Katolicki arcybiskup Waszyngtonu Wilton D. Gregory wywołał spore poruszenie w USA, ponieważ potępił wizytę prezydenta Donalda Trumpa w Narodowym Sanktuarium Jana Pawła II kilka dni temu. Dzień przed tą wizytą, w trakcie zamieszek, które ogarnęły całe Stany Zjednoczone, prezydent Trump postanowił odwiedzić prezbiteriański kościół św. Jana i zrobić sobie na jego tle zdjęcie, trzymając w ręku Biblię. Aby prezydent mógł przespacerować się z Białego Domu do nieodległej świątyni, policja użyła siły fizycznej i gazu łzawiącego, by rozpędzić tłum manifestantów. Po zabójstwie przez białego policjanta z Minneapolis czarnoskórego George’a Floyda we wszystkich większych miastach odbywały się gwałtowne protesty – nieraz połączone z aktami przemocy i wandalizmu – w proteście przeciw brutalności policji i rasizmowi. Trump – choć wyraził ubolewanie z powodu śmierci Floyda – jest zwolennikiem twardej rozprawy z demonstrantami, łącznie z groźbą użycia przeciwko nim nie tylko specjalnych oddziałów policji, Gwardii Narodowej, ale oddziałów wojska.
Dlatego wielu komentatorów w USA i na świecie było oburzonych, gdy służby siłą usuwały manifestantów z centrum Waszyngtonu, by prezydent mógł przejść pod kościół św. Jana i pozować do zdjęć. Taki też był główny zarzut zawarty w oświadczeniu abp. Wiltona D. Gregory’ego. „Uważam za zdumiewające i naganne, by jakakolwiek instytucja katolicka pozwoliłaby sobie na tak rażące nadużycie i manipulację w sposób naruszający nasze zasady religijne, które wzywają nas do obrony praw wszystkich ludzi, nawet tych, z którymi się nie zgadzamy”, napisał hierarcha. Szczególnie podkreślił swoje oburzenie faktem, że kolejnego dnia prezydent Trump chciał wykorzystać politycznie postać św Jana Pawła II. „Z pewnością nie zaakceptowałby użycia gazu łzawiącego i innych środków odstraszających, aby uciszyć ich, rozproszyć lub zastraszyć w celu zrobienia zdjęcia przed miejscem kultu i pokoju”, napisał.
Sporo konserwatystów było oburzonych wystąpieniem hierarchy. Podkreślano, że Trump zwalcza organizacje aborcyjne, a w Narodowym Sanktuarium św. Jana Pawła II podpisał dekret o wolności religijnej, więc katolicy powinni być mu za to wdzięczni. Przypominano, że większość chrześcijan głosowało właśnie na kandydata konserwatywnej partii republikańskiej, a jeden z katolickich teologów oskarżył wręcz arcybiskupa George’a o... brak uczuć chrześcijańskich. Arcybiskupa wsparł, co ciekawe, anglikański biskup Waszyngtonu, oskarżając prezydenta o wykorzystanie Biblii, najświętszego tekstu cywilizacji judeochrześcijańskiej w celach politycznych.
Przyznam, że arcybiskup Waszyngtonu szczerze mi zaimponował. I to nie dlatego, że lubię lub nie Trumpa. Rozumiem jego sprzeciw wobec wykorzystywania przez polityka świątyni do celów politycznych. Sytuacja w USA jest podobna do tej w Polsce, gdzie politycy też bardzo lubią wykorzystywać wiarę do swoich celów. I w Polsce też wielu mówi – przecież lepiej by rządzili ci, którzy choć religię wykorzystują, to przynajmniej z nią nie walczą. A może warto być tak pryncypialnym jak arcybiskup Waszyngtonu i powiedzieć politykom: z agitacją polityczną „wara od świątyń”?