Logo Przewdonik Katolicki

Od kulturowej wojny...

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Dwa ekstrema walczące ze sobą przed warszawską świątynią powinny być dla nas sygnałem alarmowym, że coś poszło w naszej debacie nie tak

Długo będę pamiętać zdjęcia z ostatniej niedzieli sprzed kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Tłumek lewicowych aktywistów chcących się wedrzeć do świątyni, trzymających antykościelne, a czasem zwykle wulgarne transparenty, i na schodach wygolone łby skrajnie prawicowych organizatorów Marszu Niepodległości, którzy chcieli pokazać, że zrzucając protestujących ze schodów, bronią wartości chrześcijaństwa. Tak ma wyglądać debata?
Dwa ekstrema walczące ze sobą przed warszawską świątynią powinny być dla nas sygnałem alarmowym, że coś poszło w naszej debacie nie tak. Jak do tego doszło? Jak do tego dopuściliśmy?
Hasło protestów, które wybuchły po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, brzmiało „wyp***ać”. Uliczne zgromadzenia mają swoją logikę, ich motorem jest gniew. Zwykłych uczestników bym aż tak za posługiwanie się tym słowem nie potępiał. Szybko zostało one jednak podchwycone przez uczestniczących w protestach intelektualistów, a nawet polityków. Może zwykły obywatel nie ma innej możliwości wykrzyczenia swego sprzeciwu wobec decyzji Trybunału Konstytucyjnego, jak wyjść na ulicę i wykrzykiwać wulgaryzmy. Ale profesorowie, znani dziennikarze, posłowie? Przecież są osobami wpływowymi, mają wiele platform do wyrażania swoich poglądów. I to była pierwsza lampka ostrzegawcza, która mi się zaświeciła. To był sygnał, że już nie chodzi o aborcję.
Drugie światełko alarmowe zapaliło się w mej głowie, gdy zobaczyłem, że protestujący zaczynają niszczyć pomniki i wypisywać na nich obraźliwe hasła. To już mocno przypomniało protesty w USA po brutalnej śmierci czarnoskórego George’a Floyda z rąk policjantów. Amerykańskie miasta zapłonęły, niszczono sklepy, samochody, demolowano pomniki. Organizatorem był ruch Black Lives Matter (w wolnym tłumaczeniu: życie czarnoskórych też się liczy), którego celem było nie tylko zamanifestowanie przeciw przejawom rasizmu, ale doprowadzenie do kulturowej rewolucji, przepisanie historii na nowo. W efekcie uniwersytety zmieniały patronów z szacownych Ojców Założycieli USA, jeśli byli posiadaczami niewolników. Każdy, kogo podejrzewano o rasizm, padał ofiarą społecznego ostracyzmu (zwanego cancel culture, czyli kulturą wykasowania nieprawomyślnych poglądów). Zbyt to było podobne do wydarzeń na naszych ulicach, by spać spokojnie.
Trzecim alarmem były akty wandalizmu na kościoły, przerywanie nabożeństw itp. To pokazało, że nie chodzi w tym sporze wyłącznie o prawa kobiet czy regulacje aborcji. Chodzi o światopoglądową rewolucję. Kościół stał się symbolem starego porządku i dlatego świetnie nadawał się na obiekt ataku.
Ale mam spory problem z tym, że obrony świątyń podjęły się środowiska skrajnie prawicowe, którym marzy się kulturowa wojna, ale mają cele zupełnie odwrotne od tych, z którymi na ulice wychodzą protestujący po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Środowiska, które wiarę i tradycję traktują wyłącznie instrumentalnie i politycznie. Które jeszcze niedawno rozdawały ulotki przekonujące, że Żydzi czyhają tylko na to, by gospodarczo zrujnować Polskę.
Czy tak zwani normalni ludzi, normalni katolicy, zostali wzięci na zakładników tych dwóch skrajności?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki