Dawno już nie miałem tak intensywnego przeczucia nadciągającej katastrofy świata chrześcijańskich wartości, jak w pierwszych dniach sierpnia. Jakby nasz świat pędził autostradą w stronę obyczajowej rewolucji, zaś wielu polityków mieniących się konserwatystami z zapałem wołało do kierowcy: dodaj gazu, szybciej! No bo jak inaczej można podejść do działań policji wobec działaczy ruchów LGBT, którzy dokonali antychrześcijańskiej prowokacji.
Nie, nie uważam, że powinniśmy przechodzić do porządku dziennego nad tym, co zrobiono z historyczną figurą Chrystusa na Krakowskim Przedmieściu. Był to wybryk skandaliczny z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że jego celem była profanacja świętego dla chrześcijan wizerunku Jezusa. Nie, nie tylko przyczepiono do figury tęczową flagę, ale zasłonięto jej twarz, a do cokołu przyczepiono zawierający wulgaryzmy manifest. I choć sympatycy ruchu LGBT rozpoczęli akcję o nazwie #tęczanieobraża, nie chodziło tu o to, że obrażono uczucia religijne zawieszeniem tęczowej flagi, lecz o to, że aktywiści wprost napisali w swym manifeście, że to miał być atak. Tu dochodzimy do samego sedna – jeśli ktoś chce uderzyć w symbol, który dla mnie jest święty, nie narusza jakichś subiektywnych mych „uczuć religijnych”, ale chce zranić to, co dla mnie najświętsze, najważniejsze. Wiara domaga się szacunku nie z powodu jakichś uczuć, ale dlatego, że wyraża świat moich wartości. Depcząc moją wiarę, depczesz moje wartości. Po trzecie wreszcie, każdy, kto ma w pamięci zwaloną przez Niemców figurę Chrystusa sprzed Kościoła Świętego Krzyża, wie, jak ogromną miała ona symboliczną wagę w historii Warszawy. Chrystus na Krakowskim Przedmieściu to coś więcej niż przedmiot kultu religijnego, to świadek dramatycznej historii polskiej stolicy.
Napisawszy to jednak, muszę przyznać, że nie rozumiałem, dlaczego policja zatrzymała z wielkim hukiem sprawców tego czynu, zamknęła ich w izbie zatrzymań na całą noc, i dopiero rano postawiła im zarzuty. W ten sposób obrazoburców w oczach opinii publicznej zmieniła w ofiary policyjnych represji. Noc na komisariacie za czyn, za który w myśl prawa grozi grzywna, to działanie nieproporcjonalne. Jeszcze gorzej było kilka dni później, gdy na dwa miesiące aresztu zatrzymywano „Margot” za czyny chuligańskie wobec osób zaangażowanych w akcje wymierzone w pedofilię. Zatrzymanie zmieniło się w bitwę policji ze środowiskami LGBT, w efekcie znów powstało wrażenie, jakoby państwo polskie ruszyło na jakąś krucjatę przeciwko tym środowiskom.
Nie trzeba mieć wielkiej wiedzy na temat społecznych emocji, by wiedzieć, że sympatia kieruje się u większości w stronę ofiar represji, nie zaś stojącego za nimi państwa. Policjanci działają na zlecenie polityków. Być może komuś w partii rządzącej przyszło do głowy, że policja jest dobrym narzędziem do próby rechrystianizacji naszego społeczeństwa. Ale ja mam raczej wrażenie, że to droga na skróty do tego, by w społecznej świadomości zaszczepić antychrześcijański ferment. Tysiące ludzi na manifestacjach solidarności z bitymi działaczami LGBT w wielu polskich miastach może stać się początkiem fali, która dla Kościoła może się okazać bardzo niebezpieczna. I w tym sensie polityczni obrońcy chrześcijańskiej moralności stają się przez swoją nadgorliwość jej poważnym zagrożeniem.