Prezydium Episkopatu Polski wydało oświadczenie, w którym czytamy: „z uznaniem przyjmujemy powstanie społecznej inicjatywy ustawodawczej na rzecz wypowiedzenia Konwencji Stambulskiej i zastąpienia jej Międzynarodową Konwencją Praw Rodziny, zachęcając do wspierania tej akcji”. Media zaangażowane w tzw. nowe ruchy społeczne, czyli ruch kobiet i ruch osób LGBT, zareagowały typowo i przewidywalnie: przypinając biskupom etykietę obrońców instytucji kosztem lekceważenia dobra ofiar przemocy.
W tym kontekście warto odnotować niepoprawny politycznie tekst Aleksandry Lipczak Bo fiordy były za słone z „Polityki” (nr 37, 9–15 września). Dobrze uzupełnia on moją analizę dla Katolickiej Agencji Informacyjnej Wojna informacyjna o konwencję stambulską (10 sierpnia). Jeśli i KAI, i „Polityka” widzą problem podobnie, to, krótko mówiąc, coś jest na rzeczy. To nietypowe w świecie mediów, w którym walka światopoglądowa generuje tak wielkie emocje, że rzeczowe, naukowe argumenty są przekrzykiwane przez subiektywne opinie autorytetów cenionych w swoich „bańkach światopoglądowych”. Oba teksty mają kilka zbieżnych pól. Może dlatego, że analizują fakty. Jak widać, na ich gruncie można się jednak spotkać.
Przemoc w postępowej Skandynawii
W „Polityce” Aleksandra Lipczak pokazuje skalę przemocy wobec kobiet w Islandii i krajach nordyckich, które od lat uchodzą za wzór do naśladowania w kwestii wyzwolenia kobiet, realizacji feministycznych postulatów oraz walki z tzw. patriarchatem. Autorka powołuje się na wiarygodne źródła – artykuł w lipcowym „Foreign Policy”, w którym omówiono niedawne wyniki badań na temat przemocy wobec kobiet w Islandii oraz ogólnoeuropejskie badania autorstwa Unijnej Agencji Praw Podstawowych (FRA) z 2014 r. Tego nie da się zbyć złośliwą etykietą „prawica”, „fundamentaliści” i „zacofane średniowiecze”.
Wyniki są zdumiewające, bo obalają tezę o… postępowości regionu. Skala i obraz przemocy wobec Islandek wręcz szokuje. „Chodzi nie tylko o powszechność przemocy, ale i sposoby jej stosowania, od zadawania ciosów i duszenia po używanie broni", czytamy. Przypadek Islandii nie jest odosobniony. Zjawisko to ma już swoją nazwę: nordycki paradoks. Wciąż brakuje jednak jego wytłumaczenia. Według feministek to efekt wzrostu świadomości.
Problem w tym, że większa świadomość powinna skutkować wzrostem liczby kobiet szukających pomocy. Tak jednak nie jest. „Mieszkanki krajów Północnej Europy wcale nie są gotowe zgłaszać przemoc na policję, co powinno być konsekwencją większego wyczulenia na problem. „Wręcz przeciwnie – o ile w całej UE na policję zgłasza się średnio co piąta kobieta, która padła ofiarą przemocy, o tyle w Danii i Finlandii – co dziesiąta, pisze Aleksandra Lipczak. Dla lewicy w Polsce to trudny temat, bo pokazuje, że polityka równościowa bywa odwrotnie skuteczna.
Cytując dr Magdalenę Grzyb z Katedry Kryminologii Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorka zaznacza, że wyjaśnienia są różne, bo brakuje dalszych badań. Tym bardziej warto docenić zdania, które padły w tekście: „można na razie powiedzieć tylko tyle, że istnieje zależność między równością płci i wskaźnikami przemocy wobec kobiet. Nie da się jej jednak sprowadzić do twierdzenia, że większa równość skutkuje mniejszą przemocą”.
W tym momencie w głowach ekspertów z lewej strony powinna się zapalić czerwona lampka. Czy diagnoza problemu przemocy wobec kobiet stawiana na podstawie genderowych założeń o strukturze społecznej i stereotypach płci jest słuszna? Czy nie popełniono tu błędu? Jeśli takich pytań się nie stawia, to dlatego, że koncepcja jest ideologiczna. Tylko ideologia diagnozuje problemy społeczne tak, że gdy fakty przeczą teorii to… tym gorzej dla faktów.
W „Polityce” jest i taki znamienny fragment: „W świetle debat o konwencji stambulskiej warto wspomnieć, że spośród krajów nordyckich tylko Szwecja i Islandia zmieniły już w swoim prawie definicję gwałtu na każdy stosunek bez wyraźnej zgody drugiej strony, do czego obliguje kraje sygnatariuszy konwencja. Dania i Finlandia zapowiadają podobne zmiany już wkrótce, ale – jak widać na tym przykładzie – także i «nordyckie utopie» wciąż mają pełne ręce roboty, jeśli chodzi o wyrównanie szans obu płci i walkę z wielowiekowymi uprzedzeniami”.
Jak walczyć z agresją
Czy większym wrogiem kobiet jest mizoginia, czy feministyczna polityczna poprawność? To ona stanowi barierę w dochodzeniu do prawdy, kneblując poglądy niezgodne z tezą. Blokuje prowadzenie rzetelnych badań, których wyniki mogłyby podważyć lewicowe „dogmaty”.
To bulwersuje, gdyż przyczyny „rozjazdu” ideałów równości i wyzwolenia kobiet od problemu przemocy wydają się dosyć banalne. Leżą w rozróżnieniu definicji: przemocy i agresji. Błędne zdefiniowanie problemu prowadzi do fałszywej diagnozy i – jak napisał papież Leon XIII w encyklice Rerum novarum – aplikowania społeczeństwu „lekarstwa gorszego od choroby”.
Przemoc wobec kobiet jako osób słabszych fizycznie od mężczyzn jest faktem statystycznym. Wyzysk robotników w fabrykach w XIX w. także nim był – i realnym problemem społecznym w tamtych czasach. Kościół go wcale nie negował. Uważał tylko, że skutecznym lekarstwem są silne związki zawodowe i wsparcie socjalne proletariatu. Za złe lekarstwo uznał likwidację własności prywatnej (bo prawo do własności ma charakter naturalny). Nowa ideologia lewicowa to tak naprawdę postideologia. Wiele rzeczy różni ją od komunizmu. Ale jeśli uważnie się jej przyjrzeć, widać też analogie, takie jak choćby obwinianie tradycji i religii o cierpienia mas i ślepą wiarę w osiągnięcia nauki (ekonomię obecnie zastąpuje, z powodzeniem, psychologia).
W kwietniu 2005 r. w tekście Kulturowe uwarunkowania przemocy w miesięczniku „Znak” (nie istniała jeszcze konwencja stambulska, ale temat był w centrum refleksji feministek i ruchu LGBT) pisałam, że o ile przemoc zawsze wiąże się z nierównością sił; sprzyja jej hierarchiczna struktura, zależność jednej osoby od drugiej i wyraźna przewaga (fizyczna, psychiczna, ekonomiczna) jednej ze stron, o tyle agresja wiąże się z równowagą i równością. A także ze skorelowanym z nimi konfliktem.
„Z definicji agresji wynika, że zniesienie nierówności nie wystarczy, aby świat stał się wolny od konfliktów i cierpienia. Równość pozycji społecznych, partnerstwo w związkach, utrudnia przemoc, ale nie agresję – pisałam 15 lat temu. – Dlatego nie dziwi to, że w Szwecji, dumnej z równouprawnienia, aż jedna czwarta kobiet twierdzi, że była ofiarą przemocy (agresji?) ze strony mężczyzny. Każda kultura może być oskarżana o generowanie agresji; nie ma takiej, która byłaby od niej wolna. Radykalne feministki głoszą konieczność przywrócenia matriarchatu, bo wierzą w macierzyńską dobroć. O epoce matriarchatu niewiele wiadomo, a tradycyjny lęk przed ojcem (intensywnie podsycany przez ruch feministyczny), brak poczucia bezpieczeństwa w obliczu zmiany społeczno-kulturowej, egzystencja w «społeczeństwie ryzyka» są dobrą pożywką dla macierzyńskich utopii kulturowych”.
Powtórzyłam to w niedawnej analizie konwencji stambulskiej dla KAI: „Z definicji przemoc wiąże się […] z wyraźną nierównowagą sił. Człowiek, który jest od drugiego zależny ekonomicznie, psychicznie, jest słabszy fizycznie, może paść ofiarą przemocy. W rodzinie o wiele częściej jest to kobieta […]. Z drugiej jednak strony, profesjonaliści odróżniają przemoc od agresji. Agresję cechuje równowaga sił, jej źródłem jest rywalizacja i konflikt. To jeden z powodów, dla których mrzonki o zbudowaniu kultury bez przemocy się nie spełnią. Natura ludzka nosi w sobie skłonność do przemocy i agresji, niezależnie od płci. W krajach równych praw agresja kwitnie. Trzeba po prostu stawać po stronie ofiary. Łączenie kwestii przemocy z gender ideologizuje problem”.
Nie chodzi o to, by zaprzeczać, że przemoc domowa istnieje, a ofiarami najczęściej są kobiety. Chodzi o to, żeby im pomóc, zamiast pod pretekstem ochrony ofiar zwalczać różnice płci czy demonizować rodzinę.
Czy naprawdę nie możemy wyjść z zamkniętych „baniek”, by rozpocząć poważną dyskusję na temat przeciwdziałania przemocy i systemu wsparcia dla ofiar przemocy i agresji? Przecież każda jej forma jest niechrześcijańska. Jest stawaniem za plecami agresywnego Kaina, który bez powodu krzywdzi Abla. To był pierwszy przypadek przemocy w rodzinie, a ofiarą był brat, mężczyzna.