Logo Przewdonik Katolicki

Zawód: kościelny

Katarzyna Jarzembowska
ilu. Agnieszka Robakowska/PK

Wymieni żarówkę. Zapali świece. Jak trzeba, rozbuja dzwony – te prawdziwe, a nie na elektryczny pstryczek. Wie, co to cingulum, lawaterz, dalmatyka. Poprowadzi spotkanie z ministrantami. Zbierze tacę. A i to mało…

Parafia bez kościelnego? To (prawie) niemożliwe… W 2018 r. działalność duszpasterską prowadziło w Polsce ponad 10 tys. parafii katolickich. Ilu jest zakrystian? Nikt nie liczy. Bywa, że w większych wspólnotach posługuje dwóch, w mniejszych – nie ma ich wcale, choć – patrząc na ogrom zadań – wydaje się niemożliwe, by wszystko robił sam proboszcz. Starsi, młodsi, z wykształceniem i bez, samotni, z rodzinami. Różni. Często niewidoczni. A na pewno – niedoceniani.

Zaraz po proboszczu?
Karol Malendowicz ma 38 lat i – nawet bez wsparcia statystyk – można śmiało powiedzieć, że zaniża średnią wieku panów, którzy pełnią posługę zakrystiana (nie tylko w diecezji bydgoskiej). Co ciekawe, funkcję tę – w różnym wymiarze – sprawuje od około 15 lat, co daje jeszcze lepszy wynik odbiegający od ogólnych wyobrażeń o kościelnym jako „starszym” panu, który często trafia na tę posadę, będąc już na emeryturze czy rencie. Zresztą, kiedy zapytać małego chłopca, kim chciałby zostać, najczęściej wskazuje strażaka, policjanta, kierowcę ciężarówki czy… prezesa. Pan kościelny w tym zestawie raczej się nie pojawia. – W moim przypadku też nie było tak, iż od  małego myślałem o byciu kościelnym, nawet nie należałem do żadnej wspólnoty, nie byłem ministrantem czy lektorem. W młodości chciałem być leśnikiem lub ogrodnikiem – tłumaczy. Na co dzień można go spotkać w parafii św. Wincentego à Paulo w Bydgoszczy, jednej z większych wspólnot na terenie miasta, w której tętni życie – duszpasterskie, kulturalne, pomocowe, a inicjatywy podejmowane przez księży misjonarzy trudno zliczyć. Jest więc co robić.
Henryk Januchowski ma 63 lata, a od 14 – czyli od momentu przejścia na rentę po zawale serca – posługuje w parafii gołanieckiej (województwo wielkopolskie). Jako stolarz już wcześniej pomagał podczas remontów i drobnych napraw. Jak sam wspomina, to go „wciągnęło”, a dodatkową mobilizacją stała się zachęta ze strony ówczesnego proboszcza – ks. kanonika Leonarda Kowalczyka. Poza tym – podkreśla – w mniejszych społecznościach funkcja zakrystiana czy też bardziej „prawej ręki proboszcza” spotyka się z poważaniem i (jeszcze) budzi szacunek.

Od a do z 
Zakrystian jest w Kościele od zawsze. W czasach starożytnych otrzymywał niższe święcenia – był na swój sposób wybrany. Nazywano go ostiariuszem, ponieważ jego pierwszym zadaniem było pilnowanie wejścia do świątyni, zamykanie i otwieranie drzwi, przyzywanie wiernych na liturgię za pomocą dzwonów oraz trzymanie lekcjonarza lub ewangeliarza. Później, zwłaszcza przy katedrach i kolegiatach, utrzymywano świątników czy dzwonników, którzy konserwowali sprzęt liturgiczny, chronili go przed uszkodzeniem lub kradzieżą, dbali o księgi, naczynia oraz szaty liturgiczne i relikwiarze, troszczyli się o oświetlenie i ogrzanie kościoła, obsługę dzwonów.
Kawałek „historii zakrystii” krakowskiej fary przedstawia w swoim artykule (Folia Historica Cracoviensia, vol. 8) Elżbieta Piwowarczyk, która podkreśla, że „urząd zakrystiana w okresie średniowiecza był jednym z istotniejszych urzędów kościelnych, a w kościele Mariackim – ze względu na zakres swojego działania – najważniejszym po archiprezbiterze. (…) Z czasem z urzędem zakrystiana złączono też szereg zapisów, z których czynsze szły albo na utrzymanie zakrystiana, albo też dysponował on nimi na potrzeby zakrystii (m.in. zakup wosku czy wina); na jego ręce składano także opłaty za «dzwonne» czy «od grobów». Ten zwiększający się zakres działalności zakrystiana kościoła Mariackiego stał się zapewne przyczyną utworzenia w późniejszym okresie pomocniczego urzędu – podzakrystiana…”.
I mimo iż te najgłówniejsze cele posługi kościelnego zasadniczo się nie zmieniły, jego wizerunek stracił swoją „rangę”. – Myślę, że na współczesny – społeczny odbiór osoby kościelnego ma wpływ niezbyt pozytywny obraz, jaki utrwalił się w różnych anegdotach, kabaretach czy doświadczeniu spotkania takich osób z minionych lat. Okrzepło przekonanie, że kościelny to starszy, zdecydowanie niemiły pan, któremu zależy tylko na tym, aby jak najszybciej zamknąć kościół i iść do domu. Z mojej perspektywy jest inaczej, ale zależy to głównie od osobistych predyspozycji i cech charakteru, podobnie jak w każdej innej pracy – mówi Karol Malendowicz. Zawód: kościelny świetnie wpisuje się także w dzisiejszy – tak ceniony – elastyczny wymiar godzin. Bo trudno tu mówić o pracy „od – do”. – Rzeczywiście, trudno zamknąć posługę zakrystiana w ściśle określonej liczbie godzin w ciągu dnia czy tygodnia. Są takie okresy, zwłaszcza okołoświąteczne, gdy z konieczności trzeba poświęcić zdecydowanie więcej czasu na należyte przygotowanie kościoła do uroczystości – potwierdza Karol. Pan Henryk z dumą podkreśla, że to nie „robota dla lenia” – otwarcie kościoła przed ranną Mszą i adwentowe Roraty zobowiązują do wstawania skoro świt, w ciągu dnia – pogrzeby, nabożeństwa (a jest ich mnóstwo w całym roku liturgicznym), świąteczny rytm kilku niedzielnych Mszy, a do tego często sprzątanie, odśnieżanie, grabienie… – Dodajmy do tego spotkania z rekolekcjonistami, misjonarzami czy wieloma innymi gośćmi, którzy odwiedzają naszą bazylikę. Tutaj odbywają się także ogólnopolskie koncerty, występy zespołów muzycznych i chórów, festiwale, wernisaże… Czasem po takich wydarzeniach idzie się spać nad ranem, by po kilku godzinach wrócić na swój posterunek. Jednym słowem – zakrystian w zakrystii spędza jedynie niewielką część swojego czasu pracy. Zdarzają się też niecodzienne sytuacje – pewnego wieczoru ktoś zostawił za konfesjonałem dwa kotki, które następnego dnia rano głośnym miauczeniem dały o sobie znać, no i trzeba było się nimi zająć. Zwierzątka – umieszczone w tymczasowym ,,transporterze” w zakrystii – wzbudziły ciekawość nie tylko księży. Na szczęście po tygodniu trafiły do nowego domu – wspomina Karol Malendowicz.

Ile na konto?
W „Instrukcji o zatrudnianiu świeckich pracowników kościelnych” archidiecezji łódzkiej jeden z punktów mówi o tym, że: „Pracownik ma prawo do godziwego wynagrodzenia wypłacanego przez proboszcza przynajmniej raz w miesiącu”. Czy z „bycia kościelnym” da się wyżyć? – Cóż, jako osoba samotna nie mam konieczności utrzymywania rodziny. Zdecydowana większość zakrystian łączy swoją posługę z innymi obowiązkami zawodowymi, traktując pracę kościelnego jako coś dodatkowego – mówi Karol. Z kolei pan Henryk dodaje enigmatycznie: „Radzę sobie”.
Tak naprawdę nie ma określonych stawek, widełek czy progów – wszystko zależy od proboszcza. Brak jasnych wytycznych i konkretów (bo trudno brać na serio internetowe wyliczenia jednej ze stron, która podaje – nie odwołując się do żadnych źródeł – że „średnie zarobki kościelnego wynoszą około 3200 zł brutto (…), a niektórzy, dokładnie 10 proc. przedstawicieli tego zawodu, podają, że zarobki są niższe niż 2400 zł brutto”) sprawia, że to niewygodny temat, a być może i krępujący – chociażby dla księży z małych parafii, którzy dysponują ograniczonymi możliwościami finansowymi. Kościelni w takich wspólnotach z pewnością nie zbijają kokosów.
Jakie są inne „plusy i minusy” bycia zakrystianem? – Plusem jest na pewno możliwość służenia Bogu i ludziom. Może to banalne, ale – z drugiej strony – fundamentalne. Bez tego w ogóle nie ma posługi kościelnego. Poza tym, takie bycie w Kościele „od kuchni”, a właściwie „od zakrystii”, pozwala inaczej spojrzeć na pewne sprawy związane z funkcjonowaniem wspólnoty i jej specyfiką. To również możliwość poznawania ludzi. Co do minusów… Głównym jest chyba konieczność poświęcenia swojego czasu podczas świąt, które spędzamy zwyczajowo z bliskimi. A tutaj trzeba być na miejscu. W kościele – wylicza Karol Malendowicz. Henryk Januchowski do minusów dorzuca jeszcze tych parafian, którzy „lubią sobie ponarzekać”.

Zasady dotyczą wszystkich
„Umiejscowienie zakrystiana wśród posług liturgicznych domaga się odpowiedniego doboru kandydatów i stosownych kwalifikacji religijnych, moralnych, intelektualnych i zawodowych” – czytamy w jednej z publikacji. Poprzeczka (teoretycznie) jest więc zawieszona dość wysoko. Obok tzw. cech pożądanych, jak uczciwość, pracowitość, dyskrecja, uprzejmość, umiejętność współpracy czy otwartość na różne inicjatywy duszpasterskie, nie może zabraknąć talentu organizacyjnego. Dobrze, by był także „złotą rączką”, a po udziale w kursach formacyjnych mógł pełnić funkcję lektora i być animatorem grup ministranckich. Okazuje się, że kościelnym nie zostaje się raczej z ogłoszenia o pracę… – W moim przypadku zaczęło się od propozycji zastępstwa na czas urlopu ówczesnego zakrystiana. Nie wiem do końca, dlaczego padło akurat na mnie, widać uznano, że się do tego nadam – mówi Karol Malendowicz. Pan Henryk Januchowski do długiej listy „zadań obowiązkowych” dodaje jeszcze jedno – być na bieżąco z tym wszystkim, co dzieje się w Kościele. – Trzeba czytać, słuchać wiadomości, orientować się, żeby nie zostać zaskoczonym i nie dać się złapać na niewiedzy – podkreśla. Choć ta podstawowa i wymagana „wiedza” dotyczy głównie liturgii. I pewnie mało kto wie, że w Niemczech czy Szwajcarii istnieją „szkoły zakrystianów”, a w Polsce działa Ośrodek Formacji Liturgicznej w Zawichoście, który oferuje pomoc w zakresie formacji teologicznej i duchowej. Po każdym takim kursie zostaje w ręku zaświadczenie. Ta edukacja obejmuje m.in. zagadnienia z liturgiki i obrzędów Sakramentów Świętych, wprowadzenie do Pisma Świętego, przygotowanie do czytania słowa Bożego, szkolenia dotyczące nawiązywania kontaktów z ludźmi, obsługi świec, troski o wyposażenie kościoła, nagłośnienie, dzwony kościelne, zegar wieżowy, sztuki komponowania kwiatów czy pielęgnowania zieleni przykościelnej. – Taka nauka się przydaje, bo są to ogólne zasady obowiązujące wszystkich, niezależnie od tego, czy posługują w małym wiejskim kościółku czy w katedrze w wielkim mieście. Jednak szczególnie kładłbym nacisk na samodoskonalenie osób pełniących tę funkcję, bo tak jak w każdej pracy trzeba umieć reagować i dostosowywać swoje zachowania do określonych sytuacji – przyznaje Karol.
Czasu na własne zainteresowania jest niewiele, ale i pan Henryk, i Karol dbają o to, żeby „po godzinach” rozwijać swoje pasje. Wspólną jest na pewno przyroda – pan Henryk, kiedy tylko może, ucieka na działkę, zaś Karol dodatkowo zaczytuje się w historii regionu, interesuje się etnografią i kulturą ludową.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki