Zakończył się trwający ponad dwa miesiące swoisty maraton, w którym pierwotny termin wyborów usiłowano z jednej strony zmienić, a z drugiej koniecznie utrzymać. Sama długość tego maratonu, a także liczne zwroty akcji sprawiły, że właściwie możemy odczuwać coś na kształt ulgi na wiadomość, że termin wyborów został wreszcie ustalony i już nie będzie – miejmy nadzieję – zmieniany.
Faktycznie powszechne?
Konstytucja stanowi, że wybory prezydenckie powinny być powszechne, równe, bezpośrednie i tajne (art. 127 ust. 1). Pytania pojawiają się przede wszystkim wokół zapewnienia powszechności wyborów. Powszechność wyborów polega na tym, że każdy pełnoletni obywatel może wziąć udział w głosowaniu. Nie chodzi przy tym tylko o jakąś formalną deklarację, ale o realną możliwość głosowania dla wszystkich. Wskazania dotyczące zapewnienia powszechności wyborów są wręcz drobiazgowe. Na przykład zwraca się uwagę, żeby wyborów nie wyznaczać w dzień, który byłby dla istotnej części społeczeństwa zwyczajnie niedogodny. Kiedyś szczególnie podkreślano, że wybory nie powinny się odbywać w okresie zbiorów zbóż, ziemniaków czy jesiennych zasiewów, utrudniałoby to bowiem udział w nich rolnikom. Dziś bardziej wskazuje się na niewłaściwość terminów wakacyjnych, świątecznych czy obejmujących ferie zimowe, a więc takich, kiedy wiele osób wyjeżdża na urlopy. Przestrzega się także przed wyznaczeniem wyborów na dni świąteczne w tygodniu (choć formalnie jest to dopuszczalne), bo z kolei długie weekendy stanowią okazję do wyjazdów.
Czy więc będzie można mówić o powszechnych wyborach, gdy spora część społeczeństwa będzie z nich wyłączona na skutek choroby (mamy przecież epidemię!) i wynikającej z niej izolacji, jeszcze większa część w wyniku odbywania kwarantanny (obecnie ponad 80 tys. osób), a kolejna część nie pójdzie, bo będzie obawiała się zarażenia?
Korespondencyjnie nie dla każdego
Tym obawom usiłuje przeciwdziałać ustawa o szczególnych zasadach wyborów prezydenta w 2020 r. przez wprowadzenie możliwości głosowania korespondencyjnego. Możliwość głosowania korespondencyjnego przez wszystkich wyborców pojawiła się w 2011 r. – uzasadniano ją wówczas szansą zwiększenia powszechności głosowania. Głosowanie korespondencyjne zniesiono jednak w 2018 r., stwierdzając, że takie głosowanie „zwiększa ryzyko nieprawidłowości”. Teraz znowu je przywrócono – aczkolwiek jednorazowo, tylko dla tegorocznych wyborów.
Głosowanie korespondencyjne nie rozwiązuje jednak problemu powszechności wyborów do końca. Zamiar takiego głosowania trzeba zgłosić wcześniej – co ma więc zrobić osoba, która zachoruje czy zacznie odbywać kwarantannę w ostatnich dniach przed wyborami? Ustawa w przypadku takich osób skraca termin zgłoszenia, jednak zawsze są to co najmniej dwa dni przed wyborami. Oznacza to, że będą osoby, które możliwości głosowania zostaną pozbawione. Trzeba też zauważyć, że sama choroba powoduje, iż ktoś może nie mieć zwyczajnie sił na głosowanie. Oczywiście – w każdym czasie są osoby chore, tutaj jednak mamy do czynienia z epidemią, która liczbę chorych znacząco zwiększa.
Głosowanie korespondencyjne rzeczywiście może rodzić ryzyko nieprawidłowości (np. niezachowanie tajności wyborów, głosowanie za kogoś), inna jest jednak sytuacja, gdy o takim głosowaniu wyborca decyduje samodzielnie, a inna gdy jest do niego zmuszony, choćby przez obawę przed zarażeniem. Trzeba przy tym pamiętać, że wcześniej z możliwości głosowania korespondencyjnego korzystało bardzo niewiele osób, gdy będzie ich zdecydowanie więcej, mogą się pojawić logistyczne trudności z liczeniem głosów, inaczej też wtedy spojrzymy na potencjalne nieprawidłowości związane z tą formą głosowania. Co istotne, w przypadku nagłego pogorszenia sytuacji epidemicznej można zarządzić obowiązek głosowania korespondencyjnego na jakimś obszarze. Jest to przepis jak najbardziej słuszny w sytuacji trwającej pandemii, jednak może doprowadzić do kolejnego naruszenia powszechności wyborów – nie każdy będzie miał czas i ochotę na dodatkowe działanie, jakim jest zgłoszenie zamiaru głosowania korespondencyjnego.
Kwadratura koła
Powszechność wyborów naruszona też jest w przypadku obywateli polskich przebywających za granicą – nie we wszystkich krajach będzie można przecież obecnie dojechać do polskiej ambasady, aby zagłosować osobiście, nie wszędzie też będzie możliwe przeprowadzenie głosowania korespondencyjnego. Oznacza to pozbawienie możliwości udziału w wyborach kolejnych grup wyborców.
Można powiedzieć, że stoimy przed kwadraturą koła. Doceniając wszelkie wysiłki, jakie uczyniono, by zorganizować głosowanie w warunkach pandemii, trzeba powiedzieć, że wybory nie będą do końca spełniały standardów demokratycznych. I trudno tu mówić o czyjejś złej woli, po prostu w sytuacji epidemicznej jest to obiektywnie niemożliwe.
Stan nadzwyczajny, którego nie ma
Nie sposób w tym momencie nie przypomnieć rozwiązania przewidzianego przez polskie prawo i wielokrotnie przywoływanego już w toku dyskusji na temat terminu wyborów – mianowicie stanu nadzwyczajnego. Stan klęski żywiołowej, jeden ze stanów nadzwyczajnych, może być ogłoszony w razie katastrofy naturalnej noszącej znamiona klęski żywiołowej (art. 232 konstytucji), a do katastrof naturalnych zalicza się masowe występowanie chorób zakaźnych. Polskie prawo (choć nie bezpośrednio konstytucja) zna oczywiście również stan epidemii, który został wprowadzony w marcu i nadal trwa, przewidziany jest on jednak dla epidemii o mniejszym zasięgu, przede wszystkim mających wymiar lokalny. Tak naprawdę większość z nas przeżyła już niejedną epidemię, o których jednak się już nie pamięta, bowiem nie miały takiego zasięgu ani nie wiązały się z takim ograniczeniem praw jak to, co przeżywamy obecnie. Nie oznacza to jednak, że nie były wówczas potrzebne specjalne uprawnienia dla organów ochrony zdrowia – do takich sytuacji służy stan epidemii. W sytuacji jednak, gdy epidemia obejmuje całe państwo, prowadząc do jego praktycznego zatrzymania, należy wprowadzić przewidziany w konstytucji stan klęski żywiołowej.
Konstytucja stanowi, że w czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie mogą być przeprowadzane wybory, w tym wybory prezydenta. Kadencja organu, którego nie można w tym czasie wybrać ulega „odpowiedniemu przedłużeniu” (art. 228 ust. 7). Jakie są przyczyny takiego uregulowania? Oprócz już omówionych trudności w przeprowadzeniu prawdziwie demokratycznych wyborów, trzeba wskazać na prostą rzecz – w takim czasie nikt nie ma głowy do wyborów. Przypomnijmy sobie, co działo się miesiąc temu (kiedy powinny odbyć się wybory) albo dwa miesiące temu (kiedy powinna się toczyć w całej pełni kampania wyborcza) – czy myśleliśmy wtedy o wyborach, czy raczej o tym, jak uchronić się przed zakażeniem, jak zorganizować sobie życie w sytuacji niemal całkowitego zamknięcia? W czasie stanu nadzwyczajnego wszystkie siły powinny być skoncentrowane na odwracaniu zagrożeń, nie powinno się ich rozpraszać na wybory.
Partykularne interesy a wspólne dobro
Gdyby wprowadzono stan klęski żywiołowej, nie stalibyśmy więc przed niemożliwym do zrealizowania zadaniem takiego zorganizowania wyborów, by spełniały wszystkie standardy. Naiwnością byłoby jednak przypuszczenie, że uniknęlibyśmy gorszących sporów wśród polityków. Wybory można przeprowadzić dopiero po 90 dniach po zakończeniu stanu nadzwyczajnego, co bynajmniej nie oznacza, że wtedy może się odbyć głosowanie – po 90 dniach dopiero inicjuje się cały proces wyborczy. Tak więc realnie można ocenić, że wskutek wprowadzenia stanu klęski żywiołowej kadencja obecnego prezydenta przedłużyłaby się może nawet o pół roku. Obawiam się mocno, że spory, równie zażarte i gorszące, toczyłyby się wokół terminu zakończenia stanu nadzwyczajnego – jedna strona chciałaby go zakończyć jak najszybciej, druga z kolei wolałaby go możliwie przedłużyć. Trzeba przy tym dodać, że przepisy dotyczące stanów nadzwyczajnych nie są we wszystkich szczegółach precyzyjne, nie ma też wykształconej praktyki ich stosowania (bo nie było dotąd takich sytuacji). Cóż, założenie jest takie, że w nadzwyczajnych sytuacjach wszyscy myślą o dobru kraju, odkładając na bok swoje partykularne interesy.