Przypowieść w stu procentach o mnie. Oba stany znam dobrze. Nieraz migałem się od podjęcia jakiegoś zbożnego zadania, rekolekcji, wykładu, napisania tekstu, spotkania z kimś, kto przeżywa życiowe problemy. W końcu moje „nie, nie, nie...” przechodziło w pół tak, a nawet tak z przytupem. W drugą stronę też się zdarzało. „Oczywiście, naturalnie, bardzo chętnie, nie ma sprawy...”. I nagle powietrze zaczęło schodzić, pontonik dobrych chęci robił się jak flaczek i wszystko tonęło w gnuśności.
Ewangelia pokazuje dwie pułapki na drodze do podjęcia działania w Bożej sprawie, zaś św. Paweł wskazuje na taki sposób ich przeprowadzenia, by podnieść ją na poziom budzący prawdziwą radość: „będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie”.
W czasie wakacyjnego odpoczynku zajrzałem do internetu i dowiedziałem się, jak wiele złego robią podejmujący tam próby, mające na celu – ich zdaniem – realizację woli Bożej, czyli głoszenie Słowa Bożego. Dowiedziałem się o tym wszystkim od innych, również głoszących Słowo Boże. Myślę, że nikt z nich nie prowadzi swej walki dla współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, ale wielu nawzajem o to zdecydowanie się oskarża, zaś wezwanie do stawiania jedni drugich za wyżej stojących gdzieś się w ferworze walki zagubiło. Czyż jednak nie należy upomnieć brata, jeśli ten źle czyni? A i owszem. Najpierw w cztery oczy (można chyba mejlem), potem biorąc dwóch braci (zapewne można też siostry) na świadków, a gdy to wszystko nie pomoże, wtedy należy donieść Kościołowi. Ale nie bardzo mogę znaleźć ten fragment w Ewangelii, który proponuje, aby robić to publicznie na oczach wszystkich, także poszukujących i wątpiących, wystawiając na szwank ich rachityczną jeszcze wiarę. Nie można odmówić toczącym te spory tego samego dążenia do słuszności, równie gorącego ducha, ale chyba jednak coś tam szwankuje. Jednakże to temat na szerszą analizę, a ja tylko próbuję zaaplikować Ewangelię do naszych czasów i, jak widać, natrafiam na problemy.