Logo Przewdonik Katolicki

Pamiętam o was

ks. dr Mirosław Tykfer
fot. Ksenia Shaushyshvili

Żyjemy w czasach dużego zamieszania. To jest truizm, wiem. Chcę to jednak powiedzieć, aby móc jeszcze coś dopowiedzieć, mianowicie, co z tego truizmu wynika. Otóż czas zamieszania to również czas szukania fundamentów.

Chyba usilniej niż zwykle. Stąd pewnie skłonność społeczeństw europejskich do współczesnych populizmów, które upraszczając rzeczywistość do ocen biało-czarnych, sprawiają wrażenie uczciwych: bo przecież wyraźnie widać, kto jest po właściwej stronie. Tak, to język polityków, przynajmniej niektórych, no i ideologów, którzy już właściwie wszystko wiedzą. Ta pozorna wiedza o świecie i ten tak jasny podział na dobrych i złych ma ułatwiać życie. Tyle że zazwyczaj szkodzi. Oczywiście, że są sytuacje, w których ocena postaw i poglądów środowisk bywa zbliżona do tego czarno-białego podziału, ale rzadko. I chyba nie warto się spieszyć z oceną: „oni tacy są”. Właśnie: „oni”, nie ich poglądy – „oni”!

Kilka lat temu starszy irlandzki ksiądz opowiedział mi scenę z wizyty Jana Pawła II w Irlandii. Papież był tam już w 1979 r., a była to jego trzecia pielgrzymka zagraniczna (dodam dla pełnego obrazu, że do 1982 r. w Irlandii obowiązywało prawo, które traktowało akty homoseksualne jak przestępstwo). Otóż ten irlandzki ksiądz opowiedział mi o tym, jak Jan Paweł II, jadąc na plac, gdzie miała odbyć się Msza św., przejeżdżał obok protestującej grupy homoseksualistów. Nie pamiętam żadnego cytatu, ale zdaniem tego księdza, wiele z wykrzykiwanych haseł było dla papieża obraźliwych. Co zrobił Jan Paweł II? Kazał zatrzymać samochód i podszedł do protestujących. Witał się z nimi i chwilę rozmawiał. Po pewnym czasie protesty ucichły. Nie wiem, co papież im powiedział, ale wiem, że ich spotkał. Jakąkolwiek prawdę im powiedział, połączyła się ona z miłością. I przyniosła pokój.

Kiedy czytałem artykuł Moniki Białkowskiej o homoseksualizmie, który publikujemy w tym wydaniu „Przewodnika” (s. 24), odniosłem wrażenie, że autorce w gruncie rzeczy tylko o to chodzi: o personalizm. Nie tylko w teorii, nie tylko co do wynikających z niego zasad i wartości, ale także w praktyce, tzn. w zastosowaniu personalizmu w spotkaniu z drugim człowiekiem. Bo właśnie wtedy prawda o człowieku i skierowana do człowieka nie może mijać się z miłością. I to jest fundament, którego w czasach zamieszania warto się trzymać.
Ktoś zapyta, czy odnoszę się w ten sposób do dyskusji, jaka toczy się w Polsce wokół słów abp. Marka Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”. Tak, piszę o tej wypowiedzi. Popieram konieczność obrony przed ideologią LGBT. Uważam, że taka ideologia istnieje i że jej wysublimowany wpływ na myślenie młodych ludzi jest bardzo skuteczny, prowadzący ostatecznie do degradacji małżeństwa i rodziny. Mam tu na myśli mówienie o związku homoseksualnym, że jest małżeństwem i że z tego powodu powinno być dozwolone adoptowanie przez takie „małżeństwa” dzieci. Myślę też o edukacji seksualnej, która wynaturza poprawne rozumienie ludzkiej płciowości (przynajmniej w pewnych obszarach tej edukacji). Tak, abp Marek Jędraszewski ma tutaj rację. To nazwałbym personalizmem w teorii. Mam jednak poważną wątpliwość co do personalizmu w praktyce, tzn. do sposobu, w jaki Kościół chce porozumiewać się z osobami o skłonnościach homoseksualnych. Tym bardziej że bardzo wiele z nich nie ma nic wspólnego ze wspomnianą ideologią.

Nie chcę wprost oceniać tej jednej wypowiedzi abp. Marka Jędraszewskiego. Wiem, że ona wpisuje się w szerszy kontekst dotyczący walki, jaka toczy się dzisiaj w Europie z przeróżnymi ideologiami. I wiem, że milczeć nie można. Osobiście znam jednak zbyt wiele osób, które są w Kościele, a które odkryły w sobie skłonności homoseksualne i z tego powodu bardzo cierpią. Zresztą nawet jeśli nie byłyby z Kościołem związane, nadal mogą odczuwać swoją skłonność jako rodzaj cierpienia. I nie potrafię ich teraz zostawić, powiedzieć sobie: walczę z ideologią, a o was już nie pamiętam. Wiem, nie o was mówił abp Jędraszewski, ale tęczowe skojarzenie mogło was bez tej jego intencji dotknąć. Dlatego pamiętam! Tak, teraz tym bardziej o was pamiętam.

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Marcin
    15.08.2019 r., godz. 14:29

    Truizmem jest twierdzenie, że chrześcijanin winien walczyć z grzechem, a nie z grzesznikiem i co więcej - winien kochać tego grzesznika mimo jego grzechu.

    Może warto zastanowić się, czy akty miłości greckiej człowieka są wolnymi zachowaniami, które chrześcijanie zgodnie z Biblią określają jako grzech, czy też są wynikiem wrodzonej ?, genetycznej ? immanentnej ? SKŁONNOŚCI tego człowieka?

    A może przyczyną tej SKŁONNOŚCI jest jednak uwiedzenie czy brak ojca, jak - wg zwolenników propagowania miłości greckiej - błędnie i ze złą wolą twierdzą indywidua pałający nienawiścią do rodzaju ludzkiego, nie znający personalizmu chrześcijańskiego?

    I czy SKŁONNOŚĆ tę człowiek jest w stanie przezwyciężyć poprzez decyzję woli, modlitwę, post i jałmużnę, czy też SKŁONNOŚĆ ta jest nieprzezwyciężalna na podobieństwo skłonności do oddychania i jedzenia, bez których człowiek nie może żyć, nie mówiąc nawet o poczuciu szczęścia i spełnienia?

    Jeżeli jest tak, że ta SKŁONNOŚĆ jest nieprzezwyciężalna na podobieństwo skłonności do oddychania i jedzenia, to albo Bóg, widziany poprzez pryzmat Biblii, jest zły, okrutny i nielogiczny, a nawet perfidny, bo stworzył człowieka, którego za stworzoną w nim niezawinioną SKŁONNOŚĆ karze śmiercią ( biblicyzm ? z Kpl 20,13), albo mamy w Biblii dwa obrazy Boga wzajemnie sprzeczne - złego ze Starego Testamentu i dobrego z Nowego Testamentu.

    Jeżeli tę SKŁONNOŚĆ w sobie może człowiek przezwyciężyć , jak np. skłonność do spożywania nadmiernej ilości pokarmów, i istotnie zachowania płynące z tej SKŁONNOŚCI są grzechem, to można zasadnie zadać pytanie, w jaki sposób chrześcijanie mogą ludzi dotkniętych/ obdarzonych? tą SKŁONNOŚCIĄ próbować ratować, czyli sprowadzać z drogi zatracenia na drogę zbawienia? I czy takie stawianie sprawy jest moralnie dopuszczalne, skoro miłosierny Bóg jest miłością i kocha wszystkich ludzi?

    Pytanie to staje się dojmująco aktualne w naszych czasach, i to nie tylko za sprawą ostatniej nagonki medialnej/ napomnień oburzonych i zatroskanych mediów? na metropolitę krakowskiego.

    Czy otwarte mówienie z ambony przez pasterza z Krakowa, że ideologia kilku liter, czy też zjawisko kulturowe i społeczne, jakie z ideologii tej płynie, jest sprzeniewierzeniem się personalizmowi chrześcijańskiemu/przykazaniu miłości do ludzi hołdujących temu sposobowi życia, w naszym ustawodawstwie państwowym od 1932r. niepenalizowanym, a ostatnio niemal zrównanym prawnie poprzez rozmaite zakazy dyskryminacji z innymi sposobami, czy też takie otwarte mówienie jednoznacznym tekstem jest WYRAZEM TEJ MIŁOŚCI w myśl ewangelicznej zasady z Mt, 37?

    A może - wg Księdza - w myśl założeń personalizmu chrześcijańskiego nie należy ciepiącym ludziom hołdującym miłości greckiej mówić o tym, co Biblia mówi o owocach ich SKŁONNOŚCI i wystrzegać się wszelkich ocen moralnych zjawisk płynących z ideologi kilku liter?

    Pozdrawiam

    ps. piszę o "ideologii kilku liter" i "miłości greckiej" w obawie przed algorytmem:)

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki