Nie mogę zacząć inaczej: mąż, siedmioro dzieci, dom, praca – jak Pani to ogarnia? [śmiech]
– [śmiech] Wiele razy słyszałam to pytanie; każdy zadając je, ma coś innego na myśli, ale większość jednak pewien porządek, spokój. A w rodzinie nie do końca o to chodzi. Rodzina to żywy organizm, który ma swój sposób funkcjonowania. To przede wszystkim ludzie i jeśli człowiek jest na pierwszym miejscu i dobre relacje, to wszystko się potem układa.
Książka Jak to ogarnąć? Praktyczny poradnik zarządzania szczęściem jest niejako owocem mojej obecności w social mediach, która zgromadziła społeczność młodych mam. One mówiły: ja mam dwoje dzieci, a ty masz siódemkę i jak ty to ogarniasz? Zastanawiałam się, co one mają na myśli, pytając mnie o ogarnianie. Czy chodzi o superporządeczek? Przecież wiadomo, że bywa różnie, że w domu nie jest jak w fabryce czy aptece, gdzie wszystko wyważone, wyliczone i poukładane. Można nie odkryć szczęścia płynącego z życia rodzinnego, jeśli akcent będzie położony na organizowanie życia, a nie na samo życie. Dzieci nie mamy po to, by były pięknie ubrane, ale żebyśmy miały z nimi bliską relację. Porządek ma sens wtedy, jeśli wypływa z miłości: bo jest dla kogoś, bo ktoś ma coś uporządkowane, przygotowane itp. Pytanie o ogarnianie jest więc właściwie pytaniem o miłość; ja często mówię: nie ogarniam, ale kocham.
„Żeby ogarnąć życie, trzeba najpierw ogarnąć siebie” – pisze Pani. Co to znaczy?
– Książka jest napisana z osobistej perspektywy, na bazie mojego doświadczenia, nie chciałabym, by ktoś traktował ją jak wyrocznię albo zbiór porad, które sprawdzą się dla każdego, raczej jako inspirację. Stając się mamą, naprawdę nie wiedziałam, kim jestem; widziałam się w różnych rolach społecznych, zawodowych, nie rozumiałam siebie, swoich potrzeb, nie zastanawiałam się nad tym. Dopiero później zaczęłam odpowiadać sobie na pytania: na czym mi zależy, czego potrzebuję, a później już: czego potrzebuje moja rodzina.
To „ogarnianie” trzeba więc zacząć od poznawania wartości, które są kluczowe dla mnie i mojej rodziny. A są one różne – dla jednych wartością jest spokój, dla innych przygoda, jeszcze dla innych rozwój zawodowy czy wolontariat. Mamy różne motywatory, wartości, dla których żyjemy. Trzeba je poznać i uporządkować.
Jedną z istotnych dla życia rodzinnego wartości jest dla mnie współpraca i troska o wspólne dobro. A to wiąże się z podziałem zadań i odpowiedzialnością za nie.
– Rodzina to nie grupa osób skupiona wokół jednej lodówki czy wokół jednego telewizora, ale ludzie, z których każdy ma swoje prawa i obowiązki. To brzmi może dość sztywno, mało rodzinnie, bardziej korporacyjnie i firmowo – ale tak rzeczywiście jest. Dzieci trzeba uświadamiać – i im wcześniej zaczyna się im pokazywać, że ich pomoc w domu jest tak samo ważna jak pomoc mamy (choć wiadomo, że mama zrobi szybciej, dokładniej itp.), tym lepiej. Chodzi też o obdarzanie ich zaufaniem i odpowiedzialnością. U nas jeżeli któreś z rodzeństwa ma dyżur w porannym pójściu po bułki i nie zrobi tego, jemy czerstwy chleb albo płatki. Pojawia się realna, naturalna konsekwencja, oni to czują i wiedzą: jestem odpowiedzialny za to, że moi bracia i moje siostry nie będą mieli śniadania w szkole.
I to jest pozytywne odczucie, a nie ciężar odpowiedzialności. Rodzice często dają zadania dzieciom, mówiąc w taki sposób, jakby było to karą, brzemieniem nie do udźwignięcia, tymczasem to jest realna pozytywna pomoc. W ten sposób kształtujemy w dzieciach hojność, uczymy wychodzenia z komfortu, z przekonania, że świat kręci się wokół mnie – które jest zupełnie naturalne dla dzieci. Często nawet mając kilkoro dzieci, wychowujemy je jak jedynaków: dbając o ich osobisty rozwój, rozwijając ich potencjał, a zapominając o nauce braterstwa, bycia dla innych, kształtowaniu ducha społecznego. A rodzina jest pierwszym miejscem, w którym się tego uczymy.
W rodzinie każdy ma swoje obowiązki i rodzic powinien mieć to przemyślane: trzeba się zastanowić nad ich przydziałem stosownie do możliwości, umiejętności, dyspozycyjności konkretnej osoby. Jedna z moich córek na przykład jest maturzystką i mogłaby w domu robić wszystko, ale w jej przypadku priorytetem jest nauka; ma więc odpowiednie możliwości i umiejętności, ale mniejszą dyspozycyjność, jeżeli chodzi o obowiązki domowe, bo jej pierwszym obowiązkiem jest nauka. I jeśli pozostałe dzieci pytają, dlaczego czegoś tam nie zrobi Ania, to mówię: bo ona teraz musi się przede wszystkim uczyć.
My w domu prosząc o wykonanie jakichś zadań, słyszymy czasem: a dlaczego ja?...
– To, że w dzieciach rodzi się bunt i pytania „Dlaczego ja, a nie on/ona?” jest naturalne, natomiast trzeba im to wszystko tłumaczyć i pokazywać życie także z innych niż ich własna perspektyw. To się właśnie nazywa wychowanie i jest to proces, który wymaga często powracania do różnych tematów, tłumaczenia, przyjmowania na siebie buntu dzieci, dyskusji. Zakładanie, że raz powiem i dziecko to przyjmie i zrobi to wielka utopia – a wielu rodziców tak myśli i bardzo szybko się też poddaje. Mówią: delegowałem zadanie, ale moje dzieci nie chcą tego robić, zrobię więc sam. „Hodują” w ten sposób dzieci, które siedzą na kanapie z nosami w smartfonach i patrzą, jak mama odkurza. Oszczędzają im nieprzyjemnych doznań – i sami często nie chcą narażać się na dyskusje. Wychowują dzieci nieszczęśliwe, które w przyszłości nie będą potrafiły się zaangażować w tak proste rzeczy jak porządek we wspólnej przestrzeni, to się przekłada później na dorosłe życie, tak rodzinne – bo wychowujemy przyszłych ojców, matki – jak i zawodowe, bo wychowujemy przyszłych pracowników, szefów, dyrektorów. Uczenie współpracy, przyjmowania na siebie obowiązków i wypełniania ich jest nieprawdopodobnym kapitałem, który dajemy dzieciom od najmłodszych lat.
I ta nauka wymaga czasu i zaangażowania.
– A rodziny niestety często go nie mają. Szkoła długo trwa, odbieramy dzieci, jedziemy na zajęcia dodatkowe, korepetycje, od poniedziałku do piątku nie ma życie domowego. Ja też w takim trybie byłam, jednak zdałam sobie sprawę z tego, że moje dzieci być może świetnie grają na pianinie, ale ja nie uczę ich życia. Na początku, gdy zrezygnowaliśmy z zajęć dodatkowych i spędziliśmy razem kilka popołudni, myślałam, że popełniłam błąd, później jednak okazało się, że to była słuszna decyzja. Zabierając coś, trzeba było dać coś w zamian, wypełnić ten czas. Daliśmy więc to, co ja nazywam kulturą rodzinną. Kultura kojarzy się nam „wysoko”: z kołnierzykiem i filharmonią, tymczasem w kulturze rodzinnej chodzi o zwykłe rzeczy: wspólne szykowanie posiłków, tarzanie się po dywanie, picie herbaty, rozmowy, wycieczkę, gry, czytanie książek razem. Nasze czasy i tempo życia spowodowały, że tego często nie mamy i musimy się o to świadomie starać.
Nie da się jednak uciec od tak przyziemnych rzeczy jak zakupy, pranie, prasowanie, sprzątanie. Ma Pani jakieś patenty na uproszczenie i zautomatyzowanie tych rzeczy?
– Zakupy to w moim przypadku ciężka fizyczna praca, bo zaopatrujemy się w ilości produktów niemal hurtowe. Robię je przez internet, podpowiedziała mi to koleżanka w czasach, kiedy nie było jeszcze takiej superdostępności, dziś to się bardzo zmieniło; jest wiele aplikacji, które obsługują zakupy z różnych sieci, trzeba tylko znaleźć czas i chęci, by się tego nauczyć. Mam swoją listę zakupową i klikam, co jest mi potrzebne. Raz na dwa tygodnie przyjeżdżają wielkie zakupy, są wnoszone do kuchni, a ja rozkładam je po szafkach albo robią to dzieci, gdy są akurat w domu. Ubrania również kupuję przez internet, mam sprawdzone sklepy, znam rozmiary, jakie noszą dzieci. Oczywiście to nie jest tak, że nie chodzę do sklepów w ogóle. Czasem potrzebuję pojechać do sklepu, by sprawić sobie przyjemność, albo np. gdy wróciliśmy po wakacjach i wypadliśmy z rytmu zakupów online, trzeba było pojechać do marketu.
Pranie? W roku szkolnym dzieci chodzą w mundurkach, w piątek jest duże pranie: mundurki, stroje na WF; w ciągu tygodnia piorę na bieżąco – co nie znaczy codziennie. Mam dwa dni, w które schodzę do pralni, przeglądam, sortuję i włączam dwie-trzy pralki. Oczywiście gdy dzieci były mniejsze, uczyły się samodzielnego jedzenia albo rezygnowaliśmy akurat z pieluch, tego prania było więcej; trzeba się po prostu dostosowywać do swojej sytuacji – ale wciąż mieć w to wgląd, żeby to nie pranie nas atakowało, ale żebyśmy my atakowały temat.
Częsty błąd nas, kobiet, jest taki, że kładziemy się spać, a w głowie wirują nam dziesiątki rzeczy, które musimy zrobić: wrzucę pranie, muszę wyprasować koszulę, to przy okazji jeszcze obrus, który będzie mi potrzebny... – i to jest przytłaczające, męczące, jeśli trzymamy to wszystko w głowie. Jesteśmy przemęczone zadaniami, które się piętrzą.
To jak je okiełznać?
– Trzeba je porządkować, a najlepiej spisać, żeby obiektywnie na nie popatrzeć. W głowie roi nam się milion zadań, a gdy je spiszemy, okazuje się, że jest ich kilka. Warto poświęcić kilka minut, spisać zadania i znaleźć rozwiązania najlepsze dla siebie, potem odhaczać zadania już wykonane. Plan jest po to, żebyśmy mogły zadania delegować. Bo jeśli są one tylko w naszej głowie, to nikt się nie dowie, że potrzebna jest pomoc. A przecież segregować ubrania do prania mogą nawet małe dzieci, wrzucać do pralki i nastawiać ją podobnie, tak samo rozwieszać na suszarkę zewnętrzną. Albo na przykład: zawsze w środy po szkole pralka, którą trzeba rozładować. Lub: na lodówce wieszamy listę, na którą każdy, kto umie pisać, wpisuje produkty, które się kończą. Zużyłeś szampon albo resztę kakao? Wyrzuć opakowanie i dopisz produkt do listy zakupów.
Znów wracamy do troski o siebie nawzajem i to, co razem tworzymy.
– Często negocjując z dziećmi, mówię: mogę odkurzać, ale nie zdążę wtedy przygotować kolacji na czas albo będę taka zmęczona, że sobie nie pogadamy czy nie pogramy. Owszem, mogę robić wszystko, tylko takim kosztem, że nie będzie tak fajnie, jak jest. A jest tak fajnie, bo każdy z nas ma tyle zadań, ile jest w stanie wykonywać.
Zmywarka, sprzątanie, odkurzanie, zakupy – to są zadania, które możemy przekazać innym, ale są i takie, w których nikt nas nie zastąpi. Gdy delegujemy zadania „przyziemne”, mamy czas na te najważniejsze: by troszczyć się o swoje dzieci, rozmawiać z nimi, mieć siły, żeby od nich wymagać, być konsekwentnym, mieć kontakt z ich światem. Gdy pracujesz 8 godzin w biurze w stresujących warunkach, wracasz do domu, robisz pranie, sprzątanie, prasowanie, nie masz już siły, dajesz dziecku smartfon i cieszysz się, że jest cicho – a przecież nie o to chodzi. Rzeczy przyziemne są ważne, ale nie najważniejsze; to tak jak u Marty i Marii... I znów wracamy do pytania o ogarnianie; ogarniać to kochać i dawać z siebie to co najlepsze. Najpiękniejsza śniadaniówka z misternie ułożonym śniadaniem sama w sobie bez miłości nic nie znaczy.