Nie boi się Pan rozmawiać z zagranicznymi dziennikarzami?
– Nie. Tego nie muszę się bać. Mogę powiedzieć, że nazywam się Artiom Tkaczuk, mogę przedstawić swoje stanowisko czy opowiedzieć, jak rozumiem sytuację na Białorusi. Nasze służby specjalne interesują się w tej chwili przede wszystkim organizatorami protestów, oni są poszukiwani. Gdybym o tym miał mówić, wtedy bym się bał. Ale organizator protestów nie istnieje. Wszystkie rodzą się spontanicznie i oddolnie.
Rozmawiamy wcześnie rano, poprzedniego wieczoru został Pan zwolniony po zatrzymaniu.
– Przyjechały do mnie do domu trzy osoby w cywilu. Powiedzieli, że dotarła do nich informacja, że jestem aktywny w czasie protestów, że chcieliby ze mną porozmawiać. Zapytałem, w jakim charakterze, czy jestem o coś podejrzany, jakie są zarzuty. Usłyszałem, że nie mają żadnych zarzutów, że chcą tylko rozmowy. Zapytałem, czy wrócę na noc do domu. Odpowiedzieli, że tak. Ale policja często tak mówi, a potem ludzie nie wracają. Miałem już przygotowany plecak, wziąłem go i pojechaliśmy na posterunek.
Jak wyglądało przesłuchanie?
– Cały czas próbowałem się dowiedzieć, w jakiej sprawie zostałem wezwany. Nie otrzymałem odpowiedzi, słyszałem tylko, że taka dotarła do nich informacja. Nie odpowiadali na pytania, jaka to informacja i kto ją dostarczył. Najbardziej interesowały ich moje rozmowy. Kiedy przez kilka dni nie było u nas internetu, bardzo popularny stał się komunikator Telegram. Uchodzi on za bardzo bezpieczny, trudno również go zablokować. To on bardzo interesował policję, chcieli zajrzeć w moje rozmowy. Pytałem dlaczego i po co, skoro nie jestem
o nic oskarżony? Jaką mają podstawę do tego, żeby czytać moją prywatną korespondencję? Odpowiadali, że skoro nie mam nic na sumieniu, dlaczego nie chcę pokazać im tych rozmów? W pewnym momencie zaczęli grozić, że jeśli nie udostępnię im tych rozmów, zatrzymają mnie na dłużej, a telefonem zajmą się służby specjalne, które odczytają je bez mojej zgody. W końcu pozwoliłem im wszystko przeczytać i prawdopodobnie nie znaleźli tego, czego szukali, cokolwiek to było. Potem mnie wypuścili.
Miał Pan przygotowany plecak. Spodziewał się Pan tego zatrzymania?
– Zacznijmy od tego, że przed wyborami na Białorusi była wielka akcja rejestrowania tzw. szczerych ludzi. Mieli oni próbować dostać się do komisji wyborczych liczących głosy i do grona obserwatorów wyborów. Rejestrowały się w ten sposób tysiące osób, ja również zostałem obserwatorem. Mój okręg we wsi pod Grodnem jest nieduży, jakieś półtora tysiąca ludzi. W sobotę na naszym czacie napisałem propozycję, żeby ci wszyscy, którzy chcą głosować przeciwko Łukaszence, przyszli do lokalu wyborczego o godzinie 14.00. Chodziło o to, żeby powstała kolejka, żebyśmy zobaczyli, że jest nas większość i żeby wyniki trudniej było sfałszować i wpisać, że Łukaszenka dostał 80 procent głosów, skoro gołym okiem widać, że było inaczej. W niedzielę wyborów zadzwoniła do mnie policja. Powiedzieli, że wiedzą, do czego wzywałem ludzi i że to jest organizowanie nielegalnej akcji, więc jeśli ludzie rzeczywiście przyjdą i przed lokalem ustawi się kolejka, będzie przeciwko mnie sprawa. Poprosiłem wtedy żonę, żeby przygotowała mi plecak, bo mogą mnie zatrzymać w każdym momencie.
Dziś w nocy wypuszczono sporo z tych, którzy byli w niedzielę aresztowani. Wszyscy oni piszą o przepełnionych celach, czasem to siedemdziesiąt osób w celi przeznaczonej dla dziesięciu. Piszą, że przez dwa dni nie dostawali jedzenia, że ilości wody były minimalne. O papierze toaletowym nie było nawet co marzyć. Wielu zatrzymanych było na ulicy w szortach, trampkach i koszulkach, potem w celi marzli bez dodatkowych ubrań czy koców. Byli bici. Ale wiedzieliśmy, że tak będzie, protesty już wcześniej wisiały w powietrzu. Chodziło tylko o to, żeby się przygotować, zabrać swoją wodę i papier. Dlatego ten plecak.
O co dziś walczycie? Macie jeszcze nadzieję? Swietłana Cichanouska wyjechała z kraju, nie wygląda na to, żeby Łukaszenka przyznał się do sfałszowania wyborów i oddał władzę.
– Swietłana Cichanouska już zrobiła to najważniejsze, co miała zrobić. Jej wyjazd nie ma w tej chwili dla protestów żadnego znaczenia. Ideą tych wyborów było pokazanie, że woli większości sfałszować się nie da. Jeśli Cichanouska dostanie 80 procent głosów, niemożliwe będzie wpisać, że dostała 20 procent. A jednak władza to zrobiła. Więcej: podała, że dostała 10 procent. Ludzie rozumieją, że to jest absolutne kłamstwo.
Trudno jest dziś mówić o przyszłości. Na Białorusi wszystko w tej chwili opiera się na sile, na policji i całym tym aparacie władzy, jaki Łukaszenka budował przez 26 lat. Patrzyłem wczoraj na tych policjantów – oni są całkowicie posłuszni, przekonani, że ludzi należy bić, a jak przyjdzie rozkaz, że strzelać, to trzeba strzelać. Białorusini są tym przerażeni i zszokowani. Zdarzały się wcześniej jakieś zamieszki, ale nikt się nie spodziewał, że skala przemocy i gwałtu może sięgnąć aż takiego poziomu. Policja strzela gumowymi kulami, ludzie wychodzący z aresztów nie mają ani kawałka białej skóry, są cali w siniakach. Będziemy żyć dalej, ale wyrosła ogromna przepaść między władzą a społeczeństwem, ludzie już władzy nie uwierzą.

Protesty 9–10 sierpnia – w te dni zatrzymania były najbardziej brutalne fot. Nadzieja Buzan, NN.BYO
Dotychczas jej wierzyli?
– Raczej żyli w jakimś status quo. Nie do końca wierzyli, zachowywali dystans. Ten gwałt, który się teraz dzieje przeraził jednak nawet tych, którzy dotąd polityką się nie interesowali. Mówi się teraz, że opozycja przeciwko Łukaszence to polityczni neofici, którzy postanowili coś zmienić i zderzyli się z ogromną falą agresji.
Nie wierzycie, że Łukaszenka odda władzę, na to jest za wcześnie, a jednak walczycie. Siłą rzeczy mam w głowie polskie konteksty. To jeszcze nie jest wasz rok 1989. To jest wasz rok 1980, przebudzenie „Solidarności”…
– Tak to właśnie wygląda. Na razie władza nie chce z nikim rozmawiać, rozmawia wyłącznie siłą. Abp Tadeusz Kondrusiewicz, metropolita mińsko-mohylewski, wystosował wczoraj list, w którym prosił i władze, i protestujących, żeby usiedli przy okrągłym stole i rozmawiali. Ale wszyscy rozumieją, że to jest podejście idealistyczne, że ta władza nie będzie z nikim rozmawiać. Kontynuuje za to swoją retorykę, że protestujący to są bezrobotni, kibole i margines społeczny, że prawdziwy naród jest po ich stronie. Przed wyborami wielu się spodziewało, że może da się z nią rozmawiać, okazało się inaczej.
Teraz mamy do czynienia z ogromną falą solidarności. Na 5700 lokali wyborczych w całym kraju aż w 250 policzono głosy sprawiedliwie. Wszędzie tam zdecydowanie wygrała Cichanouska. I już samo to jest dla Białorusi ogromnym sukcesem, zwycięstwem prostych ludzi, o których władza myślała, że posłusznie będą dokonywać fałszerstw. Są nagrane filmy. Ludzie czekają przed lokalem wyborczym na wyniki, proszą o uczciwe liczenie głosów. Wychodzi komisja: nauczyciele ze szkoły, dyrektor. I ta komisja płacze, i pokazuje wyniki wyborów, i mówią, że liczyli jak trzeba. Ludzie do nich biegną, ściskają ich, całują, płaczą wszyscy. Czegoś takiego na Białorusi jeszcze nie było! I to jest właśnie kreowanie społeczeństwa obywatelskiego, rodzenie się jakiejś wielkiej solidarności.
Jestem dziś przekonany, że nawet jeśli tym razem się nie uda, jeśli Łukaszenka zostanie u władzy, to my i tak już wygraliśmy dużo. Wygraliśmy tę solidarność. Wygraliśmy tych ludzi, którzy wbrew władzy uczciwie liczyli głosy. Nigdy wcześniej tylu Białorusinów nie wychodziło na protesty. W poniedziałek po wyborach Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podało, że protesty odbyły się nie tylko w Mińsku, ale w 33 miastach, również w tych, w których nikt nigdy nie protestował. Z tego się cieszymy, z tego, że jesteśmy większością i że jesteśmy razem.

Kwiaty upamiętniające pierwszą ofiarę śmiertelną w Mińsku fot. NN.BY
Jak się w tej sytuacji odnajduje Kościół na Białorusi?
– Jako katolicy przeprowadziliśmy przed wyborami głośną akcję „Katolik nie fałszuje”. Zwracaliśmy się przede wszystkim do liczących głosy i do obserwatorów wyborów, przypominając, że zgodnie z nauczaniem Kościoła katolickiego fałszowanie wyborów jest grzechem ciężkim. Akcję podchwyciło wiele osób, księża mówili o tym w swoich parafiach, pisały media. W niektórych miejscach ludzie, którzy szli głosować, razem z kartą do głosowania wrzucali do urny kartkę z hasłem „Katolik nie fałszuje” – żeby członkowie komisji liczący głosy je widzieli. Odzew był naprawdę bardzo dużo.
Wczoraj dzwoniłem do rzecznika prasowego Konferencji Biskupów Białorusi, dzwoniłem do księży. Chciałem namówić abp. Kondrusiewicza, żeby mimo wszystko spróbował zorganizować okrągły stół, zaprosić Łukaszenkę i Cichanouską do archikatedry w Mińsku, żeby przynajmniej oni ze sobą porozmawiali. To jednak wydaje się na razie niemożliwe.
Najważniejsze jest, że Kościół tu nigdy nie był tak solidarny ze społeczeństwem, jak jest dzisiaj. Abp Kondrusiewicz już w lipcu powiedział publicznie, że wybory muszą być sprawiedliwe – to był bardzo mocny komunikat. Biskup Butkiewicz z Witebska napisał wczoraj list pasterski, w którym otwarcie stwierdza, że wybory zostały sfałszowane, a agresja, z jaką mamy do czynienia, nigdy nie kończyła się dobrze. W Mińsku i wielu innych miastach kościoły są teraz otwarte przez całą dobę, kiedy policja staje się agresywna, ludzie tam się przed nią chowają. Księża razem z ludźmi wychodzą na place centralne. Nie krzyczą żadnych haseł, nie biorą aktywnego udziału w protestach, ale są między ludźmi, w sutannach i habitach, z różańcami i najwyżej proszą policję, żeby tych ludzi nie biła. W moim okręgu wyborczym jest ksiądz katolicki i ksiądz prawosławny. Obaj przyszli na głosowanie z białymi wstążkami, znakiem poparcia dla Cichanouskiej. Bardzo się cieszę z takiej postawy Kościoła.

Protesty w noc po wyborach fot. Nadzieja Buzan, NN.BY
Na czym tak naprawdę polega największa trudność zwykłych ludzi w życiu w reżimie Łukaszenki? To kwestie materialne czy coś więcej?
– To, co się dzieje, nie ma przyczyn gospodarczych. Były już gorsze czasy niż teraz. Ale jesteśmy zmęczeni tym, w jaki sposób jesteśmy traktowani, zmęczeni stosunkiem władzy do społeczeństwa. Jeśli chcesz coś uzyskać, musisz milczeć, nie upominać się o swoje prawa – bo będą ci utrudniać, nie dostaniesz w pracy premii. Dużo też pokazała pandemia COVID-19, gdzie Łukaszenka pozwalał sobie na niewybredne komentarze, że ktoś był gruby i chory, to nic dziwnego, że umarł. Nie chcemy być traktowani w ten sposób: jak ktoś, kto nic nie znaczy, kto nie ma głosu, bo tylko władza wie, co jest dobre. Mamy dość chamstwa i pychy ze strony władz.
Czy my z Polski, czy ze świata zachodniego możemy jakoś Wam pomóc?
– Na pewno są ważne znaki solidarności, każda wypowiedź w mediach, symboliczne gesty. To jest ważne. Ale też jestem przekonany, że w tych wyborach Białorusini zrozumieli, że nikt za nas nic zrobić nie może, że musimy to zrobić sami. I to jest świetne. Teraz trwa zbiórka pieniędzy na mandaty i na pomoc tym, którzy zostali zwolnieni z pracy. Proszę sobie wyobrazić, że Białorusini zebrali już milion euro! Takiego czegoś nigdy tu nie było! Powstała organizacja, która nazywa się „Pogotowie Wzajemnej Pomocy”. Wzywa ona między innymi policjantów, którzy nie chcą brać udziału w przemocy, żeby zwalniali się z pracy, a oni znajdą im pracę, pomogą zdobyć nowe kwalifikacje, opłacą kursy. Taki sam komunikat płynie do nauczycieli, do wszystkich, którzy są elementami systemu. Sporo ludzi już z tego korzysta. Bardzo popularna i dobrze płatna na Białorusi jest sfera IT. Przedsiębiorcy z tej sfery zgłaszają się, oferują zatrudnienie. Solidarność z zagranicy jest ważna, ale najważniejsze jest, że Białorusini sami wzięli się za swój kraj. Uwierzyli, że to jest nasza białoruska sprawa i my ją dokończymy. Jesteśmy zastraszeni agresją, boimy się, ale mamy też wielką nadzieję i radość. Tak jak w życiu, jest dużo zła, ale jeszcze więcej dobra.
Kiedy skończyliśmy rozmowę, na Białorusi zaczęła się wielka fala strajków. Protest wybuchł w największych państwowych zakładach MAZ, BELAZ, Metalurgia w Zlobinia, Grodno Azot, Grodno Belkard i w dziesiątkach innych. Dziesiątki tysięcy pracowników żądają nowych wyborów i zaprzestania agresji policji. Na Białorusi tworzy się historia.
ARTIOM TKACZUK
Katolicki aktywista z Mińska na Białorusi. Mąż, ojciec, studiował w Poznaniu