Trudno już udawać, że współczesny model ekonomiczny nie prowadzi do nadmiernej eksploatacji zasobów. Wykorzystujemy paliwa kopalne w ekspresowym tempie, wycinamy całe lasy nawet w dziewiczych do tej pory rejonach globu, wyrzucamy na śmietnik płody rolne, których nie zdążyliśmy zjeść lub sprzedać.Ostatnie dekady wiązały się z wyraźnym spadkiem ubóstwa oraz wzbogaceniem się wielu regionów świata, w tym naszego. Na ekstensywnej gospodarce szybkiego wzrostu Polska w ostatnich trzech dekadach skorzystała całkiem nieźle (choć oczywiście nie wszyscy mieszkańcy naszego kraju w takim samym stopniu). Szybki rozwój nie powinien jednak przesłaniać skutków ubocznych, takich jak zanieczyszczenie środowiska czy nadmierna emisja dwutlenku węgla. Rodzi się więc pytanie, czy podobnych efektów redukcji ubóstwa i wzrostu standardu życia nie dałoby się uzyskać przy pomocy mniej inwazyjnych dla planety metod. Fakt, że jakiś model przynosi pozytywne rezultaty, nie oznacza od razu, że jest to model optymalny. Debata nad zmianą lub przynajmniej korektą światowego porządku ekonomicznego, opartego na nieskrępowanej działalności pro-profit (czyt. dla zysku), toczy się od wielu już lat, jeśli nie dekad. Głos katolików powinien być w niej słyszalny, tym bardziej że mogą się w tym zakresie pochwalić własną tradycją myśli społecznej. Caritas oraz Światowy Ruch Katolików na Rzecz Środowiska przygotowały opracowanie Nowy model ekonomii, które opisuje, jak mogłaby wyglądać korekta gospodarki w duchu katolickiej nauki społecznej oraz encykliki Franciszka Laudato si’.
Pędząca eksploatacja
Światowa gospodarka stała się zglobalizowana jak nigdy. Przejawia się to przede wszystkim w rekordowej wymianie handlowej. Obecnie, z powodu pandemii COVID-19, została ona chwilowo ograniczona, jednak jeszcze w ubiegłym roku relacje gospodarcze krajów całego świata były niezwykle intensywne. W ciągu ostatniej dekady wartość wymiany handlowej krajów Unii Europejskiej ze światem wzrosła z 2,3 bilionów euro do 3,9 bln euro (wzrost o dwie trzecie w zaledwie dziesięć lat). Tak wielki wzrost wymiany handlowej był możliwy dzięki uprzemysłowieniu, wdrożeniu produkcji masowej i specjalizacji. W ten sposób jedno miasto w Chinach potrafi produkować np. większość światowej podaży ozdób świątecznych. Produkcja stała się na tyle tania, a wpuszczanie na rynek milionów takich samych dóbr tak proste, że możliwe stało się związanie bliskimi relacjami gospodarczymi niemal wszystkich krajów na świecie.
Ma to jednak swoją cenę. Przede wszystkim wiąże się to z gigantycznym wzrostem zużycia materiałów. Przykładowo w ciągu ostatnich stu lat roczne wydobycie rud żelaza wzrosło 35-krotnie. Wielokrotnie wzrosło także wydobycie węgla czy ekstrakcja wody. Żeby sprostać rosnącym oczekiwaniom konsumpcyjnym, wyczerpujemy zasoby planety, które nie rosną w takim samym tempie, jak nasze możliwości produkcyjne. Przewożenie towarów z jednego miejsca świata na drugi również stwarza olbrzymie koszty środowiskowe. Trzeba karczować lasy pod budowę dróg, a przewożące towary TIR-y spalają ogromne ilości paliwa. Transport zużywa połowę eksploatowanej ropy, czyli około 50 milionów baryłek codziennie. Największe pojazdy ciężarowe spalają 40 litrów paliwa na sto kilometrów, a ich liczba nieustannie rośnie. W 2000 r. zarejestrowano 2,7 miliona nowych ciężarówek, a w 2015 r. już 4,4 miliona.
Eksplozja działalności człowieka spowodowała również gwałtowny wzrost emisji dwutlenku węgla. Od 1900 r. globalna emisja CO2 wrosła piętnastokrotnie. Oczywiście przewodzą w tym zamożne kraje anglosaskie – Australia (16 ton CO2 na mieszkańca rocznie) oraz Kanada i USA (po 15 ton). Za nimi są kraje Unii Europejskiej, w tym Polska, w której emisja CO2 jest około dwukrotnie mniejsza niż w Australii.
Rosnąca góra śmieci
Konsumpcja dóbr, jak i ich wcześniejsza produkcja, nie tylko zużywają zasoby, ale też generują olbrzymie ilości odpadów. Cała ludzkość co roku generuje 2 miliardy ton odpadów komunalnych, a wliczając w to także opady przemysłowe i gospodarcze, wychodzi nawet 10 miliardów ton nowych śmieci rocznie. Znów przodują tu głównie kraje wysoko rozwinięte, które co gorsza generują głównie odpady syntetyczne. Tymczasem w krajach rozwijających się powstają w większości odpady organiczne, które relatywnie łatwo się rozkładają. Kraje rozwinięte wprowadziły zaawansowane mechanizmy recyklingu odpadów, jednak krajowe mechanizmy odzyskiwania materiałów nie nadążają za wzrastającym zużyciem. Powstało więc zjawisko eksportu śmieci – odpady wysyłane są kontenerami do krajów rozwijających się, w których poddawane są często chałupniczemu recyklingowi. Obecnie najczęstszym kierunkiem eksportu śmieci są państwa Afryki – Ghana i Wybrzeże Kości Słoniowej. Mieszkańcy Afryki w koszmarnych warunkach, zwykle ręcznie, odzyskują materiały z zużytych sprzętów.
Nasze śmieci często więc lądują w krajach odległych o tysiące kilometrów. Jennifer Clap nazwała to dystansowaniem odpadów, czyli takim modelem konsumpcji, który odsuwa od konsumenta jej skutki uboczne. Dystansowanie spotkało także emisje dwutlenku węgla, które również są eksportowane w postaci wyprowadzania do krajów rozwijających się „brudnej” produkcji. Dzięki temu zamożne państwa mogą się pochwalić niskimi emisjami, choć tak naprawdę zostały one jedynie przeniesione w inne miejsce globu, dzięki czemu „stracono je z oczu”.
W długim terminie uniemożliwi to biednym społeczeństwom dogonienie czołówki. Gdyby wszyscy mieli żyć w taki sposób jak obecnie bogaty Zachód, nasza planeta okazałaby się kilkakrotnie za mała. Przykładowo, 10 proc. najbogatszych mieszkańców Ziemi emituje połowę globalnego CO2. Tymczasem biedniejsza połowa globu emituje jedynie jedną dziesiątą…
Zmiana modelu
Jakie odpowiedzi na wyżej zarysowane problemy znajdziemy w myśli katolickiej? „Dobro wspólne nie jest prostą sumą partykularnych dóbr każdego podmiotu w wymiarze społecznego organizmu. Należąc do wszystkich i do każdego, dobro to jest i pozostaje wspólne, ponieważ jest niepodzielne i można je osiągać, pomnażać i chronić tylko razem, także z uwagi na przyszłość” – czytamy w Kompendium Katolickiej Nauki Społecznej. Natomiast w encyklice Laudato si’ papież Franciszek pisze: „W świecie, w którym wszyscy są od siebie zależni, nie chodzi jedynie o zrozumienie, że negatywne konsekwencje stylu życia, produkcji i konsumpcji dotykają wszystkich. Chodzi przede wszystkim o to, aby proponowane rozwiązania wynikały z perspektywy globalnej, a nie tylko broniły interesów pewnych krajów”.
W obu cytatach dostrzeżemy zwrócenie uwagi na dwie kluczowe kwestie. Po pierwsze, dobro należy rozpatrywać wspólnotowo. To wspólnota jest odpowiedzią na trapiące nas problemy, w większości wynikające z indywidualizacji konsumpcji, która wygenerowała tak ogromne zużycie planety. Po drugie, musimy zerwać z trapiącą nas ignorancją – niedostrzeganiem globalnych konsekwencji działalności ekonomicznej ludzi w poszczególnych państwach. Przesunęliśmy w inne rejony świata różnego rodzaju problemy i udajemy, że ich już nie ma. Tymczasem problemy ekologiczne w Chinach czy Afryce po niedługim czasie odczujemy także na własnej skórze.
Zmiana modelu ekonomicznego powinna więc opierać się na dwóch filarach. Pierwszym jest zmiana podziału światowych dóbr. Wytwarzamy tak wiele, że ograniczenie zużycia zasobów nie musi się wiązać ze spadkiem standardu życia społeczeństw. Należy jednak bardziej sprawiedliwie dzielić wytwarzane bogactwo, przynajmniej w obrębie państw narodowych, w których najprościej wdrożyć rozwiązania redystrybucyjne. Silnie progresywne podatki powinny finansować jak najwięcej usług wspólnych, gdyż konsumpcja wspólnotowa jest tańsza niż indywidualna. Mieszkalnictwo komunalne czy komunikacja zbiorowa to tylko pierwsze w kolejce obszary, które powinny zostać dofinansowane z wyższych podatków dla najbogatszych.
Warto jednak także pomyśleć o globalnych rozwiązaniach redystrybucyjnych, które finansowałyby podstawowe usługi w krajach biednych, np. ze światowego podatku od śladu węglowego, płaconego od wyprowadzonych do innych krajów emisji. Z globalnych lub przynajmniej regionalnych podatków (np. unijnych) powinny być też finansowane transformacje energetyczne w kierunku źródeł zeroemisyjnych, takich jak odnawialne zasoby energii (OZE) czy atom.
Oddolna rola parafii
Drugim filarem powinno być zahamowanie globalizacji poprzez postawienie w większym stopniu na lokalne zaspokajanie potrzeb. I tu pojawia się wielka rola dla parafii, które w wielu dzielnicach i osiedlach polskich miast i gmin są najsilniejszymi wspólnotami lokalnymi. Ich aktywność bez wątpienia byłaby zgodna z katolicką zasadą subsydiarności, według której możliwie wiele zadań i odpowiedzialności powinno się przenosić najniżej, na relatywnie niewielkie wspólnoty.
Jak mogłaby wyglądać taka aktywność wspólnot parafialnych albo po prostu osiedlowych? Pól do popisu jest sporo. Warto zacząć promować wspólne zaspokajanie potrzeb na poziomie lokalnym. Przykładem mógłby być osiedlowy Bla Bla Car, czyli platforma do dzielenia się samochodami. Gdy członek wspólnoty planuje podróż, ogłasza się w dostępnym dla innych członków miejscu i każdy może się dopisać do kursu. Zgłoszenia można publikować na parafialnej grupie na portalu społecznościowym lub nawet na tablicy ogłoszeń. W podobny sposób można się zresztą dzielić innymi dobrami.
Wspólnota osiedlowa mogłaby się sformalizować i występować jako stowarzyszenie. Dzięki temu siła jej nacisku na władze lokalne jest większa. Członkowie mogliby stworzyć mapy problemów dzielnicy i następnie wywierać wpływ na władze lokalne, by podnosiły one jakość usług publicznych. Stowarzyszenia takie mogłyby stworzyć także lokalne sieci wsparcia dla pracowników niesprawiedliwie traktowanych przez pracodawców. Podobne sieci wsparcia mogłyby także dotyczyć lokalnych wytwórców i sprzedawców – nawet tworzenie pocztą pantoflową „mody” na ich usługi mogłoby znacznie poprawić sytuację lokalnych przedsiębiorców. Lokalne wspólnoty powinny także krzewić ekologiczne postawy wśród mieszkańców, na przykład inicjując zakładanie lokalnych instalacji OZE na budynkach użyteczności publicznej lub ułatwiając zdobycie dotacji na instalacje w prywatnych domach. A także kontrolując działalność miejscowych przedsiębiorstw komunalnych zajmujących się gospodarką odpadami.
Przykład MoNdragon
Powyższe zalecenia mogą się wydawać dziwne w czasach wszechobecnego indywidualizmu. Jednak katolicy mają tradycje podobnych działań. Przykładem może być miasto Mondragon w Kraju Basków, które po wojnie domowej wpadło w tarapaty – brakowało tam nawet żywności oraz źródeł energii. Ksiądz Jose Maria Arizmendiarrieta, inspirując się belgijską Akcją Katolicką, uruchomił w 1941 r. koło samokształcenia dla młodzieży. Zaczęło się więc skromnie, jednak po dwóch latach koło zamieniło się w Szkołę Politechniczną, w którą inwestowali lokalni przedsiębiorcy, by dzięki temu zdobyć wykształconych pracowników. W 1956 r. kilku absolwentów tej lokalnej szkoły przejęło firmę Ulgor i zamieniło ją w spółdzielnię pracowniczą. Trzy lata później powstała tam Powszechna Kasa Pracownicza, która wspierała finansowo członków lokalnej społeczności oraz miejscowe organizacje.
W latach 60. spółdzielnia Mondragon zaczęła zakładać nowe biznesy, by zaspokoić lokalne potrzeby na towary do tej pory importowane. Spółdzielnia powoli wchodziła w nowe branże, m.in. AGD, a nawet produkcję komponentów dla motoryzacji. Obecnie Mondragon Corporation zatrudnia 80 tys. ludzi, jest jednym z największych przedsiębiorstw w Hiszpanii i wciąż działa jako federacja spółdzielni pracowniczych. A zaczęło się od katolickiego koła samokształcenia.
Przykład Mondragon, spółdzielni z malutkiego baskijskiego miasta, pokazuje, że oddolne, wspólnotowe działania są w stanie przekształcić przynajmniej miejscowy wycinek rzeczywistości. Za zmianę globalną oczywiście odpowiedzialni są światowi liderzy, jednak katolicy w parafiach również mają swoją rolę do odegrania – każdy z nas może się przyłożyć do wdrażania encykliki Laudato si’.