o Kościele i społeczeństwie dla nich, ale bez nich. Chcą, aby bardziej rozpoznać ich indywidualność, aby ich nie wtłaczać w gotowe schematy. Ponadto, stają się dzisiaj bardziej krytyczni. Jak słusznie powiedział mi jeden z moich przyjaciół: szukają autentyzmu i szczerości. Buntują się wobec hipokryzji i wszelkiej niespójności. To akurat dobry trend. Nie kupują tego, co mówią starsi, tylko dlatego, że są starsi. Jak w Kościele rozwiązujemy trudne sprawy? Czy często nie wpadamy w sidła podwójnych standardów? Czy wciąż nie nakładamy innym ciężarów, których sami dźwigać nie chcemy?
Przykład, zanim przyjdą słowa
W końcu, dla wielu młodych, ale i bardziej zaawansowanych wiekiem, język kościelnego nauczania bywa zbyt „odgórny”, oddalony od rzeczywistości, wręcz niezrozumiały. Przecież już św. Piotr wzywał uczniów, aby byli „zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei”, która noszą w sobie (1 P 3, 15). Sądzę, że język i sposób oficjalnego nauczania Kościoła, ale też często wychowania w domach i szkołach, za bardzo przesiąknięty jest zarówno samooczywistością, jak i moralizatorstwem. Wciąż za dużo pada słów, które określam jako „moralizatory”: „musisz”, „powinieneś”, „należy”, „trzeba”, czasem pojawia się łagodniejsza wersja „warto”, ale to nadal niewiele wyjaśnia. Uzasadnienie nadziei, ale także wiary i moralności, w „starej” formie już nie zdaje egzaminu. Młodzi najpierw pragną przykładu, potem słów. Podobnie jak małe dziecko zadręcza rodziców pytaniami „dlaczego” i „czemu”, tak samo w późniejszym wieku te same pytania domagają się dojrzalszej odpowiedzi, nie tylko słowem, ale i czynem. Ale czy młodzi ją uzyskują?
Pozwolić na błąd
Kościół, czyli pasterze, rodzice, wychowawcy i katecheci, mają już wytyczne od samego Jezusa, jak właściwie poradzić sobie z tym wyzwaniem. Musimy wejść w niełatwą rolę ojca obu synów, przedstawioną w przypowieści o miłosiernym ojcu (Łk 15, 11–31). Nie spotykamy tam ojca autorytarnego (chociaż tak go postrzega starszy syn), trzymającego swoje dzieci na postronku i decydującego we wszystkim za nich. Jest to ojciec, który szanuje wolność obu synów do tego stopnia, że pozwala im błądzić. Do niczego ich nie przymusza. Nic im nie narzuca. Z pewnością cierpi, gdy doznaje niezrozumienia zarówno od jednego, jak i drugiego. Nie odrzuca swoich synów z powodu ich manifestacji wolności, kiedy obaj mówią mu w twarz, co myślą. Potrafi wysłuchać tego, co siedzi w ich głowach, chociaż są to gorzkie, a nawet obraźliwe słowa. Przyznam, że na razie nie znalazłem lepszych wskazówek, które mogą nam pomóc w twórczym „przepracowaniu” wołania oburzonej młodzieży.