To będzie optymistyczna rozmowa?
– Zobaczymy. Słowo „kryzys” w języku greckim mówi o podziale i o tym, że będziemy się coraz bardziej różnić. Natomiast w języku chińskim oznacza szansę.
A w języku polskim?
– Że musimy sobie jakoś poradzić, poukładać wszystko w taki sposób, żeby przetrwać.
Patrząc na to, jak szybko zapomnieliśmy o noszeniu maseczek i zachowywaniu społecznego dystansu, można odnieść wrażenie, że sobie poradziliśmy i koronawirus już nam nie zagraża.
– Takie zachowanie można zrozumieć. Kilka tygodni temu bardzo sumiennie przechodziliśmy „narodową kwarantannę”: siedzieliśmy w domach, nie spotykaliśmy się z innymi ludźmi, zachowywaliśmy wszystkie reguły. To było dla nas jak okres postu, po którym przyszedł czas karnawału, a dokładniej powrotu do jako takiej normalności. Problem w tym, że nie mamy dziś żadnej pewności co do tego, czy za chwilę nie będziemy mieli drugiej fali epidemii i znów nie będziemy musieli wprowadzić jakichś ograniczeń.
Tym bardziej dziwi to, że zachowujemy się tak, jakbyśmy pokonali już wirusa.
– To proszę wyjaśnić, dlaczego dziś, kiedy nie obowiązują prawie żadne restrykcje, diagnozujemy tyle samo przypadków zakażeń co na początku kwietnia, w szczytowym okresie kwarantanny. Tego nie da się logicznie wytłumaczyć.
Niestety, odpowiedzi nie mają także naukowcy. Jeśli popatrzymy na artykuły naukowe w najbardziej renomowanych czasopismach, to w ostatnich tygodniach przedstawiano w nich skrajnie różne wnioski dotyczące rozwoju pandemii. Zasadniczo jest zgoda co do tego, że zagrożenie koronawirusem jest poważne, ale pełnej zgodności co tego, jak się przed nim bronić, nie ma.
Jacy wyjdziemy z tego koronawirusowego kryzysu? Jedni mówią, że zmieni się wszystko. Inni – że nie zmieni się nic.
– Moim zdaniem świat będzie taki sam, tylko bardziej. Pewne procesy, które zaczęły się kilka czy kilkanaście lat temu, ulegną wzmocnieniu. To chociażby kwestie cyfryzacji, pracy zdalnej, telemedycyny. Koronawirus wymusił na nas ich przyspieszenie. To plusy, ale są też minusy. Mogą zwiększyć się nierówności między ludźmi. Choć jeszcze niedawno oklaskiwaliśmy lekarzy i pielęgniarki, docenialiśmy ekspedientki czy śmieciarzy, którzy pracowali, gdy my byliśmy w domach, to nie wydaje mi się, że zaczniemy nagle bardziej doceniać te zawody.
Szkoda. Można było mieć nadzieję, że poważnie zastanowimy się nad tym, co zrobić, żeby służba zdrowia działała lepiej, a jej pracownicy byli godziwie wynagradzani.
– Druga dekada XXI wieku pokazała, że coraz częściej szukamy rozwiązań na własną rękę. Nie bardzo wierzymy w państwo i wspólnotę polityczną. Jakiś czas temu w rozmowie z Tomaszem Rożkiem starałem się odpowiedzieć na pytanie, jakie będą ekonomiczne skutki epidemii. Wie Pan, czego dotyczyła większość pytań od oglądających nas internautów? Nie tego, co się stanie z bezrobotnymi czy jak chronić ludzi przed utratą pracy, tylko w co inwestować. Na giełdzie pojawiło się wielu nowych graczy. Tak naprawdę wszyscy starają się samodzielnie szukać wyjścia z kłopotów.
To ma swoje dobre, ale i złe strony.
– Społeczeństwo będzie się jeszcze bardziej atomizować i coraz trudniej będzie szukać nam rozwiązań solidarnościowych, które są właściwą odpowiedzią na ten kryzys. Podam przykład. Próba poradzenia sobie z koronawirusem na własną rękę przez poszczególne rządy państw europejskich sprawiła, że wirus bardzo szybko się rozprzestrzenił. Gdybyśmy się w Europie porozumieli szybciej – nie w połowie marca, a w lutym – to możliwe, że epidemia miałaby mniejszą skalę. Tak samo jest w życiu społecznym: racjonalne zachowanie jednostek nie zawsze przekłada się na korzystne rozwiązanie dla całej wspólnoty.
To skoncentrowanie na sobie to nasza polska specyfika?
– Niekoniecznie. Spójrzmy na najmłodsze pokolenie – pokolenie „Z”. Ono z jednej strony ma swoje ambicje, chce realizować swoje pasje, ale nie przemęczając się przy tym zbytnio. Albo dokładniej – pracując tylko tyle, ile niezbędne, by zarobić na wyjazd czy nowy gadżet do roweru. Z drugiej strony pokolenie to jest coraz bardziej pozytywnie nastawione do inicjatyw wspólnotowych, np. ekonomii współdzielenia czy troski o środowisko naturalne.
Warto zauważyć, że na początku pandemii starsi ludzie mówili, że nie możemy wydawać pieniędzy na ochronę środowiska, tylko musimy zabezpieczyć się przed koronawirusem, który nam dziś fizycznie zagraża. Co odpowiadali młodsi? Że starzy i tak za chwilę umrą, szczepionkę prędzej czy później się wymyśli, a już za chwilę będziemy musieli żyć w świecie z suszami i huraganami, bo „leku” na globalne ocieplenie tak szybko nie znajdziemy.
Ale z drugiej strony mieliśmy całą masę przykładów inicjatyw solidarnościowych. Osoby starsze, które zostały w domach, mogły przecież liczyć na pomoc młodszych.
– To prawda. Mam wrażenie, że tego kompletnie nie doceniamy. Z drugiej strony badania pokazują, że zaangażowane Polaków w działalność społeczną zasadniczo utrzymuje się na w miarę stabilnym, ale jednak niskim poziomie w porównaniu do innych państw europejskich. Można to zrozumieć, bo wciąż jesteśmy krajem na dorobku. Bardziej patrzymy na to, jak się wzbogacić i samodzielnie rozwiązać swoje problemy, niż żeby coś zrobić na rzecz dobra wspólnego.
Chyba w najbliższej przyszłości trudno będzie to zmienić, bo okoliczności jeszcze bardziej będą nas popychały do tego, byśmy troszczyli się o siebie.
– I tak, i nie. Spójrzmy na to, jak wiele osób zaangażowało się społecznie w obywatelską kampanię Szymona Hołowni. To pokazuje, że głód takiego działania istnieje (mówię to zupełnie nie rozstrzygając, czy jego program wyborczy był dobry, czy zły). Wcale nie musi być z nami tak źle.
Jakie Pana zdaniem będą ekonomicznie skutki tego kryzysu?
– Zacznę od tego, że chciałbym odczarować słowo „gospodarka”. Często się nim posługujemy, ale co ono właściwie oznacza? Chodzi o PKB, bogactwo firm, poziom zatrudnienia, zarobków, a może bezpieczeństwo ekonomiczne pracowników? Bardzo wiele znaczeń może się pod tym kryć. Gospodarka to słowo klucz dla naszej historii po 1989 r. i pierwsza pułapka.
Druga pułapka, w której tkwimy, to pojęcie „wyścigu”. Musimy kogoś dogonić. Dziś kiedy w Hiszpanii czy Włoszech jest gorzej, to mamy nadzieję, że już niedługo ich dościgniemy. Nie mówimy o tym, czy będzie nam się żyło lepiej. Ważne, żebyśmy w słupkach wyglądali lepiej od innych. Takie porównywanie siebie z innymi to strasznie ryzykowna strategia.
To jak uniknąć tych pułapek?
– W sprawnej polityce gospodarczej chodzi o to, żeby ludzie byli szczęśliwi, żeby mieli poczucie dobrostanu: majątkowego, zdrowotnego, społecznego itd. W tym sensie nawet jeśli nasze PKB się odbije, ale wzrosną nierówności, bo wiele osób straci stabilną pracę, to nie wiem czy na tym gospodarczo – używając tego słowa klucza – dobrze wyjdziemy.
To było wyraźnie widać podczas dyskusji na temat strategii obrony przed koronawirusem: czy „zamknąć się”, chroniąc ludzi, czy pozwolić się kręcić gospodarce, ryzykując życiem najbardziej narażonych.
– Przeciwstawianie sobie zdrowia i gospodarki jest błędne. Przecież w gospodarce chodzi o człowieka. Jaka będzie korzyść, jeśli nie zrobimy lockdownu, przez co umrze mi dziadek czy rodzic? To wszystko są naczynia połączone. Sprowadzanie dyskusji do dylematu zdrowie czy gospodarka jest prostackim uproszczeniem.
Jesteśmy w stanie wyrwać się z tych uproszczeń? Jak patrzę na kończącą się ostatnią z serii kampanii wyborczych, to mam wrażenie, że nie.
– Politykę napędza spór i trudno się dziwić partiom politycznym, że starają się te spory podkręcać. To zwiększa mobilizację wyborców i frekwencję przy urnach. Krótko mówiąc, z ich strony jest to racjonalnie, tyle że jest to racjonalność krótkoterminowa. To, co będzie decydowało o powodzeniu jakiejkolwiek polityki w przyszłości, to poziom kapitału społecznego. Najprostszy przykład: jeżeli ludzie nie będą ufali komunikatom rządu o konieczności noszenia maseczek, to nie będą tych maseczek nosić. Jeżeli podważymy zaufanie, to w przyszłości jakakolwiek polityka – nawet według najlepszego pomysłu – nie zadziała.