Logo Przewdonik Katolicki

Arcybiskup na wygnaniu

Monika Białkowska
Demonstracje na Białorusi trwają już trzeci miesiąc. Protestujący uważają, że Kościół stoi po ich stronie fot. Natalia Fedosenko/TASS via/Getty images

O tym, jak na Białorusinów wpłynął zakaz wjazdu do kraju dla abp. Tadeusza Kondrusiewicza w rozmowie z Artiomem Tkaczukiem

Minęły już ponad dwa miesiące od zatrzymania abp. Tadeusza Kondrusiewicza na granicy i niewpuszczenia go na Białoruś. Jak na to wydarzenie patrzą Białorusini?
– Już bezpośrednio po sierpniowych wyborach abp Tadeusz Kondrusiewicz wypowiadał się zdecydowanie przeciwko przemocy i gwałtom władzy wobec protestujących Białorusinów. Wprost mówił również, że wybory nie były przeprowadzone sprawiedliwie. W połowie sierpnia wystosował też list otwarty, w którym prosił o spotkanie z białoruskim ministrem spraw wewnętrznych. Spotkanie odbyło się 20 sierpnia, ale było bardzo suche i oficjalne. Arcybiskup wyraził swoje obawy odnośnie do stosowanej przez władzę przemocy, minister odpowiadał, że zarówno władza, jak i policja działają zgodnie z prawem białoruskim. Minister też w żaden sposób nie odniósł się do obaw czy zastrzeżeń arcybiskupa, tylko dyplomatycznie unikał na nie odpowiedzi.
Później abp Kondrusiewicz wyjechał na kilka dni do Polski, nie spodziewając się, jakie ten wyjazd będzie miał dla niego konsekwencje. W tym samym czasie do nas do Grodna przyjechał Aleksander Łukaszenka: Grodno było jednym z tych miast obwodowych, w których na protestach zbierało się najwięcej ludzi, nawet do dwudziestu tysięcy. I tu właśnie Łukaszenka mówił bardzo otwarcie: że zwraca się do wszystkich księży katolickich i prawosławnych, żeby nie zajmowali się polityką, a tym, którzy już to robią, on pokaże ich miejsce – bo prawdziwi Białorusini są spokojni, a to księża uprawiają politykę. Wystąpienie było bardzo w jego stylu, mocne i bezpośrednie, bez mówienia między wierszami. Krótko po tym wystąpieniu okazało się, że abp Kondrusiewicz został cofnięty z granicy, kiedy chciał wrócić na Białoruś z Polski.

Czy władza uzasadniła jakoś swoją decyzję?
– Arcybiskupowi nie wytłumaczono niczego. Jechał z nim ksiądz, Białorusin – pozwolono mu odwieźć abp. Kondrusiewicza i zostawić gdzieś w Polsce, a potem wrócić, ale już samemu. Początkowo nasze władze w ogóle nie tłumaczyły tego, co się stało. Potem rzecznik prasowy ministerstwa spraw wewnętrznych powiedział, że paszport „obywatela Tadeusza Kondrusiewicza” – bo nie nazywał go „arcybiskupem” – utracił ważność. Ale jak paszport może nagle utracić ważność? Unieważnić go może tylko utrata obywatelstwa, ale przecież nie mogli pozbawić arcybiskupa obywatelstwa, bo na jakiej podstawie? Przecież on ma tylko jedno obywatelstwo, białoruskie!

W obronę abp. Kondrusiewicza zaangażował się Watykan.
– Po tym, jak arcybiskup został zatrzymany na granicy, na Białoruś, do Mińska przyjechał abp Paul Gallagher, szef papieskiej dyplomacji. Nikt wcześniej o jego przyjeździe nie wiedział, nie było żadnych informacji na stronach kościelnych, żadnych publicznych spotkań, nawet z ministrami. Jedyna informacja na stronie państwowej agencji informacyjnej pojawiła się w sam dzień przyjazdu abp. Gallaghera. Długo nie wiedzieliśmy też, czego dotyczyły i jak zakończyły się rozmowy. Dopiero po kilku tygodniach abp Gallagher udzielił wywiadów zachodnim mediom: mówił, że nie liczy na szybki powrót abp. Kondrusiewicza na Białoruś, że obawia się, że Łukaszenka postawi warunki, które będą nie do zaakceptowania. Mówił też, że próbował przekonać naszych rządzących, że arcybiskup chciał tylko służyć swoim wiernym, a chrześcijańska wiara wyraża się również poprzez uczestniczenie w życiu publicznym, w przekonaniach i działaniach. Władze Białorusi tego absolutnie nie tolerują i z takim ujęciem sprawy się nie zgadzają. Jest jasne, że to sprawa polityczna.
Bp Jerzy Kosobucki z diecezji mińsko-mohylewskiej, który jest prawą ręką abp. Kondrusiewicza mówił potem bardzo mocno, że to jest presja na Kościół po to, żeby Kościół mówił to, co podoba się władzy. Ale dodawał też, że nie wyobraża sobie, co innego Kościół i arcybiskup mieliby mówić? Nie można przecież udawać, że się nic nie widzi i nic nie słyszy, bo gdzie podziać wtedy swoje sumienie?

Ta presja jest rzeczywiście odczuwalna? Dotyka Kościoła szerzej niż tylko w osobie arcybiskupa?
– Presja jest cały czas, ale odczuwalna jest przede wszystkim lokalnie i o wielu jej przypadkach nie wiemy. Znam osobiście księdza, który poprosił o spotkanie z policją w swoim mieście. Chciał porozmawiać o agresji po tym, jak matkę trojga małych dzieci zamknięto w areszcie, zamiast dać jej grzywnę jak innym protestującym. Rozmowa księdza z policją była bardzo nieprzyjemna, a następnego dnia ksiądz dostał anonimowy list: że ma milczeć, bo inaczej ktoś mu pokaże jego miejsce. Ludzie ze służb przychodzą na Msze, słuchają, nikt nie wie, kiedy przyjdą do niego. Na wschodzie Białorusi prawosławny ksiądz dostał 25 dni aresztu za to, że wyszedł z domu z kartką, że jest przeciwko przemocy. A w domu miał sześcioro dzieci. W Wołkowysku za samą modlitwę ksiądz dostał dwa upomnienia i powiedziano mu, że za trzecim razem na upomnieniu się nie skończy. Ile jest takich spraw na całej Białorusi, trudno policzyć. Takie właśnie lokalne, mało nagłaśniane naciski i represje wobec księży działają.

Działają, znaczy że są skuteczne? Księża rzeczywiście rezygnują z wystąpień przeciwko władzy i otwartego poparcia protestujących?
– To zależy od księdza. Jedni się boją, inni dalej otwarcie i odważnie się wypowiadają. Jedni mówią z ambon, inni mówią tylko prywatnie. Nie zmienili poglądów, ale fala represji jest naprawdę ogromna. Toczy się pół tysiąca spraw karnych, codziennie odbywają się jakieś przeszukania, ludzie wzywani są na policję. Trudno się dziwić, że niektórzy zrobili się ostrożni. Jednak temat abp. Kondrusiewicza, który przebywa na wygnaniu, jest wciąż ważny i aktualny. W kościołach cały czas modlimy się w jego intencji i w intencji jego powrotu. Każdej niedzieli ludzie zostają po Mszy na takiej specjalnej modlitwie. W diecezji mińsko-mohylewskiej jest wspominany podczas każdej Mszy. W Mińsku codziennie wieczorem odbywa się „spacer różańcowy” – wierni idą od kościoła do katedry, modląc się na różańcu w intencji abp. Kondrusiewicza. Na wszystkich portalach katolickich ten temat jest wciąż poruszany. Na spotkaniach duchowieństwa abp Kondrusiewicz jest obecny, uczestniczy w nich wirtualnie. „Arcybiskup na wygnaniu” – to jest sformułowanie, które nieustannie się tu powtarza.

Nie mogą nie nasuwać się skojarzenia z internowanym kardynałem Wyszyńskim…
– I słusznie, bo to jest podobna sytuacja. Wygnanie sprawiło, że arcybiskup zyskał jeszcze większy szacunek nie tylko wśród wierzących, ale w ogóle w białoruskim społeczeństwie. Ma teraz ogromny autorytet. Wypowiada się od pewnego czasu mniej, to zapewne jest podyktowane politycznymi zabiegami o jego powrót, zamiast niego jednak ostro i otwarcie głos zabiera bp Kosobucki. A Białorusini znają kardynała Wyszyńskiego i śmiało można powiedzieć, że mówiąc o abp. Kondrusiewiczu, przypisują mu dziś taką rolę, jaką w Polsce w swoim czasie spełnił Prymas Tysiąclecia. Paradoksalnie to, co władze zrobiły z abp. Kondrusiewiczem, wzmocniło tylko Białorusinów i ich opór, przyniosło owoce odwrotne do tych, jakie miało przynieść. Niesprawiedliwość stała się bardziej widoczna. Nie da się jej ani ukryć, ani jej zaprzeczyć.

Protestujecie dalej? Ucichło w mediach o Białorusi…
– Może na Zachodzie nasze protesty już się znudziły i dlatego mówi się o nich mniej. Ale one trwają. Co niedzielę odbywają się w Mińsku ogromne marsze, zbiera się na nich od 50 do 100 tysięcy ludzi. Ludzie przychodzą mimo że policja strzela do nich gumowymi kulami, gazem, wodą z armatek wodnych. Co niedzielę też wyłączany jest w Mińsku internet, żeby utrudnić zbieranie się na manifestacjach. Wiele razy już słyszeliśmy, że policja będzie używała broni. Ale najbardziej cieszymy się z tego, że protesty nadal pozostają pokojowe.

Macie jeszcze nadzieję, czy ona powoli gaśnie?
– Wszyscy rozumiemy, że to, co się na Białorusi zaczęło, to nie jest proces na miesiąc czy dwa. Że to musi trwać. Ale trwa i będzie trwało, i to jest nasza nadzieja. Kościół jest w tym procesie z nami i to, co należało powiedzieć, to powiedział.

W niedzielę 25 października, kilka dni po rozmowie, Artiom Tkaczuk został aresztowany. W chwili oddawania numeru do druku nie wiadomo, jaki jest jego dalszy los.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki