Śmierć czarnoskórego George’a Floyda wywołała poruszenie na całym świecie. Zszokowała też świat sportu, który sam zmaga się z problemem dyskryminacji rasowej, choćby na trybunach, gdzie cały czas dochodzi do incydentów rasistowskich. „Black Lives Matter” – hasło przyświecające ruchowi walczącemu przeciw przemocy wobec czarnoskórych i z rasizmem systemowym, weszło do świata sportu i stało się popularne wśród samych sportowców, nie tylko czarnoskórych.
Siła głosu
Nie jest to pierwszy raz, kiedy sportowcy – korzystając ze swojej popularności – włączają się w akcje i ruchy społeczne. Wśród najnowszych przykładów można wymienić interwencje Marcusa Rashforda, piłkarza Manchesteru United, który w czerwcu wystosował list otwarty do brytyjskich parlamentarzystów, apelując o przywrócenie bonów żywnościowych dla niedożywionych dzieci. Bony miały być odebrane z uwagi na dotkliwe skutki pandemii COVID-19 w Wielkiej Brytanii. Rashford pochodzi z ubogiej rodziny, w przeszłości sam doświadczał głodu.
– Istnieje takie przekonanie, że sportowcy funkcjonują w bańkach, które znajdują się poza życiem społecznym. To oczywiście błędne przekonanie – mówi dr Przemysław Nosal, socjolog sportu. – Wiąże się to z tym, że patrzymy na sportowców przez pryzmat osiągnięć finansowych. Obserwując, jak żyją, mamy przekonanie, że należą do innego świata. Pokutuje też stereotyp, że osoby, które szybko biegają czy dobrze kopią piłkę, są niekoniecznie dobrze wykształcone.
Zawodowcy cieszą się permanentnym zainteresowaniem mediów i setek tysięcy fanów. – Sportowcy są osobami, które mają przypisaną uwagę – dodaje dr Przemysław Nosal. – Z racji tego, że jest ona przypisana odgórnie, każda ich wypowiedź czy aktywność, która wyłamuje się z klasycznej rutyny sportowej, budzi nasze zainteresowanie. Wydaje się, że taki akt będzie miał większą wagę niż analogiczny akt innej grupy zawodowej. Właśnie z racji tego, że towarzyszy im zainteresowanie mediów, przebija się przekonanie o dużej mocy sprawczej ich głosu.
Mocny przekaz
Wobec zabójstwa George’a Floyda zjednoczyli się zawodnicy różnych dyscyplin. Sprawa najmocniej poruszyła zawodników NBA – w 82 proc. czarnoskórych. Koszykarze po przymusowej przerwie spowodowanej pandemią, zagrozili, że nie wznowią rozgrywek. Ugięli się dopiero, gdy NBA zgodziła się, by hasło „Black Lives Matter” widniało na każdym z boisk turniejowych oraz na przedmeczowych koszulkach graczy, zaś na meczowych koszulkach zamiast nazwisk pojawiły się hasła: Equality, Power to the People czy Justice Now.
Nie obyło się jednak bez kontrowersji. Czarnoskóry zawodnik Miami Heat, Jimmy Butler, pojawił się na boisku w koszulce bez hasła, z samym numerem na plecach. W ten sposób chciał pokazać, że niczym nie różni się od innych Afroamerykanów, którym nie było dane zagrać na parkietach NBA. Sędziowie kazali mu zmienić koszulkę. Przekazali zawodnikowi, że jeśli tego nie zrobi, mecz się nie rozpocznie. Sprawa podzieliła środowisko NBA. Z jednej strony zawodnicy starają się poruszać ważny problem, jakim jest dyskryminacja rasowa. Z drugiej sama federacja pokazała, że istnieje swoboda wypowiedzi, ale tylko do pewnego stopnia.
– W sporcie amerykańskim głos czarnoskórych koszykarzy, którzy odnieśli sukces i są autorytetem dla innych, może być bardziej słyszalny – przekonuje socjolog, dr hab. Radosław Kossakowski, profesor Uniwersytetu Gdańskiego. – Dzieje się tak, mimo że wszystkie te elementy niesprawiedliwości systemu, które dotykają ludzi czarnoskórych w USA, nie dotykają samych koszykarzy, którzy są milionerami i funkcjonują w klasie wyższej. Być może odczuli potrzebę, by zabrać głos w tej sprawie, lub istniało oczekiwanie, że to zrobią. Ten protest wydarzył się w NBA z pewnym opóźnieniem w stosunku do protestów ogólnospołecznych. To nie jest częste zjawisko, żeby sportowcy tak stanowczo zabierali głos, a tym bardziej, by prowadziło to do zawieszenia rozgrywek. Dlatego warto odnotować to, co wydarzyło się w USA.
Mrzonki o apolityczności
Sport, przynajmniej w założeniu, jest apolityczny. W praktyce tak jednak nie jest. Choćby dlatego, że światy sportu i polityki wzajemnie się przenikają. Widać to zwłaszcza w przypadku wielkich imprez sportowych i decyzji o przyznaniu prawa do ich zorganizowania. Takie wydarzenia odbywały się już w Chinach i Rosji, a niedługo obędą się w Katarze. Protestowali przeciw temu aktywiści walczący o przestrzeganie praw człowieka. Jednak federacje pozostały głuche na te głosy.
– To paradoksalna sytuacja, bo znamy te opowieści, że sport jest apolityczny i że nie powinno uprawiać się polityki przez sport. To są jednak mrzonki. Oba te obszary są obszarami życia społecznego, dlatego wszystko się ze sobą wiąże – opowiada dr Przemysław Nosal. – Po drugie, oba te pola rządzą się niemal tymi samymi prawami. Są sterowane przez podobne mechanizmy, związane z dążeniem do pozyskania władzy czy uwagi. Trzeba też pamiętać, że można uprawiać politykę, korzystając ze sportu. W dużej mierze to polityka może decydować o tym, jak ten sport wygląda.
Jest jeszcze inna warstwa powiązań sportu i polityki. – Warto wskazać na powiązania w warstwie symbolicznej – zauważa dr hab. Radosław Kossakowski. – W polskim kontekście mamy choreografie kibiców piłki nożnej, którzy regularnie odnoszą się do wydarzeń historycznych, np. do powstania warszawskiego czy II wojny światowej. Dodatkowo często zabierają też głos w sprawie polityki bieżącej, ostatnio choćby w temacie LGBT.
Nielogiczne federacje
Zawodnicy mają własne poglądy polityczne, które nierzadko manifestują publicznie. Niekiedy stają się one powodem kary ze strony organizatorów rozgrywek. Tak było chociażby wtedy, gdy Pep Guardiola, trener piłkarzy Manchesteru City, został ukarany za manifestowanie poparcia dla niepodległości Katalonii, poprzez wpiętą w ubranie żółtą wstążkę.
Z jednej strony UEFA i FIFA promują idee Fair Play i równości, z drugiej są bardzo restrykcyjne w przypadku wygłaszania haseł politycznych. Federacjom nie przeszkadza też przyznanie praw do organizacji imprez piłkarskich krajom, w których łamane są prawa człowieka. – Bez wątpienia jest to przykład hipokryzji – przekonuje dr hab. Radosław Kossakowski. – Tutaj chodzi też o dodatkowy kontekst. Po prostu liczą się kalkulacje ekonomiczne. FIFA czy UEFA to organizacje pozarządowe, które korzystają głównie na organizacji rozgrywek i turniejów. Otrzymują pieniądze z praw do transmisji danej imprezy. Tam, gdzie trzeba pokazać, że coś się robi, że walczy się o sport wolny od polityki, karze się pojedyncze kluby czy federacje. Natomiast tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, federacje nie są już tak zdecydowane, żeby piętnować konkretny kraj.
– Logika, która rządzi tymi organizacjami, to logika niedopuszczenia do małych zgrzytów i niewidzenia ogromnych konfliktów lub napięć – dodaje dr Przemysław Nosal. – Łatwiej jest dać komuś po rękach, kiedy pokaże flagę Katalonii, niż wykluczyć kraj ze względu na jego sytuację społeczno-polityczną. W przypadku tych organizacji nikt nie chce nikomu niczego udowadniać, bo zaraz się okaże, że ten ktoś też ma równo wiele za uszami.
Paradoks
Głos sportowców jest istotny. Nawet jeśli wpis w mediach społecznościowych, hasło na koszulce czy gest podczas meczu nie mają siły sprawczej, wpływają na społeczeństwa, choćby poruszając sam ważny temat.
Kłopot pojawia się wtedy, gdy sama obecność haseł społeczno-politycznych stanowi problem dla organizatorów rozgrywek. Wówczas te organizacje same sobie przeczą. W pogoni za pieniędzmi zapominają o hasłach, które promują – równości, szacunku i Fair Play.