Dobry Pasterz, Mesjasz, Zbawiciel, Chrystus… To tytuły Jezusa, do których przywykliśmy. Ty dodajesz do tej listy jeszcze słowo „lider”… Skąd u Ciebie zainteresowanie Jezusem w tym aspekcie?
– Od dziecka bardzo kochałam ludzi. Pamiętam, że jako nastolatka chodziłam z psem do parku i rozmawiałam z bezdomnymi. Byłam naturalnie zainteresowana tym, co takiego wydarzyło się w ich życiu, że znaleźli się na ulicy. Tę naturalną wrażliwość odłożyłam na półkę, gdy zaczęłam pracować w biznesie. Byłam bardzo wymagającą panią menadżer i traktowałam ludzi przedmiotowo, jedynie jako środek do osiągania biznesowych celów. Nie czułam odpowiedzialności za ludzi i nie miało dla mnie znaczenia, czy się w pracy realizują, czy nie. Mocno działało u mnie ego, które było napompowane moim sukcesem, wysokimi zarobkami i awansami w pracy. Przełomem okazało się urodzenie pierwszego i drugiego dziecka, gdy zaczęłam wracać do tej wrażliwości sprzed lat. Zaczęłam powoli rezygnować z kariery zawodowej, bo nie dało się połączyć troski o rodzinę z pracą do późnych godzin wieczornych. Wtedy dostałam pracę w innej dużej korporacji, która bardziej szanowała mój życiowy etap. Tam moim pierwszym liderem był człowiek, który jako menadżer bardzo mnie zaskoczył – był otwarty na słuchanie ludzi, brał pod uwagę ich perspektywę i zadawał pytania, które zmuszały do myślenia. Traktował ludzi nie jak szef, ale bardziej jak partner. Korporacja, w której pracowałam wyznawała zasadę: rozwijanie biznesu poprzez rozwój ludzi. I wtedy zdałam sobie sprawę, że istnieje styl przywódczy, który odpowiada mojej naturalnej miłości do ludzi i wartościom katolickim, które wyznaję. W międzyczasie wpadła mi w ręce książka Kena Blancharda Jak być przywódcą na wzór Jezusa. Potem trafiłam na książkę Roberta K. Greenleafa, który rekomenduje przywództwo służebne w oderwaniu od kwestii religijnych i zainspirował wielu ludzi biznesu. To wtedy podjęłam decyzję, że chcę stać się liderem na Jego wzór.
Czym charakteryzuje się ten styl przywództwa?
– Idea przywództwa służebnego łączy ze sobą przywództwo i służbę. W Ewangelii Jezus mówi, że nie przyszedł, aby Jemu służono, ale aby służyć. Ten styl charakteryzuje się więc odwróconą piramidą hierarchiczną. W tradycyjnym przywództwie jest tak, że lider wyznacza wizję i cel, ale także definiuje, jak do tego celu dotrzeć. Mocno ingeruje w samą realizację wizji. W przywództwie służebnym lider wyznacza kierunek i wizję i on jest odpowiedzialny za obszar „dlaczego”? i „co”. Jezus miał mocno zdefiniowaną wizję i komunikował ją uczniom. Lider służebny nie ingeruje w to, jak zespół dotrze do danego celu. Daje on ludziom odpowiedzialność, wycofuje się, ale służy pracownikom radą, doświadczeniem i pomaga w razie konieczności rozwiązywać problemy. Lider w tej koncepcji jest też po to, aby pracowników rozwijać. A ten rozwój odbywa się, tak jak to robił Jezus, poprzez towarzyszenie ludziom. Można powiedzieć, że taki lider „je na końcu”. Czasami taki lider może nawet znać najlepsze według niego rozwiązanie, ale pozwala, by zespół wypracował swoje i godzi się na błędy, które może popełnić. Godzi się też na to, że cel zostanie osiągnięty później.
Idea brzmi dobrze, ale czy sprawdza się w realiach biznesowych, w których zysk powinien przyjść jak najszybciej?
– Po dwóch latach od decyzji, że chcę stać się przywódcą służebnym, mój zespół osiągnął najwyższe wyniki sprzedażowe na świecie. To był duży argument. Wiele osób z mojego działu rozwinęło się i awansowali w strukturach firmy. Niektórzy przychodzili do mnie i pytali wprost, co robię, aby osiągać tak spektakularny wzrost. I niektórym mówiłam o tym, że zaczęłam naśladować Jezusa w tym, jak prowadził ludzi. Wtedy podjęłam decyzję, że chcę zostać coachem, bo zobaczyłam w nim bardzo skuteczne narzędzie rozwoju. Odkryłam, że jest on spójny z tym, jak komunikuje się z nami Jezus, bo daje przestrzeń i wolność do tego, aby samodzielnie wypracowywać najlepsze rozwiązania. Niektórzy mówią, że w Biblii jest ponad 800 dobrych pytań coachingowych. Jezus często zadawał ludziom pytania, chociaż odpowiedzi wydawały się oczywiste…
Był ciekawy perspektywy każdego człowieka.
– Jezus to dla mnie przykład kogoś, kto bardzo kochał ludzi, a z drugiej strony był świadomy siebie i swojej misji. Przywódca służebny powinien najpierw poznać siebie: swoje mocne i słabe strony – inaczej będzie przewodzić ludźmi w sposób nieświadomy i będzie ich krzywdził. Taki człowiek powinien mieć też zdrowe ego, które daje przestrzeń innym, akceptuje każdego takim jakim jest, jednocześnie motywując do rozwoju, by dana osoba stała się najlepszą wersją samego siebie. Co ważne – przywódca służebny wychowuje swoich następców, bo przywództwo jest mu użyczone na jakiś czas, a dzieło powinno być kontynuowane. Na przykład o. Jan Góra był charyzmatycznym liderem Lednicy, ale nie zabezpieczył moim zdaniem tej potrzeby i nie wychował lidera, który mógłby to dzieło kontynuować.
A jak oceniasz kompetencje chrześcijańskich liderów?
– Trudno wydać tutaj jasną diagnozę. To, co mnie cieszy, to powrót do korzeni, a więc naśladowanie Jezusa, którego przykładem jest papież Franciszek. Jest on typowym przywódcą służebnym. Wielkie wrażenie zrobił na mnie gest ucałowania stóp sudańskich przywódców, w którym papież prosi ich o zawarcie pokoju. Jezus umył nogi swoim uczniom (w tym także Judaszowi) i czułam silne powiązanie tych dwóch sytuacji. W tym geście papież pokazał, że najwyższy hierarcha Kościoła katolickiego służy pokojowi na świecie.
Jak wdrażać ten model w praktyce parafialnej i codziennej pracy księdza?
– Na przykład gdy ksiądz proboszcz obejmuje nową parafię, powinien obserwować i dowiedzieć się jak najwięcej o realiach życia ludzi. Skupiłabym się na uważnym słuchaniu księży, którzy pracują i pracowali w parafii. Potem napisałabym wizję tego co chcę dla tej parafii zrobić, co by było dla ludzi najbardziej cenne. W jednej parafii trzeba będzie zająć się bardziej młodzieżą, w innej osobami starszymi. Ważne jednak, aby to sobie zapisać i wyznaczyć cel, do jakiego się dąży. Oczywiście powinno to być też spójne z aktualnym nauczaniem papieża i biskupa. Następnie zaprosiłabym do dyskusji zatrudnionych w parafii księży, przedstawiłabym im swoją wizję i zachęciła do stworzenia swojej. Zapytałabym wikariuszy, czym chcieliby się zająć. Spotykałabym się z nimi regularnie, aby odkryć ich mocne i słabe strony i pomóc im w rozwoju. Poświęcałabym im dużo czasu, rozmawiała, pytała, jak się czują, jadła razem posiłki. To jest niezwykle ważne, aby być dostępnym dla tych, którym się służy jako lider. Mówiłabym im, co mi się bardzo podoba w ich działalności, a co bym zmieniła. Dlaczego? Aby cały czas dostawali informację zwrotną i mogli pójść dalej. Jezus dawał uczniom przestrzeń do samodzielnego działania i wzięcia odpowiedzialności. Podobnie proboszcz powinien dać wikariuszom pole do popisu, interesować się ich działaniami, ale nie wyręczać i nie narzucać swoich rozwiązań.
To możliwe gdy parafia jest liczna i ksiądz ma wiele obowiązków?
– Jezus aktywnie działał, ale jest też przykładem, jak można dobrze zarządzać swoim czasem. Działał, głosił, spotykał się z tłumami i indywidualnie z ludźmi. Mimo tych wielu zajęć zawsze zabezpieczał sobie czas na rozmowę i spotkanie z Ojcem. Oddalał się od uczniów i modlił się. Wiedział, że tego potrzebuje i walczył o ten czas. Mam wrażenie, że wielu księży jest dziś zbyt mocno obciążonych i nie starcza im czasu, aby po prostu z Bogiem pobyć. Przychodzi nadmierny stres i wypalenie zawodowe.
Ale czy jesteśmy jako społeczeństwo gotowi na takich liderów? Czy nie za bardzo boimy się wzięcia odpowiedzialności?
– Na początku drogi w korporacji dostałam zespół po menadżerze, który wyręczał i chronił swoich pracowników. Czasami siedział nocami, by poprawiać ich błędy. I kiedy ja objęłam kierownictwo, doświadczyłam w tym zespole buntu. Dla jednych ludzi jest to prostsze, dla drugich trudniejsze, ale ważne, aby współpracownikom wyjaśnić już na początku swój model przywództwa i cierpliwie czekać, wspierać ich, aż złapią bakcyla. Ważne, że w tym układzie nie ma pracownika i szefa sensu stritce. Jest to relacja partnerska, która pozwala zarówno pracownikowi, jak i przełożonemu mówić szczerze i bez lęku to, co się myśli. A to wyzwala duży potencjał.
Przez dwa i pół roku byłam liderem wspólnoty chrześcijańskiej. Po dwóch latach pojechałam na specjalne szkolenie dla liderów i pamiętam, że od początku narastała we mnie jakaś złość. Widziałam błędy, przez które krzywdziłam ludzi i miałam żal, że wiedza, która jest na wyciągnięcie ręki, dotarła do mnie tak późno. Czy uważasz, że lider zaangażowany w życie Kościoła może być mniej kompetentny niż menadżer w korporacji?
– Oczywiście, że nie. Przez ostatni rok wykonałam badanie na ponad 50 menadżerach z korporacji, które pokazało mi ciekawą rzecz. Prosiłam badanych, aby określili procentowo jak bardzo są zadowoleni z czterech sfer swojego życia: kompetencje zawodowe, ciało, emocje i duchowość. W pierwszej sferze menadżerowie wpisywali sobie 80 proc., w drugiej 70 proc., trzeciej 60 proc., a czwartej 10 proc. Ludzie biznesu są bardzo świadomi, że muszą się rozwijać, uczyć, jeździć na szkolenia i czerpać profesjonalną wiedzę. Podobnie jest z ciałem: wielu zdrowo się odżywia, biegają, prowadzą zdrowy tryb życia, chyba że sięgają po używki. Z emocjami też radzą sobie dobrze, coraz więcej osób ma świadomość ich wagi, chociażby badania i publikacje (wszyscy praktycznie czytali książkę Inteligencja emocjonalna Daniela Golemana). Natomiast często nie zastanawiają się nad sensem życia, nad tym, dlaczego są na ziemi, nawet w oderwaniu od religii. W przypadku liderów chrześcijańskich zauważam odwrotną tendencję. Stosunkowo mało szkolą się w tzw. typowych kompetencjach menadżerskich czy liderskich (miękkich) jak komunikacja, bycie liderem i asertywność. A sporo uwagi poświęcają duchowości. Modelowo pomiędzy wszystkimi sferami powinien być balans. Dlaczego? Aby chrześcijaństwo nie było zamknięte w Kościele czy było tylko teorią zamkniętą w duchowości, ale wpływało także na nasze życie codzienne. A wtedy chrześcijanie będą mieli coraz większy wpływ na świat, w którym żyją.
Podobnie jak Jezus, który swoim życiem wpłynął na życie miliardów ludzi…
– Tak. To, co ujmuje mnie w Jezusie jako liderze to to, że On dokładnie wiedział, kto czego potrzebuje i dostosowywał się w sposobie komunikacji i zachowaniu do konkretnego człowieka. Jezus towarzyszył swoim uczniom, nie wyręczał się nimi, ale pracował z nimi ramię w ramię. Był i jest liderem poprzez przykład swojego życia. Nie ma silniejszego i bardziej skutecznego sposobu przewodzenia ludziom.
MAŁGORZATA JAKUBICZ
Menadżer z ponad 15-letnim doświadczeniem w biznesie. Ostatnie sześć lat pracowała w firmie IKEA. Pomaga liderom w biznesie i w Kościele wdrażać zmiany w kierunku przywództwa służebnego na wzór Jezusa. Żona, mama dwójki dzieci