Logo Przewdonik Katolicki

Chcę tu być i służyć

Jacek Borkowicz
Katolicy na Białorusi od początku września czekali na powrót abp. Tadeusza Kondrusiewicza. Doczekali się w wigilię Bożego Narodzenia fot. Natalia Fedosenko \TASS-Getty Images

„To jest moja ziemia. Ja tu wyrosłem. Nigdy nie występowałem przeciwko Białorusi. Zawsze broniłem interesów Białorusi i będę to czynił nadal” – powiedział abp Tadeusz Kondrusiewicz zaraz po tym, gdy w wigilijny wieczór, owacyjnie witany przez wiernych, pojawił się przed ołtarzem mińskiej katedry.

Nie było go tutaj prawie cztery miesiące, przez ten czas przebywał na przymusowej emigracji w Polsce. Pierwsze słowa pasterza, któremu dane było powrócić do własnej diecezji, nie pozostawiały wątpliwości. Metropolita Mińska i Mohylewa zamierza dalej pełnić posługę głowy Kościoła na Białorusi.

Wygnaniec w Sokółce
To rzeczywiście jego ziemia. Urodził się w 1946 r., właśnie wtedy gdy sowieckie władze, nie zważając na wolę mieszkańców, wyznaczały w terenie nowy bieg granicy. Słupki ustawiono tuż za jego rodzinnym Odelskiem, odcinając od Polski miasteczko, które niczym nie różniło się od innych białostockich miasteczek. Tutaj też w przeważającej większości mieszkali i nadal mieszkają Polacy. Oczywiście katolicy.
Tadeusz Kondrusiewicz jest zatem Polakiem, ale Polakiem białoruskim. On znikąd się tu nie przenosił, to tylko przeniosły się granice. Jest pasterzem katolików mówiących w trzech językach: po białorusku, po polsku i po rosyjsku. Na Białorusi jest także widziany jako czołowa postać niezależnego ruchu obywatelskiego. Odkąd w sierpniu tego roku Białorusini powiedzieli stanowcze „nie” praktykom fałszowania wyborów prezydenckich oraz ich nieprawemu beneficjentowi, Aleksandrowi Łukaszence, arcybiskup jednoznacznie opowiedział się za narodem, a przeciw uzurpatorowi. Od razu stał się więc wrogiem publicznym numer jeden. Po pierwsze jako przeciwnik dyktatury, po drugie – jako Polak. Gdy 31 sierpnia Kondrusiewicz wracał z kilkudniowej wizyty w Polsce, na granicy spotkała go niemiła niespodzianka: nie pozwolono mu wjechać do kraju. Białoruscy pogranicznicy uczynili to bez żadnego sensownego wyjaśnienia, bo trudno za takie uznać twierdzenie, iż paszport metropolity właśnie stracił ważność. Kondrusiewicz jest obywatelem białoruskim, a szlaban, jaki postawiono mu na granicy ojczyzny, był barbarzyńskim pogwałceniem podstawowych praw obywatela. Jednak działo się to z rozkazu samozwańczego prezydenta Łukaszenki, którego wola jest w tym kraju najwyższym prawem.
Biskup wrócił więc i osiadł w pogranicznej Sokółce, o kilka kilometrów od Odelska, w którym się urodził. W tym czasie Łukaszenko kilkakrotnie pomawiał wygnańca o nieczyste intencje. Według niego Kondrusiewicz miał wyjechać do Polski po „określone zadania”, których celem jest – jakżeby inaczej – „zniszczenie kraju”.
Na początku grudnia metropolita przesłał białoruskiemu nuncjuszowi, abp. Ante Joziciowi, prośbę o dymisję. Sam wniosek jest dość formalny, podyktowany wiekiem duchownego: 3 stycznia Kondrusiewicz skończy 75 lat, co w praktyce Stolicy Apostolskiej jest standardowym terminem finalizacji aktywnej posługi biskupiej. Zupełnie inny jest jednak kontekst takiej sytuacji, gdy zainteresowany przebywa na politycznym wygnaniu. W tym momencie przyjęcie dymisji Kondrusiewicza przez papieża oznaczałoby ugięcie się przed nagą siłą białoruskiego dyktatora. Wygląda na to, że gest metropolity zintensyfikował negocjacje Watykanu z Mińskiem na temat jego powrotu. W każdym razie o decyzji ogłoszono pospiesznie, przed samymi świętami. W sprawie Kondrusiewicza interweniował u Łukaszenki papież Franciszek, wysyłając do Mińska na specjalne rozmowy abp. Claudio Gugerottiego.
W momencie ukazania się tego wydania „Przewodnika” arcybiskup będzie już miał ukończone 75 lat. Pozostaje mieć nadzieję, że papież nie przychyli się teraz do wysłanej z Sokółki prośby o dymisję. Kondrusiewicz jest teraz potrzebny Białorusinom, i to nie tylko katolikom.

Obecność Polski
Następnego dnia, pełniąc liturgię Bożego Narodzenia w mińskim kościele św. Symeona i Heleny, biskup podziękował Polsce za gościnę oraz pomoc, jakiej udzieliła ona Białorusi w tych trudnych miesiącach. Z jego strony było to coś więcej niż konwencjonalna grzeczność. Przez ostatnie miesiące Łukaszenko nie zostawiał bowiem na naszym kraju suchej nitki, wymyślając brednie na temat polskiej dywersji oraz militarnych przygotowań do aneksji Grodna. Większość Białorusinów przyjęła te rewelacje z podobnym dystansem, jak inne wypowiedzi samozwańczego prezydenta, znanego z nieposkromionego języka. Uparcie powtarzane kalumnie z pewnością zostawiły jednak pewien ślad, zwłaszcza wśród mniej politycznie uświadomionych warstw społeczeństwa. Słowa Kondrusiewicza pomogą zniweczyć wpływy tego kłamstwa.
W rzeczywistości Polska obecna jest na Białorusi na kilka sposobów. Po pierwsze – w osobach katolickich księży, przebywających tu z misją kanoniczną. Gdy po wojnie, decyzją Stalina, wysiedlono stąd Polaków, miejscowa wspólnota katolicka doznała uszczerbku, trwała jednak nadal jako ponadmilionowa społeczność. Prym wśród niej wiedli Polacy, którzy oparli się wywózkom, jednak stopniowo coraz większy wpływ mają tutaj etniczni Białorusini.
Gdy upadł ZSSR, polski Kościół wysłał na białoruskie parafie, w których dramatycznie brakowało duszpasterzy, kilkuset własnych księży. Ludzie ci głoszą kazania i spowiadają w języku polskim, ale także – w miarę potrzeb lokalnych wspólnot – po białorusku oraz rosyjsku. Reżim Łukaszenki konsekwentnie stara się tę obecność ukrócić. O ile w 2012 r. pracowało na Białorusi jeszcze 152 księży z Polski, o tyle w 2019 r. pozostało ich zaledwie 87. W tym roku, jak się wydaje, liczba ta zmalała jeszcze bardziej. Władze wypraszają polskich księży, mimo że ci nadal są Kościołowi na Białorusi potrzebni. Problem z powołaniami kapłańskimi jest tam chyba jeszcze większy niż w Polsce.
Łukaszenko, jak sam publicznie powiedział, od dawna proponuje papieżowi Franciszkowi, by ten zgodził się na „intensywne wychowanie własnych duchownych o białoruskich wartościach, bez zagrożenia białoruskiej suwerenności”. Co by to w praktyce oznaczało, wie każdy, kto słyszał cokolwiek o warunkach, w jakich funkcjonuje Kościół w Chinach. Jest rzeczą oczywistą, że na taki projekt Stolica Apostolska zgody dać nie może.
Symboliczny towar eksportowy
Jest jeszcze drugi sposób obecności – ten symboliczny. Wspomniani wyżej święci Symeon i Helena byli patronami dzieci Edwarda Woyniłłowicza, który fundując kościół pod owym wezwaniem, upamiętnił w ten sposób przedwczesną śmierć swoich potomków. Kolejna mińska świątynia, kościół Świętej Trójcy, przygotowuje się do przyjęcia od Litwy doczesnych szczątków Konstantego Kalinowskiego, przywódcy powstania styczniowego na Białorusi, straconego w 1864 r. w Wilnie.
Zarówno Woyniłłowicz, jak i Kalinowski byli klasycznymi przykładami „polskich panów”, ten pierwszy był w dodatku, aż do rewolucji 1917 r., jednym z największych białoruskich właścicieli ziemskich. W bolszewickim rozumieniu byli oni więc „wrogami narodu”, a trzeba wiedzieć, że na takiej właśnie, postbolszewickiej mentalności zbudowana jest na Białorusi machina państwowej propagandy. Ludzie jednak przestają ją już kupować, co więcej, przypominają sobie, że Kalinowski był także białoruskim bohaterem narodowym, a magnat Woyniłłowicz był wielkim rzecznikiem białoruskiej niepodległości. Dlatego radni miasta Mińska, całkiem niedługo przed wybuchem protestów, jego imieniem nazwali skwer w samym centrum miasta, tuż obok rządowych gmachów.
Wiele wskazuje na to, że ów polski symboliczny „towar eksportowy” zaważyć może o najbliższej przyszłości Białorusi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki