Wakacje w tym roku będą zupełnie inne niż zwykle, jeśli w ogóle będą. Czasem niestety dopada mnie taka depresyjna myśl, którą staram się wyrzucić z głowy jak najprędzej, bo to myśl dołująca, odbierająca wszystkie siły i dobry humor. Mój mąż oświadczył, że nie wsiądzie do samolotu, a i mnie nie uśmiecha się odbywać niespodziewanej kwarantanny w obcym kraju, nawet jeśli byłby to kraj śródziemnomorski. Na Bałtyk obraziłam się lata temu. Dałam mu szansę w zeszłym roku, był to czas zaprzepaszczony, którego jedynym owocem okazało się zapalenie pęcherza i zdumienie ceną za smażonego dorsza. Przed chwilą znad Bałtyku wrócił mój syn i także miał pecha, ale chociaż pograli sobie z kolegami w krążki, wspominając dzieciństwo. Przyznaję, że Bałtyk może inspirować, takie mroczne morze. Wyobrażam sobie, że mogłabym napisać jakąś powieść przy biurku z widokiem, ale mnie odstręcza od polskiego Bałtyku także architektura. A przecież kiedyś nic mi nie przeszkadzało. (W pewnym wieku słowo „kiedyś” staje się kluczowe).
Bałtyk to moje dzieciństwo. Pierwsze 14 lat mojego życia, zanim poznałam piękno Tatr i radość z całodziennych wędrówek, wolałam budować zamki z piasku. Ośrodek FWP, do którego jeździliśmy co roku, znajdował się w lesie, tuż przy wydmie. W ogóle nie pamiętam, żeby było zimno. W moich wspomnieniach zawsze świeciło słońce, wiał wiatr, na śniadanie była zupa mleczna (jedno z niewielu dań, do którego nikt nie musiał mnie zmuszać), a wieczorami niebo miało kolor pomarańczowy. Słodkie mleko z tubki można było kupić tylko w tamtejszym sklepie spożywczym. No i woda, woda w morzu zawsze była ciepła. Takie to rzeczy dzieją się z pamięcią, a potem uwierz komuś, kto wspomina dawne czasy. „Kiedyś” zwykle okazuje się lepsze niż „teraz”.
A tymczasem Morze Śródziemne jest dla mnie w tym roku niedostępne. Dwie znajome są właśnie w południowych Włoszech, a tam na kempingach tylko Polacy. Ależ odważnym narodem jesteśmy! Inna znajoma daje znak, że na chorwackim kempingu są jedynymi gośćmi. Ktoś inny chwali się zdjęciami opustoszałego Dubrownika. A Izrael szykuje się do kolejnego zamknięcia.
Wygląda na to, że wyruszymy w Polskę, jeśli będziemy mieć na to czas tego lata. Wszyscy teraz wokół zgłaszają się do poznawania Polski nieoczywistej, więc tej teoretycznie nieturystycznej. Tej położonej przy żółtych drogach, a nawet jeszcze bardziej ukrytej, przy drogach białych, bez poboczy i bez wymalowanych linii pośrodku. Polska w drodze, podróżnicza, bez instalowania się w jednym miejscu. Tylko żeby było ciepło i jezioro, na które można wypłynąć w ciszy i ujrzeć obłoki na błękitnym niebie.