Logo Przewdonik Katolicki

Miłosierdzie w czasie epidemii

Jarosław Jurkiewicz
– Dzielimy się tym, co mamy. Mimo pandemii żywności jest więcej. Cud Boży – mówi ks. Radosław Siwiński, fot. Patryk Bierski

Dzielimy się tym, co mamy, i niesiemy pocieszenie – tak na zagrożenie koronawirusem odpowiada koszaliński Dom Miłosierdzia Bożego.

Słoneczna sobota, zbliża się godzina 13.00. Przed wejściem do Domu Miłosierdzia Bożego w Koszalinie czeka kilkadziesiąt osób. Straż miejska czuwa, by zachowali dystans. Jeden z zakonników każdego podchodzącego po żywność bada alkomatem. Obowiązuje zasada: dostaniesz pomoc, jeśli będziesz trzeźwy. Dla wielu czekających na posiłek to jedyna motywacja, by odstawić alkohol.
Andrzej pakuje do reklamówki zestaw obiadowy: kotlet, ziemniaki i surówka. Do tego chleb, hermetycznie zapakowana paczka wędlin, porcja rosołowa i mięso mielone. – Zrobię sobie u kumpla kolację, będę miał też coś na śniadanie.
Ma 61 lat. Już trzy lata przychodzi tu po jedzenie, dostaje też ubrania. Chodzi o kulach, ma zapalenie stawów. Od roku jest bezdomny. – Śpię po śmietnikach albo piwnicach – opowiada, dodając, że czasem u znajomego może się wykąpać. – Myślałem, że dostanę od miasta jakiś kąt. Nie doczekałem się pomocy.
Anna ma długi w firmach pożyczkowych. Grozi jej komornik. Chce wyjechać do pracy w Niemczech. – Teraz nie mam za co żyć. Darmowe jedzenie to mój ratunek – przyznaje 36-latka, odbierając pakiet z żywnością.
3-Jurkiewicz-fot-Patryk-Bierski.jpg

Wojciech przyznaje, że kiedy idzie na dyżur w kuchni, modli się do Ducha Świętego

To ty opuściłeś Boga
Ta kolejka na ulicy to znak pandemii. Jeszcze w połowie marca potrzebujący z miasta i okolic mogli zjeść ciepły posiłek w jadalni Domu Miłosierdzia. Teraz jedzenie jest wydawane w drzwiach. Trzeba było też zamknąć łaźnię dla bezdomnych. – Musieliśmy podporządkować się ogólnym rygorom. Nie mogliśmy narażać naszych mieszkańców – tłumaczy ks. Radosław Siwiński, twórca i szef Stowarzyszenia Dom Miłosierdzia.
Na początku ludzie w kolejce nie przestrzegali obostrzeń: stali w grupach, rozmawiali twarzą w twarz. Przechodnie byli zaniepokojeni. Interweniowali strażnicy miejscy. – Teraz już jest porządek. Dobrze to działa – ocenia ks. Radosław.
W czasie zagrożenia epidemią po żywność zgłasza się więcej osób – nawet 160 dziennie. – Zauważyliśmy sporo nowych twarzy. Może dlatego, że wiele miejsc pomocowych zostało zamkniętych.
Ale Dom Miłosierdzia Bożego to nie tylko obiady dla ubogich, to znacznie szerszy projekt. Główny dom w Koszalinie (potężny poniemiecki gmach, w którym do wojny mieścił się dom spokojnej starości) zapewnia dach nad głową blisko 100 osobom. To ludzie bezdomni, wychodzący z nałogów – szukają pracy, kończą szkoły, porządkują sprawy osobiste.
To także dom w Uliszkach (osada przy drodze w kierunku Kołobrzegu), czyli miejsce dla kobiet. Mieszkają tu staruszki, którymi nie interesuje się rodzina, kobiety z doświadczeniem przemocy (bywa, że trafiają z dziećmi) i alkoholiczki, które starają się wyjść z nałogu.
I dom na Roli – małej wiosce pod Świdwinem, gdzie w odosobnieniu życia uczy się na nowo 30 mężczyzn. Alkoholicy, byli narkomani, ludzie uzależnieni od hazardu i uciekający od toksycznych związków. Wojtek kilka miesięcy mieszkał w domu na Roli. Był tam kucharzem, teraz gotuje w głównym domu w Koszalinie – dla mieszkańców i potrzebujących z miasta. – To duże wyzwanie. Zawsze, jak idę na dyżur, zwracam się do Ducha Świętego. Ludzie mówią, że smakuje, więc chyba nie wychodzi mi to najgorzej.
Pochodzi z północnej Wielkopolski. Organizował wystawy i koncerty. Wygrywał konkursy poetyckie. Mówi, że przez najbliższą osobę stracił wszystko: rodzinę i dom. Wylądował na ulicy, poszedł w alkohol. – Kiedyś w rozpaczy wykrzyczałem w kierunku przechodzącej zakonnicy, że Bóg mnie opuścił. A ona powiedziała, że to ja opuściłem Boga.
To zakonnice przywiozły go do Koszalina. – Będę tak długo, aż nie osiągnę równowagi: znajdę pracę, rozpocznę samodzielne życie. Dużo tu takich ludzi.

1-Jurkiewicz-fot-Patryk-Bierski.jpg

W ciągu dnia Dom Miłosierdzia Bożego wydaje nawet 160 posiłków. 

O nic nie prosiliśmy, a mamy
Zwykle wiosną w domach robiło się nieco luźniej. Bo ludzie szli w swoje życie. W tym roku jest inaczej: mało ludzi się usamodzielnia i wciąż ktoś prosi o przyjęcie. – Postanowiliśmy, że nie będziemy się zamykać. Rozum musi być, ale nie można stracić miłości. Modliliśmy się i Bóg uchronił nas od zakażeń – tłumaczy ks. Radosław. – Powoli dotykamy rekordu, pod trzema dachami dajemy schronienie 150 osobom. W naszej ośmioletniej historii nigdy nie było tak dużo ludzi.
Dom Miłosierdzia Bożego utrzymuje się przede wszystkim z darów i ofiar. W czasie zagrożenia epidemią ofiarność nie zmalała. Przeciwnie: żywności jest więcej niż kiedyś, finanse też są lepsze. Ludzie przynosili nawet świece do kaplicy. – Cud Boży, o nic nie prosiliśmy. Raz tylko ogłosiliśmy, że nie mamy naczyń jednorazowych do wydawania posiłków dla potrzebujących – opowiada kapłan. – Z całej Polski przychodziły kartony naczyń, a dziewczyny z Politechniki Koszalińskiej ogłosiły zbiórkę i zrobiły nam zakupy za kilka tysięcy.
Dom daje potrzebującym dach nad głową (odwdzięczają się pracą). Zapewnia też opiekę duchową. W kaplicy koszalińskiego domu zwiększono liczbę Eucharystii. Salę konferencyjną i dwa inne pomieszczenia przeznaczono na dodatkowe miejsca modlitwy.
W szczycie pandemii większość mieszkańców nie mogła pójść do pracy. Wzięli się więc za bieżące remonty i malowanie. – W Koszalinie dopieściliśmy wszystkie pomieszczenia. Nigdy nie było na to czasu – informuje ks. Radosław.
W domu na Roli można było dokończyć nowy budynek na 10 osób. U kobiet w Uliszkach natomiast wymieniono hydraulikę i instalację elektryczną. Teraz trwa urządzanie kaplicy.
Kawiarnię „Kawa z duszą”, którą od trzech lat w centrum Koszalina prowadzi Stowarzyszenie Dom Miłosierdzia, trzeba było zamknąć. Ale ten czas też nie został zmarnowany: wnętrze gruntownie wyremontowano, są nowe fotele i miejsce dla dzieci.

4-Jurkiewicz-fot-Patryk-Bierski.jpg

Siostra Małgorzata Łopacka nie przyjęła posady asystenta na uczelni – Czasem pojawiają się rozterki, ale wiem, że to nie wypełniłoby mojego serca​

Nie mamy telewizora, żyjemy radykalnie
Jednak najbardziej wyjątkowym przedsięwzięciem w trudnym czasie był telefon alarmowy. O każdej porze dnia i nocy ludzie z miasta mogli dzwonić z prośbą o pomoc. Pomysł wyszedł od zakonników ze wspólnoty Braci Miłosiernego Pana. Mieszkają na poddaszu koszalińskiego domu, są na razie formalnie stowarzyszeniem wiernych świeckich, jeszcze nie zatwierdzonym jako zgromadzenie zakonne, ale złożyli już pierwsze śluby.
Brat Franciszek (w życiu świeckim magister finansów po Uniwersytecie Toruńskim) opowiada, że kiedy kończył studia, obiecał Bogu, że po obronie zrobi coś szalonego. I przyjechał do Koszalina na ewangelizację nadmorską. Potem jeszcze wrócił do Torunia do pracy w państwowym urzędzie, ale umowy nie przedłużył. – Postanowiłem przyjechać na wolontariat do Domu Miłosierdzia, by głosić doświadczenie żywego Boga, a przede wszystkim pomagać ubogim i potrzebującym. Kiedy tu zamieszkałem, poznałem kilku chłopaków, którzy, jak ja, chcieli poświęcić życie Chrystusowi.
Rodzącemu się powołaniu przyglądał się ks. Radek, który z czasem został moderatorem wspólnoty. Przyglądał się też biskup, który dwa lata temu w Skrzatuszu podpisał dekret o powołaniu nowej wspólnoty.
Dziś braci jest sześciu. Żyją według prostych zasad. – Czerpać siłę z adoracji Najświętszego Sakramentu, z modlitwy i życia braterskiego, by głosić miłosierdzie każdemu napotkanemu i pomagać najuboższym. Także w czasie epidemii – podkreśla zakonnik.
Od początku obostrzeń każdy, kto czuł paraliżujący lęk przed wyjściem z domu, mógł zadzwonić z prośbą o wykupienie leków czy zrobienie zakupów, a nawet o wyjęcie listów ze skrzynki. Bracia nie odmawiali pomocy. Wspierały ich trzy dziewczyny, które przygotowują się do założenia wspólnoty Sióstr Miłosiernego Pana (będą miały ten sam charyzmat co męska gałąź powstającego zgromadzenia).
Dzwonili głównie ludzie starsi. Brat Franciszek wspomina telefon sędziwego pana, który mówił, że nie ma co jeść. – Okazało się, że on przede wszystkim chciał porozmawiać. Mówił o cierpieniu, które musi znosić z powodu choroby i o samotności. Pobyliśmy z nim, odmówiliśmy cząstkę różańca.
Z czasem dzwoniło coraz więcej ludzi w sile wieku, którzy stracili pracę i dochody. Prosili o żywność. – Dzieliliśmy się tym, co mamy. I nieśliśmy pocieszenie.
Przez trzy miesiące odwiedzili blisko 300 osób. Czy się nie bali? – Mamy to szczęście, że żyjemy dość radykalnie i nie mamy dostępu do telewizji. Wiadomości ze świata nie bombardują naszych umysłów – objaśnia zakonnik. – Dom nas nauczył tego, by w każdej sytuacji ufać Bogu.
Siostra Małgorzata Łopacka (magister biologii, dba o śpiew i kwiaty w kaplicy, porządkuje ogród i przygotowuje do życia zakonnego) wspomina, że raz z prośbą o pomoc zadzwoniła kobieta, która mówiła, że była w szpitalu i przewozili koło niej człowieka zarażonego koronawirusem. – Wtedy poczułam lekki niepokój.
Przyznaje jednak, że kiedy obowiązywały największe rygory związane z epidemią, dom był jak oaza. – Pracowaliśmy w ogrodzie albo porządkowaliśmy podwórze i patrzyliśmy na ludzi w maseczkach, którzy z lękiem przemykali ulicą – wspomina. – Uważałam, że epidemia to czas, kiedy Kościół jeszcze bardziej powinien mówić i myśleć o życiu wiecznym.
Dziś telefonów z prośbą o pomoc jest znacznie mniej. Zakonnicy przynajmniej raz w tygodniu wychodzą do miasta, by rozmawiać z przechodniami i modlić się. – Czuję, że po izolacji ludzie jeszcze bardziej niż przedtem chcą rozmawiać o Bogu – dodaje siostra Małgorzata.

Będzie też pustelnia
Dom Miłosierdzia Bożego to naprawdę szeroki projekt. Rok temu zastrzegające anonimowość małżeństwo kupiło i przekazało stowarzyszeniu ponad 11 hektarów w odludnym miejscu w pobliżu wsi Kołtki pod Białym Borem. Biskup poświęcił teren i teraz powstaje tam pustelnia. Trzeba było naprawić dwie drogi przez las, wykopać dwie studnie, ułożyć półtorakilometrowy kabel zasilający pustelnię w prąd elektryczny. Już jest gotowa kaplica i pierwszy dom pustelniczy. Czas pandemii, kiedy mieszkańcy Domu Miłosierdzia nie mogli iść do pracy, można było poświęcić na porządki w pustelni.
– Za nami także ogrom spraw urzędowych – dodaje ks. Radosław Siwiński.
W przyszłości powstanie tu mały klasztor i dziesięć domków pustelniczych. Będzie miejsce na wyciszenie i modlitwę. Ludzie świeccy – także z rodzinami – będą mogli odzyskać spokój.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki