Margot, nie możesz tego sp…” – przestrzega Jan Hartman, guru światopoglądowej lewicy, po wypuszczeniu swego idola (lub jak kto woli, idolki) z aresztu. Do części obozu postępu już dotarło, że osoba tak agresywna i wulgarna jest raczej obciążeniem dla sprawy LGBT. Próbują więc napominać, czasem się dystansować. Oczywiście też w stosownym opakowaniu. Owo „sp…” ma dowieść twardzielstwa profesora etyki Hartmana. On nadąża za młodymi, nawet jeśli zasapany. On tylko radzi uwzględniać okoliczności.
To jest najbardziej zabawne. Nie ma mowy o żadnym przebudzeniu czy olśnieniu. Związani z obecną opozycją komentatorzy i autorytety nie mają w zasadzie nic przeciw „ch…”, jakimi ich ulubiona postać obrzuca a to nielubianych polityków, a to samą Polskę, nie mówiąc o napadzie na człowieka i niszczeniu mienia. Oni się tylko troskają, że Polacy tego nie przełkną i w efekcie PiS, a może Ziobro w ramach PiS, znowu wygrają.
Skądinąd bardzo trudno im będzie wymusić rewizję poparcia dla „Margot”, skoro Seweryn Blumsztajn zdążył w „Gazecie Wyborczej” zrównać tę osobę z … Jezusem Chrystusem. No i bardzo trudno będzie dowieść, że sami nie dostali zadyszki na tym etapie rewolucji. W tekstach aktywistów LGBT są już wyśmiewani jako „libki” i „medialne cytrynki”.
„Wszystko, w co wierzyło starsze pokolenie, zostało ośmieszone” – ogłasza pisarka Dorota Masłowska na okładce „Wyborczej”. Czytam ten tytuł i już mam średnią ochotę sięgnąć do tekstu, tak te wszystkie rozważania są skompromitowane i skażone stadnością myślenia (kiedyś skądinąd Masłowska miała coś ciekawego do powiedzenia na temat Polski). Ostatecznie jednak zaglądam. Większość uwag niewinna i błaha, ale pośród nich deklaracja. Pisarka na manifach LGBT nie krzyczy sama „j… psy” (odnosi się to do policjantów). Ale uważa, że ludzie tej orientacji seksualnej mają prawo. Szerszego wyjaśnienia, kto im je dał, nie znajdziemy.
Społeczne media pełne są deklaracji celebrytów, którzy ogłaszają, że nie ochrzczą swoich dzieci. Dlaczego? Bo one powinny same wybrać? W którym jednak momencie powinny? W wieku siedmiu lat, kiedy zapada decyzja o posłaniu dziecka na katechezę? To wciąż trudno byłoby przedstawić jako samodzielną decyzję. Jeszcze później? Ale kiedy? I jak ma do tego dojść, skoro wcześniejsze oddzielenie od religijnej edukacji i praktyk raczej nie ułatwi im czytelnego osądu.
To znowu nie są poważne głosy w debacie o światopoglądzie, a jedynie pozy, miny. Świadczące jednak o totalnym kulturowym wykorzenieniu elit (lub tego, co się za elity uważa). O nowym pogaństwie. Przy czym przeważnie na uzasadnienie tych postaw dostajemy papkę, jakieś strzępy przemyśleń innych ludzi. Tamci inni ludzie je przeżuli i wypluli. A ci rodzice decydujący o losie swoich dzieci biorą jej ponownie do buzi.
Klasycznego dowodu, że tak jest, dostarczają agresywne reakcje na temat ostatniego stanowiska Episkopatu odnoszącego się do środowiska LGBT. Biskupi próbują pogodzić szacunek dla ludzi z polemiką wobec ich moralnych wyborów. W odpowiedzi słyszą, że to stanowisko „nienaukowe”. No i masę wyzwisk.
Nie wszystkie fragmenty tego listu mnie samego przekonują. Nie jestem pewien, czy zamysł leczenia gejów i lesbijek, który gdzieś na marginesie tego tekstu pada, jest realistyczny i dorzeczny. Rzecz w tym, że rzecznicy „postępu” (tym razem piszę go w cudzysłowie) nie pojmują w ogóle, czym jest grzech. Żądają naukowego dowodu nań albo twierdzą, że jakaś nauka go już podważyła. Zupełnie jak ów sowiecki kosmonauta, który ogłosił, że był w kosmosie i nie napotkał nigdzie Boga. Z tym nawet trudno polemizować czy do tego się odnosić. No właśnie…