Do wtorku 10 marca ponad 113 tys. osób zostało zakażonych koronawirusem na całym świecie. Ponad 4 tys. z nich zmarło, z czego ponad 3 tys. w samych Chinach. O ile jednak w tym azjatyckim kraju sytuacja zaczęła się uspokajać i w poniedziałek 9 marca odnotowano tylko 19 przypadków nowych zakażeń, to w innych rejonach świata, w tym Europie, jest wręcz przeciwnie. We Włoszech odnotowano 463 przypadki śmiertelne, a liczba zakażonych przekroczyła 8 tys. W Korei Południowej odnotowano 7,5 tys. przypadków zakażenia, jednak tam bilans ofiar śmiertelnych jest zdecydowanie niższy – w momencie pisania tekstu na COVID-19 zmarło 54 Koreańczyków.
Niektórzy komentatorzy zwracają uwagę, że nowy wirus jest szczególnie śmiertelny tam, gdzie szwankują instytucje. Dlatego właśnie bilans ofiar we Włoszech jest dramatyczny, za to w Niemczech dotychczasową śmiertelność COVID-19 szacuje się na 0,2 proc. Z jeszcze większą prędkością po świecie przemieszcza się inna epidemia – strachu i niepewności. A to, jak wiadomo nie od dziś, punkt zapalny każdego wielkiego kryzysu gospodarczego.
Efekt motyla
Specyfiką obecnej pandemii COVID-19 jest to, że rozgrywa się w świecie niezwykle wręcz zglobalizowanym, w którym podróże na drugi koniec globu są doświadczeniem nie tylko wąskich elit, ale też sporej części zachodniej klasy średniej. A i tak przemieszczanie się ludzi po świecie jest niczym w porównaniu do obiegu towarów i pieniędzy. Przykładowo sama Unia Europejska wygenerowała w 2018 r. 423 mld dolarów nadwyżki handlowej. Proces produkcyjny przeróżnych dóbr jest rozsiany po całym świecie – jeden produkt może zawierać w sobie części wyprodukowane w Chinach, Brazylii i Republice Południowej Afryki. Pieniądze przemieszczają się po świecie z jeszcze większą swobodą – przepływ gotówki jest zdecydowanie najbardziej uwolnionym obrotem ze wszystkich. Środki finansowe są lokowane nie tylko w firmach, ale też jako rezerwy walutowe państw narodowych. Chiny trzymają w ten sposób ponad 3 biliony dolarów w różnych walutach, spośród których zdecydowanie wiodącą rolę odgrywa dolar.
Przy tak gigantycznych powiązaniach międzynarodowych, światowa gospodarka musi być niezwykle wyczulona na wstrząsy w poszczególnych rejonach świata. A w szczególności w tych najbardziej znaczących, takich jak USA, Unia Europejska i Chiny. Przykładowo, gdy Chiny wstrzymują eksport półproduktów, odczuwają to firmy z Niemiec czy Stanów Zjednoczonych, które nie mają jak kontynuować produkcji. Gdy w USA pojawia się recesja, a amerykańscy konsumenci przestają kupować na zawołanie, w problemy wpadają eksporterzy z Japonii albo Francji, co następnie przekłada się na gorszą sytuację pracowników w tych krajach, którzy także przestają wydawać pieniądze, to zaś wpływa na pogorszenie koniunktury w kolejnych krajach, i tak dalej. Według tej logiki właśnie rozlał się po całym świecie ostatni kryzys gospodarczy zapoczątkowany w 2007 r. na rynku amerykańskich kredytów hipotecznych.
Sytuacja, w której wielomilionowe miasta w „fabryce świata”, jak są nazywane Chiny, poddawane są kwarantannie, a ruch turystyczny w jednym z najbardziej atrakcyjnych krajów globu, jakimi są Włochy, praktycznie zamiera, musi mieć niebagatelne skutki dla gospodarki. Choć może jeszcze tego nie odczuwamy, to już się dzieje.
Gospodarczy wirus
Wpływ koronawirusa na światową gospodarkę starają się oszacować niemal wszystkie czołowe ośrodki badawcze ze świata. Co nie jest łatwe głównie z tego powodu, że nikt nie wie, jak długo będzie trwać obecna pandemia. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) oszacowała, że tempo światowego wzrostu PKB w 2020 r. spadnie z 2,9 do 2,4 proc. Analitycy zastrzegają jednak, że negatywne konsekwencje COVID-19 dla gospodarki mogą być zdecydowanie głębsze. Jeśli epidemia będzie się przeciągać i obejmie wszystkie kontynenty, to tempo może spaść do 1,4 procenta, a więc o ponad połowę.
Badacze z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego stworzyli aż siedem różnych scenariuszy. Różnią się one oczywiście stopniem nasilenia epidemii COVID-19 na całym świecie. Ostatni, najbardziej pesymistyczny scenariusz, bierze pod uwagę sytuację, w której koronawirus w ogóle nie jest zdławiony i powraca co jakiś czas w charakterze pandemii. Według ich wyliczeń obecna epidemia sprawi, że światowe PKB spadnie najprawdopodobniej o 2,4 biliony dolarów. Jednak ten najbardziej pesymistyczny scenariusz mówi o utracie 9 bilionów dolarów.
Oczywiście powstały też prognozy dla Polski. Według minister rozwoju Jadwigi Emilewicz wstępny szacunek rządu mówi o wyhamowaniu rozwoju o 0,5–1,3 punktu procentowego PKB, jednak nie będzie niższy niż 2 proc. To w miarę optymistyczne założenia, choć trzeba przyznać, że w zasadzie we wszystkich prognozach akurat Polska nie należy do tych krajów, w które „koronakryzys” uderzy najmocniej. Jeszcze dalej poszedł mBank, którego dział analityczny jest jednym z najbardziej liczących się w kraju. Według analityków mBanku wzrost gospodarczy w Polsce wyhamuje w tym roku do zaledwie 1,6 proc. Wcześniej szacowali go na 2,8 proc.
Obciążenie systemów społecznych
Ignacy Morawski, jeden z najlepszych ekonomistów młodszego pokolenia w Polsce, twórca portalu SpotData, wskazuje kluczowy punkt, który sprawia, że COVID-19, choć nie jakoś szczególnie śmiertelny, może spowodować gigantyczne perturbacje. Epidemia niezwykle obciąża krajową opiekę medyczną. Widać to szczególnie we Włoszech, gdzie szpitale są tak obłożone dodatkową liczbą chorych, którzy często wymagają intensywnej opieki lub odizolowania, że ledwo dają radę. Włoski system szpitalny jest na granicy wytrzymałości, a to przecież kraj jednak bogatszy od Polski (choć na pewno nie lepiej zorganizowany). Przeciążenie systemu społecznego musi mieć wpływ także na gospodarkę – chociażby z powodu konieczności ponoszenia większych wydatków przez rząd. Gdyby skala epidemii była w Polsce podobnie wysoka co we Włoszech, nasza służba zdrowia musiałaby przejść gigantyczne problemy.
Z drugiej strony, epidemia koronawirusa może doprowadzić do spadku cen. Jeśli wzrost gospodarczy bardzo gwałtownie się obniży, a Zachód wpadnie w recesję, przedsiębiorcy będą musieli się zmierzyć z niższym popytem na swoje towary. Będą więc starali się przyciągnąć klientów niższymi cenami. Generalnie pesymizm w gospodarce skutkuje zwykle spadkiem cen. Morawski zauważa jednak, że w długim terminie może być inaczej. Jeśli recesja gospodarcza będzie się przeciągać, to rządy zaczną na większą skalę stymulować gospodarkę – na przykład wpuszczaniem większej ilości pieniądza na rynek. To zaś sprawi, że inflacja po początkowym mocnym wyhamowaniu znów może ruszyć w górę.
Na szczęście najnowsze dane WHO wskazują, że skala epidemii będzie jednak mniejsza niż się wcześniej sądziło. Choć śmiertelność COVID-19 jest wyższa niż grypy, to potencjał rozprzestrzeniania prawdopodobnie niższy. Zarażane są głównie osoby z rodziny i domownicy, więc będzie się dało ją powstrzymać tradycyjnymi, choć radykalnymi, rozwiązaniami administracyjnymi, takimi jak kwarantanny czy izolatki. To oznacza, że światowe perturbacje gospodarcze będą głębokie, jednak krótkie. A po tym tąpnięciu może nastąpić wręcz odbicie, gdy wszystkim już ulży, lub się zwyczajnie do stałej obecności nowego wirusa przyzwyczają. Lub też wynaleziona zostanie na niego wreszcie skuteczna szczepionka.