Przez niemal dziesięć lat proboszczem pewnej polskiej parafii był niezbyt rzucający się w oczy ksiądz. Sprawiał wrażenie przeciętniaka niemal pod każdym względem, jednak parafia rozkwitła w tym czasie w zdumiewający dla wielu sposób. Gdy gdzie indziej coraz bardziej ubywało wiernych na Mszach i spotkaniach grup parafialnych, tutaj ludzie garnęli się coraz bardziej. Któregoś dnia biskup postanowił powierzyć temu duchownemu inną parafię. Na jego miejsce przyszedł pełen energii kapłan, który miał mnóstwo pomysłów duszpasterskich i chęci ich zrealizowania. Mimo to w niedługim czasie coś się w parafii zaczęło psuć. Z miesiąca na miesiąc coraz mniej wiernych pojawiało się na spotkaniach. Nawet doroczny festyn nie cieszył się taką jak dawniej frekwencją. Co się stało? „Straciliśmy przywódcę” – wyjaśnił ktoś przedstawicielowi kurii, którego przysłał zaniepokojony rozwojem sytuacji biskup.
Opór przed słowem
Ksiądz przywódcą? Na samą myśl niektórzy otrząsają się z obrzydzeniem. Przywódca kojarzy się politycznie, czasami biznesowo, ale raczej nie kojarzy się z duchownymi. Rzadko można usłyszeć o proboszczu – to nasz przywódca. Choćby tylko z dodatkiem „duchowy”. Niezwykle rzadko można usłyszeć, żeby ktoś w kategoriach przywództwa mówił o posłudze biskupa. Jeśli już, to w naszym katolickim środowisku mówimy o liderach wspólnot. Najczęściej w odniesieniu do świeckich, którzy stoją na ich czele. Na kapłana mało kto spogląda jak na lidera. Nawet jeśli nim faktycznie jest.
Jeśli wpisze się do wyszukiwarki „przywództwo w Kościele”, wyskoczą głównie adresy stron protestanckich. Ale pojawi się także link do wrzuconego niedawno filmiku, w którym abp Grzegorz Ryś zaprasza księży swojej diecezji na... poświęcone właśnie tej kwestii warsztaty dla księży, które odbędą się w sierpniu w jednym z domów rekolekcyjnych. W wideoklipie metropolita łódzki też zauważa opór przed słowem „przywództwo”. I jako pewne wyjście z tego kłopotu wskazuje tytuł warsztatów „Od potestas do ministerium”, co można przetłumaczyć „Od władzy (ale także urzędu) do służby (albo posługi)”. Ten tytuł podpowiada, na czym może polegać dzisiaj problem z przywództwem duchownych w Kościele katolickim w Polsce.
„Z nadania”
„Kim jest ten, kto przewodzi w Kościele? Pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy, to «oni», czyli hierarchowie kościelni (...), ci odpowiedzialni” – stwierdził w internetowym wpisie Tadeusz Urbaniak ze wspólnoty Metanoia, „lider uwielbienia”, terapeuta. Dodał, że ma na myśli wszystkie te osoby, które sprawują funkcję, jaka została im „nadana”. Takie spojrzenie na sprawę „przewodzenia” w Kościele wydaje się oczywiste. Pytanie jednak, jakie oczekiwania są kierowane pod adresem tego, kto przewodzi. Chodzi tylko o sprawowanie funkcji kierowniczych, zarządzanie, administrowanie, czy o coś więcej?
Dla Urbaniaka jest rzeczą oczywistą, że w Kościele musi być porządek i hierarchia, że musi być ktoś, kto wyznaczy kierunek, aby lud Boży się nie rozproszył. Jednak wierzy on głęboko, że tym, co wypycha ludzi w jakieś konkretne funkcje przywódcze, jest ich wewnętrzna siła, która sprawia, że ludzie za nimi idą. „Liderem jest również każdy, kto bierze odpowiedzialność, wspiera, motywuje do zmiany” – wyjaśnił i wskazał, że cechą prawdziwego przywódcy jest zdolność do inspirowania innych, aby szli za nim. „Jezus zachęcał, motywował uczniów do tego wiele razy, zarówno podczas swojego życia na ziemi, jak i po swojej śmierci i zmartwychwstaniu”.
Superstar czy służba?
Myślenie o Jezusie jako przywódcy nie jest w Polsce rozpowszechnione. Tego rodzaju patrzenie na Niego, na Jego działalność, kojarzy się wielu polskim katolikom raczej z zachodnimi produkcjami filmowymi, takimi jak Jesus Christ Superstar niż z Pismem Świętym albo Kościołem. Niektórzy uważają, że traktując Chrystusa jak przywódcę, redukuje się Go do rzędu tysięcy innych, że wręcz to Mu uwłacza. Lider w skojarzeniach religijnych dość często łączy się w naszym kraju z używanym przez media sformułowaniem „przywódca sekty”. Nic dziwnego, że nie jest czymś powszechnym myślenie o Jezusie jako „przywódcy”. A przecież faktycznie nim był. Powinien być wzorem dla wszystkich, którzy w Kościele przewodzą innym. Nie pomijając tych, którzy stają się liderami „z nadania” – biskupów i księży.
W lutym br. na łamach „Przewodnika Katolickiego” (8/2020) opublikowany został wywiad z Małgorzatą Jakubicz, która mając wieloletnie doświadczenie, pomaga liderom w biznesie i w Kościele wdrażać zmiany w kierunku przywództwa służebnego na wzór Jezusa. W rozmowie wskazała, że podstawą Chrystusowego liderowania były słowa „nie przyszedłem po to, aby Mi służono, lecz aby służyć”. Jezus pokazał, na czym polega przywództwo służebne.
Odwrócona piramida
Jak wyjaśniła Małgorzata Jakubicz, jego istotą jest odwrócona piramida hierarchiczna. W tradycyjnie rozumianym przywództwie lider wyznacza nie tylko wizję i cel, ale także definiuje, jak do tego celu dotrzeć. Mocno ingeruje w realizację przedstawionej wizji. Natomiast w przywództwie służebnym lider wyznacza kierunek i wizję, jednak nie ingeruje w to, jak ci, którym przewodzi, dotrą do wskazanego celu. „Daje on ludziom odpowiedzialność, wycofuje się, ale służy pracownikom radą, doświadczeniem i pomaga w razie konieczności rozwiązywać problemy. Lider w tej koncepcji jest też po to, aby pracowników rozwijać” – mówiła ekspertka.
Taki model przywództwa nie jest łatwy do zrealizowania w jakiejkolwiek społeczności. We wspomnianym wywiadzie jako oczywiste pojawiają się pytania, dotyczące wdrażania go w życie przez księży. Można jednak odnieść wrażenie, że sama sprawa przywództwa wcale nie jest dla nich wszystkich taka oczywista. Czy każdy katolicki duchowny z założenia jest urodzonym liderem? Czy przywódcze predyspozycje zawsze są połączone z powołaniem? Nic na to nie wskazuje.
Ja tu jestem proboszczem
Jakieś czas temu w parafii, w której w ciągu zaledwie kilku lat osiedliło się sporo dotychczasowych mieszkańców pobliskiego dużego miasta, wierni przyszli do proboszcza z propozycją kilku zmian w życiu parafii. Doszli do wniosku, że charakter wspólnoty parafialnej uległ zmianie (np. znacznie przybyło dzieci) i warto ten fakt uwzględnić. Proboszcz wysłuchał ich przed drzwiami plebanii, po czym oświadczył: „Tutaj ja jestem proboszczem i będzie tak, jak ja postanowiłem. Zawsze tak było i było dobrze”. Gdy rozczarowani takim sposobem przywództwa parafianie odchodzili, ktoś zaproponował, aby udać się do biskupa. „A co, jeśli proboszcz nauczył się takiego stylu od biskupa?” – zapytał ktoś inny.
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że papież Franciszek w adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium opisał krótko, ale szczegółowo potrzebny w Kościele model przywództwa. Można go znaleźć w punkcie 31, tym, który mówi, że biskup czasami powinien znajdować się z przodu, aby wskazać drogę i podtrzymać nadzieję ludu, innym razem powinien iść pośród wszystkich ze swoim miłosierdziem, a w pewnych okolicznościach trzeba, aby szedł za ludem, by pomóc tym, którzy zostali z tyłu. Te wskazania odnoszą się nie tylko do biskupów, powinni je sobie przyswoić i wprowadzić w życie wszyscy, którzy biorą na siebie zadania lidera wspólnoty. Wszystko jedno, czy jest to wspólnota duża czy mała.
Ogłoszenia, które mówią
Niejeden ksiądz, który ani w seminarium, ani później, nie nauczył się podstaw sprawowania przywództwa, gdy otrzymuje jakąś funkcję, zatrzymuje się na etapie sprawowania władzy. Nie słucha, nie jest zainteresowany propozycjami i spojrzeniem na sprawy, jakie mają jego współpracownicy i powierzeni mu wierni. Usiłuje zarządzać nie tylko życiem parafii, ale także egzystencją poszczególnych wiernych, również w sferach dalekich od życia duchowego i religijnego. Dowodzą tego niejedne dostępne w sieci ogłoszenia parafialne. Lektura niektórych z nich bywa porażająca.
Raz po raz zdarza się, że ksiądz, który nie zna elementarnych zasad przywództwa służebnego, a nie ma naturalnych predyspozycji, nie ufa nikomu, za to usiłuje w każdej sprawie przeprowadzić za wszelką cenę własną wizję i w taki sposób, jaki osobiście wymyślił. Potem jest zdziwiony, że wierni nie akceptują go jako lidera i szukają gdzie indziej. Im szybciej taki duchowny odkryje, że powinien przejść drogę „od potestas do ministerium”, tym lepiej. Dla Kościoła i dla niego.