Logo Przewdonik Katolicki

Kiedy dialog zamienia się w bezpłodne gadanie

ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny
fot. Ksenia Shaushyshvili

Emancypacja nigdy nie może być ostatnim słowem, jakie ma na ustach ten, kto kocha

Zupełnie przez przypadek trafiłem w ostatnim czasie na prawie dziewięć dni do francuskiej parafii. Było to dla mnie o tyle ważne doświadczenie, że od kilkunastu lat utrzymuję przede wszystkim kontakty z duchownymi z Kościoła na Bliskim Wschodzie. Zresztą to od nich regularnie czerpię wiedzę, niejako z pierwszej ręki, na temat tego, co się tam rzeczywiście dzieje.
Z racji moich zainteresowań wschodnich odwykłem jednak trochę od tego, co dzieje się w Kościele na Zachodzie, a tym bardziej od tego, co dotyczy codziennego życia na zachodnioeuropejskich parafiach. Miałem co prawda okazję mieszkać kilkanaście lat temu we Włoszech. Zresztą w tym samym czasie odwiedzałem inne kraje. Uważałem za swój obowiązek poznać zachodnioeuropejski i amerykański Kościół od tej właśnie, codziennej strony jego życia. Teraz, po tej przerwie, byłem znów na Zachodzie. Z tą jednak różnicą, że tym razem zrozumiałem lepiej – może z perspektywy czasu – czego mogą obawiać się polscy księża, kiedy o Kościele na Zachodzie mówi się „zbyt dobrze”.
Zawsze unikałem uproszczeń: tam jest źle, my jesteśmy lepsi. Zresztą nadal tak myślę. Tym razem bardziej jednak odczułem pewną obcość, kiedy trudno było mi podzielać entuzjazm niektórych francuskich księży związany z kierunkiem, w jakim zmierzają współczesne ruchy emancypacyjne: od feminizmu i genderyzmu po LGBT. I to nie tylko w społeczeństwach europejskich, ale też w samym Kościele. Bo z jednej strony czułem, że ci księża są mi mentalnie bliscy, bo ja także popieram dążenia do pełnego, także kulturowego, przywrócenia kobietom ich godności. Że to jest realny problem, którego nie należy bagatelizować, o czym nieraz mówił Jan Paweł II. Jestem też daleki od mówienia na przykład o „tęczowej zarazie”, co moim zdaniem ma znamiona języka dehumanizacyjnego. Z drugiej strony zauważam, że naprawdę dochodzi czasem do głębokiego naruszania uczuć religijnych przez środowiska emancypacyjne. Co jednak o tyle potrafię jakoś zrozumieć – choć zdecydowanie nie usprawiedliwiam – że są one, przynajmniej częściowo, reakcją właśnie na język. Spokojne więc oddzielanie ideologii od osób przeżywających boleśnie swoje zmaganie z orientacją seksualną uważam za nasz chrześcijański obowiązek. To wszystko jednak, co rozumiem jako ważne, aby zachować rozwagę i delikatność wobec konkretnych osób i ich bólu, nie przekonuje mnie do tego, aby wobec tych środowisk być aż tak bezkrytycznym. I pewnie dlatego nie potrafiłem podzielać obaw spotkanych we Francji księży, którzy twierdzili, że Kościół utraci swoją wiarygodność w nowoczesnych społeczeństwach, jeśli będzie chciał odnosić się jasno do swojego nauczania w tym temacie. I powtórzę: nie chodzi mi o usprawiedliwianie użycia zbyt ostrego języka. Nie uważam też, że musimy z góry twierdzić, że wszystko wiemy, a ewentualny dialog ma służyć tylko przekonaniu do siebie drugiej strony. Myślę raczej o świecie wartości, który w dyskusjach o prawach i godności człowieka musi odnosić się jakoś do ludzkich relacji, chronić je, wspierać międzyludzką miłość i wierność. Chodzi o wartości, które ostatecznie chronią sens życia. Także tego, które chrześcijaństwo definiuje jako drogę oddanej miłości, która prowadzi do życia wiecznego. Oczywiście co do konkretnego rozumienia i praktykowania tych wartości możemy się spierać. Tyle że ten spór musi być o coś. I tym czymś nie może być tylko wolność i autonomia jednostki. Idąc tą drogą, na samym jej końcu nie będziemy bowiem mieli ze sobą nawzajem już nic do czynienia. Będziemy niezależni i samotni, wyizolowani od siebie w poszukiwaniu osobistych przywilejów bez granic. Emancypacja nigdy nie może być ostatnim słowem, jakie ma na ustach ten, kto kocha.
Tak, właśnie tego sporu o sens, o zobowiązującą w relacjach miłość, w rozmowach z niektórymi ze spotkanych księży we Francji mi zabrakło. Ale może przy tej okazji lepiej zrozumiałem, jak łatwo postawa otwartości w dialogu społecznym może zamienić się w bezpłodne i mało inspirujące gadanie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki