Dominika* ma 12 lat, uwielbia rysować, grać na gitarze i czytać komiksy. Nienawidzi jednak niedziel, bo właśnie wtedy „trzeba iść do kościoła”. Nie lubi się modlić, ani sama, ani wspólnie, do spowiedzi chodzi coraz rzadziej, lekcje religii ją nudzą. I choć jeszcze dziewczynka nie uważa się za niewierzącą, sprawy wiary po prostu jej nie obchodzą. W jej intencji mama odmawia właśnie czwartą z kolei Nowennę Pompejańską, bo boi się, że z wiarą córki będzie tylko gorzej.
Nastolatków takich jak Dominika jest coraz więcej. Ich rodzice zasypują modlitewne fora internetowe rozpaczliwymi prośbami o modlitwę w intencjach nawrócenia ich dzieci. Obok modlitw o uratowanie małżeństw czy nawrócenie współmałżonków – właśnie ta jest najpopularniejsza.
Zobojętnienie
Zjawisko rosnącej grupy niewierzącej młodzieży potwierdzają też kolejne badania statystyczne. Według raportu z badania CBOS „Młodzi 2018” liczba ludzi młodych deklarujących się jako niewierzący wzrosła z 5 proc. w roku 1996 do aż 17 proc. obecnie. Liczba deklarujących się jako wierzący zaś spadła z 74 proc. (1996) do poziomu 55 proc. w 2018. Badanie wykazało również, że na tle ogółu Polaków to ludzie młodzi mają największą, bo aż 35 proc., grupę osób deklarujących brak uczestnictwa w jakichkolwiek praktykach religijnych.
O tym, że problem rzeczywiście narasta, świadczą mnożące się inicjatywy, czego przykładem jest „Różaniec Rodziców” czy „Dni modlitw o nawrócenie dzieci”. Jedno z nich zorganizowano w przedostatnią niedzielę sierpnia w sanktuarium Matki Bożej w Licheniu, w związku ze wspomnieniem św. Moniki – matki św. Augustyna, modlącej się o jego nawrócenie przez kilkadziesiąt lat. – Z problemem my, księża, stykamy się zwykle w konfesjonale, gdy przychodzą rodzice najczęściej dorosłych już dzieci, pytając, co zrobili źle, że ich dzieci odeszły od wiary. Przychodzą też pielgrzymi, którzy proszą w tej intencji. Ksiądz kustosz przyznaje, że z takimi intencjami spotyka się coraz częściej.
Spór pokoleniowy
Z bliska zjawisko obserwują nie tylko rodzice, ale też katecheci, zwłaszcza ci, którzy uczą religii w dużych miastach, ponieważ tam obojętnej religijnie lub niewierzącej młodzieży jest najwięcej. – Widzę to na co dzień. Gdzieś przegrywamy na polu dialogu między wychowawcami a młodym człowiekiem – mówi ks. Damian Wyżkiewicz, uczący religii w jednym z warszawskich liceów, za swoją pracę wyróżniony w minionym roku tytułem Nauczyciela Roku 2019.
Jego zdaniem są trzy główne przyczyny tego zjawiska: problemy rodzinne, obojętność religijna rodziców oraz brak umiejętności wychowawczych rodziców w sprawach wiary. – Najtrudniejsza jest oczywiście ta pierwsza grupa, czyli młodzi, którzy zbuntowali się przeciwko Panu Bogu, ponieważ mieli naprawdę nieciekawe dzieciństwo: alkohol czy inne uzależnienia rodziców, ich problemy z prawem, inne dysfunkcje społeczne rodzin. Jeśli jednak jakoś uda się do nich dotrzeć, to oni chcą rozmawiać o wierze, szukają czegoś więcej – mówi ks. Damian. Ograniczeniem dla międzypokoleniowego przekazu wiary jest w znacznym stopniu także jakość religijnego życia rodziców. – To te rodziny, które odpowiedzialność za wychowanie religijne zrzuciły całkowicie na Kościół lub szkołę. To te domy, gdzie nie ma wspólnej modlitwy, gdzie rodzice na Mszę chodzą sporadycznie, a o wierze w domu się nie rozmawia. Trudno się więc dziwić, że ich dzieci przeżywają rozdwojenie. A skoro nie mają jasnego punktu odniesienia dla wiary w swoim otoczeniu, odchodzą – mówi ks. Damian. Jego zdaniem, aby dotrzeć do tej grupy, potrzebne jest osobne duszpasterstwo dedykowane ich rodzicom.
Nieumiejętność wychowania religijnego w kulturze, która laicyzuje się w szybkim tempie, wydaje się wyzwaniem trudnym, ale ostatecznie najmniej problematycznym. Zawsze zwycięża siła prostego świadectwa, staje się silnym bodźcem oddziaływania na wyobraźnię młodego człowieka. – Mam jednak wrażenie – wyjaśnia ks. Damian – że ci rodzice zapominają czasem, że wychowanie religijne to proces, coś, co wymaga czasu. Zamiast cierpliwie rozmawiać, tłumaczyć, czekać – wolą naciskać, zmuszać do Mszy św. Nie dziwię się, że potem w ich nastoletnich dzieciach następuje blokada, odrzucenie tego, do czego się było zmuszanym – zauważa ks. Wyżkiewicz. Podkreśla też, że w takim wypadku sprawę pogarsza za mała liczba duszpasterzy młodzieży, którym chce się dopasowywać język nabożeństw czy katechez do tego, jakim posługują się młodzi. Swoje dokłada też źle prowadzona katecheza czy niedelikatni spowiednicy, potrafiący na długie lata zrazić do sakramentów.
Z braku lub z przesady
O obojętności młodych jako dominującym dziś modelu odchodzenia od wiary mówi inny warszawski katecheta Grzegorz Diłanian. Przyznaje, że w swojej kilkunastoletniej pracy miał w zasadzie tylko kilku uczniów uważających się za ateistów; zdecydowana większość niezaangażowanych religijnie to właśnie ci obojętni. – Tematyka wiary w ogóle nie dotyczy ich realnego życia. Bóg, Kościół są jakąś równoległą rzeczywistością, rodzajem folkloru, w którym uczestniczą albo z przyzwyczajenia, albo z powodu nacisków rodziców. Właśnie dlatego niewiele zapamiętują z nauczania księży w kościołach czy z katechezy i z tego powodu proces ten powoli zamienia się w całkowite odsunięcie od wiary w dorosłym życiu –mówi Grzegorz.
Jego zdaniem kluczowe znaczenie dla tego, czy ta obojętność wystąpi, odgrywa rodzina i jej przeżywanie wiary. – Właściwie nie spotkałem się z przypadkiem ucznia, który byłby obojętny religijnie, podczas gdy jego rodzina to ludzie przeżywający wiarę. Nawet jeśli pojawia się okres buntu czy stawiania pytań, to tacy młodzi ludzie przechodzą go, nie odchodząc od Kościoła, bo trzyma ich przykład z domu – mówi katecheta. „Rodzina żyjąca wiarą” jest w tym przypadku definiowana jako ludzie modlący się wspólnie w domu, regularnie uczestniczący w sakramentach, formujący się.
Świecki katecheta przyznaje jednak, że ze zjawiskiem niewierzących dzieci wierzących rodziców spotkał się także w bardzo zaangażowanym środowisku kościelnym. – Słyszałem o takich przypadkach, ale zaobserwowałem, że one miały jedną z dwóch przyczyn. Albo ci rodzice w pewnym momencie „przesadzili” z zaangażowaniem religijnym, stawiając spotkania w kościele wyżej niż czas poświęcany dzieciom, albo w pewnych trudnych sytuacjach w rodzinie, jak choroba czy wypadek, nie umieli wykazać się tzw. umiejętnościami miękkimi w pomocy psychologicznej własnemu dziecku. Wtedy też pojawiał się bunt na wiarę – opowiada.
Świadkowie zamiast nauczycieli
Jaki może być ratunek w takich sytuacjach? Czy rzeczywiście rodzicom niewierzących dzieci zostaje tylko modlitwa? – Prawdziwa, szczera modlitwa rodziców za dzieci ma potężną moc i wielkie znaczenie. Nie tylko dlatego, że jest wyrazem miłości, ale przede wszystkim dlatego, że może zmienić samego rodzica; może pomóc mu z Bożą pomocą odkryć, co w jego sposobie wychowania dziecka może poprawić, gdzie się samemu nawrócić – mówi o. Jakub Szelka, jezuita, uczący obecnie w jednym z liceów w Gdyni. Zauważa, że ta modlitwa może też oznaczać świadectwo, bowiem nic tak nie przekonuje młodego człowieka jak życie wiarą, które zobaczy u swoich wychowawców. – Pamiętam chłopaka, który buntował się na chodzenie do kościoła. Okazało się, że on do tego kościoła był wysyłany przez tatę, który sam tam nie chodził. Chłopak powiedział ojcu: „Więcej sam tam nie pójdę, masz iść ze mną”. To otrzeźwiło tego człowieka, od tamtej pory chodzili razem – opowiada o. Jakub.
W tej opinii wtóruje mu też Grzegorz Diłanian, katecheta z Warszawy. – Nic tak nie ożywia na katechezie obojętnie patrzących na mnie uczniów jak to, gdy zaczynam opowiadać o sytuacjach z własnego życia, o jakichś konkretach wiary w realnej codzienności. Oni potrzebują świadków, nie nauczycieli! Sami piszą o tym w ankietach, gdy proszę ich o ocenę moich zajęć, widzę to też w różnych sytuacjach. Raz w kawiarni zaczepił mnie pewien młody człowiek, mówiąc, że jest moim byłym uczniem. Od razu przytoczył jakąś moją historię z życia, jaką im opowiadałem na religii, mówiąc, że to zapamiętał szczególnie i że to właśnie pomogło mu w życiu najbardziej – mówi Grzegorz.
Mądry dialog
Ksiądz Damian Wyżkiewicz jako ważną wskazówkę dla rodziców modlących się o nawrócenie dzieci dorzuca jeszcze szczery z nimi dialog, gotowość wysłuchania, wsłuchania się w ich potrzeby oraz szersze spojrzenie na sytuację rodziny. – Jest taka tendencja, by w problemach z dzieckiem skupiać się na nim samym. Tymczasem trzeba spojrzeć szerzej. Gdy coś dzieje się z naszymi dziećmi, to rzadko jest to problem tylko ich samych, najczęściej to oznacza, że w ogóle w rodzinie dzieje się coś złego. Dlatego trzeba poszukać, czego zabrakło w naszym domu, gdzie mamy jakąś dysfunkcję. Może było za mało dialogu? Może syn lub córka nie czuł się szanowany? Może traktowaliśmy go niepoważnie, protekcjonalnie? – podpowiada katecheta.
Taki dialog z młodym człowiekiem może być też okazją do osobistego świadectwa, które z pewnością lepiej zachęci go do szukania Boga niż zmuszenie do niedzielnej Mszy. – Zamiast zmuszać, warto samemu mówić, czemu dla mnie niedzielna Msza jest ważna. Albo zbadać, czemu młody człowiek nudzi się w kościele. Może można wybrać inną świątynię, inną godzinę Mszy, innego księdza? Nie chodzi o szukanie emocji, ale o poczucie bezpieczeństwa. Może też warto poprosić o pomoc w takim dialogu jakiegoś zaprzyjaźnionego kapłana? Nie na zasadzie odpytywania „czemu ty nie chcesz chodzić, tłumacz się księdzu”, ale na zasadzie pogadania, luźnych odwiedzin – proponuje jezuita, o. Jakub Szelka.
Modlitwa bezsilnych
Najważniejsze to jednak nie ustawać w modlitwie, niezależnie od tego, co się dzieje – zgodnie mówią wszyscy pytani katecheci. Nawet jeśli na jej owoce trzeba będzie czekać – jak św. Monika – nawet kilkadziesiąt lat. Bo wytrwała modlitwa przynosi zawsze jakieś owoce, których przez pewien czas zupełnie można nie widzieć. „Odkąd modlę się za córkę, poprawiły się moje z nią relacje” – pisze pewna pani na stronie internetowej Różańca Rodziców. W końcu Bóg zawsze odpowiada na modlitwę rodziców, nie odbierając jednak przy tym wolności dzieciom. Modlitwa nie może bowiem przynosić owocu w postaci zmiany ludzkiego serca drugiego człowieka, tylko dlatego, że my tak chcemy i kiedy chcemy. Może natomiast mieć zdecydowany wpływ na uwolnienie serc innych ludzi od siły pokus, które ograniczają tę wolność. Szczególnie wtedy, gdy nasza modlitwa staje się naprawdę ufna, kiedy potrafimy przed Bogiem złożyć naszą bezsilność.
*Imię dziewczynki zostało zmienione.