Choć rząd łagodzi niektóre restrykcje związane z przeciwdziałaniem koronawirusowi, choć otwarto już lasy, parki, zwiększono liczbę osób mogących robić zakupy w sklepach, a nawet otwarto częściowo galerie handlowe, szkoły wciąż pozostają zamknięte. Być może młodsze dzieci niedługo powrócą do szkolnych klas, być może starsze do końca roku nie będą miały normalnych zajęć lekcyjnych.
Może to jednak dobry moment, by zastanowić się po co w ogóle nam jest potrzebna szkoła. Czy jej głównym celem jest rzeczywiście edukacja? Rodzice, którzy dziś spędzają sporo czasu w domu ze swoimi dziećmi, zauważają, że – zwłaszcza do piątej czy szóstej klasy – ilość przerabianego materiału wcale nie jest tak wielka. Że całoroczny materiał można by przerobić może w trzy albo cztery miesiące.
Może więc chodzi o funkcje socjalizacyjne? Dzieci w szkole uczą się życia z rówieśnikami, to oczywiste. Uczą się tego, co niezwykle ważne – czyli współpracy z innymi, zajmowania różnych ról w grupie, uczą się relacji społecznych, hierarchii, dyscypliny i wielu jeszcze innych rzeczy. Obserwując piątkę swoich dzieci, widzę to wyraźnie. Dzieciom z rodzin wielodzietnych nie brak przecież kontaktów z innymi, nie są same cały dzień z psem, kotem lub smartfonem, cały czas mają kontakt z rodzeństwem. Lecz nie zastępuje to kontaktu z rówieśnikami i tych wszystkich społecznych relacji, które tworzą się w szkole.
Nie mniej ważna jest funkcja usługowa, jaką szkoła pełni wobec... gospodarki. Szczególnie w czasie epidemii zdaliśmy sobie sprawę, że w największym stopniu szkoła jest... przechowalnią dzieci w czasie, gdy ich rodzice pracują. Przez ileś godzin dziennie dzieci znajdują się w bezpiecznym miejscu pod opieką wykwalifikowanych pedagogów – bez względu na to, czy jest to przedszkole, nauczanie wczesnoszkolne, czy też koniec podstawówki lub początek liceum. Szkoła w takim ujęciu staje się wielkim organizatorem czasu, instytucją zarządzającą czasem milionów rodzin.
I gdy – z powodu koronawirusa – przestaje działać, w milionach rodzin powstaje problem: co zrobić z dziećmi, gdy rodzice muszą pracować. I mniejsza o to, czy pracują w domu – bo taki zawód wykonują, że część albo większość obowiązków mogą wykonać, siedząc w kapciach z kubkiem kawy i komputerem na kanapie, przy biurku lub stole kuchennym – czy też muszą wyjść na wiele godzin z domu, szkoła przejmuje część odpowiedzialności za dzieci.
Można by pewnie wymienić jeszcze kilka innych przyczyn, dla których szkoła jest ważna. Na przykład pomaga wyrównywać szanse (tak przynajmniej powinna robić), by przez kontakt z rówieśnikami dzieci z rodzin o mniejszym kapitale kulturowym nadrabiały zaległości, które mają z domu.
Przez pierwsze parę tygodni pandemii gdy nauczyciele, dyrektorzy, ministerstwo, a przede wszystkim miliony rodziców miotały się z tym, jak nagle przestawić się na szkołę zdalną, zobaczyliśmy, w jak słabym stanie jest nasza polska szkoła. I może powinniśmy o tym pamiętać jeszcze długo po tym, jak skończy się pandemia. Nie, pieniądze wydane na szkolnictwo nie są pieniędzmi zmarnowanymi. To najważniejsza inwestycja w naszą wspólną przyszłość, ale też w szanse każdego z tych dzieci na zdobycie wykształcenia, na zrozumienie otaczającego ich świata, zbudowanie relacji z innymi. A więc na to, co nazywamy po prostu życiem.